Stanisław Ignacy Witkiewicz

polski pisarz, filozof, dramaturg i malarz (1885–1939)

Stanisław Ignacy Witkiewicz (pseudonim Witkacy; 1885–1939) – polski pisarz, dramaturg, filozof i malarz. Syn Stanisława Witkiewicza.

Stanisław Ignacy Witkiewicz (ok. 1912)
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!

622 upadki Bunga

(wyd. PIW, Warszawa 1978)

  • Chwilami myślę, że śnię. I co dzień rano otwieram tę samą księgę i czytam te same słowa, by pogłębić moją wiedzę istotną. I z niej to czerpię pożywienie codzienne dla ducha, a samotny jestem jak pająk w swej sieci. Takim będę do śmierci.
  • Daj mi poznać znowu tę piekielną rozkosz… Całe życie jest tylko w tej chwili… Ty nie wiesz, co ja mam dokonać teraz… Potworne głębie… Bądź taką jak dawniej – błagał wijąc się z męczącego pożądania na myśl o zabójczej rozkoszy całowania szatańskiego jej ciała. Ines jednak była nieubłagana. Ścisnęła jeszcze bardziej nogi i rzekła zimno syczącym głosem: – Dostaniesz wszystko po ślubie.
  • Gdzie w was jest to, co tworzy życie, jak można chcieć to życie tworzyć z wami. (…) Jesteście trupami zamkniętymi w dialektycznych formułach i każda niespodzianka losu rodzi się dla was okuta w kajdany. Wasze słowa, nawet wasze czyny, pożal się Boże, nawet zbrodnie (…) są dialektyką pustki, którą zapełnia narkotyk. Bo dla was nawet sumienie stało się narkotykiem, sumienie, które żadnej nawet zbrodni nie potrafi strawić, zepsute sumienie istot słabych, które szukają usprawiedliwienia złego w zemście z zaświatów, sprowadzonych już do rynsztoka. Bo nawet tamten świat żaden dla was już nie istnieje. Nie macie Boga, a chcecie uwierzyć w Szatana, aby was bawił w godzinę śmiertelnej nudy. Jesteście odważni, bo nie znacie głębi strachu, a lęk, który tworzył potworne mity i okrutne religie, jest dla was tym samym co opium albo haszysz. Wolę najgorszych tchórzów niż taką odwagę samobójców oczekujących szczęśliwego przypadku.
  • Głębia ziewa na powierzchni,
    a powierzchnia okazuje się dnem głębi.
  • Jestem sam i nie wiem, czy zdobędę tę pustkę, która wszystko rodzi. Splugawiona jest moja głębia. Zabiłem w sobie głębię, to, co mogło być piękne, żebym nie chciał tworzyć życia z kobietą wolną. Ach, czemu kobieta chce być niewolnicą!
  • Nieustraszony, z kopią w dłoni i odbiciem jedności w sercu, zdobyłem jej wieżę i wyniosłem ją na białe anemonem pole, i w cieniu olbrzymiego lasu pierwszym zbudziłem pocałunkiem.
  • Tylko ty myślisz, że z kobietą można być sobą, i w tym mylisz się bardzo. Kobieta potrzebuje, żeby ją okłamywać. Jedna chce tego w formie bardzo wyrafinowanej, inne, z typu kokot, potrzebują tego w formie jak najbardziej brutalnej. Jest inny typ mężczyzn, którzy nigdy nie robią z kobiet problemów istotnych. Ci kłamać nie potrzebują. Ale jeżeli ktoś z naszego gatunku chce mieć kobietę, prawdziwą kobietę, a nie nienormalną, skłamaną, jak mówisz, z samego początku histeryczkę, musi kłamać. Bo takim, jakim jest naprawdę, prawdziwa kobieta będzie zawsze pogardzać, zgubi go i uczyni nieszczęśliwym na całe życie.
  • Uganiał się za jakimiś babami, wymyślał coraz to nowe życiowe teorie i w końcu patykiem wybił sobie oko!…
  • Xylotet zapłakał bawolimi łzami i stał się chytrym jak gwiaździste niebo i ponurym jak parawan w trzeciorzędnym burdelu.
  • Wczoraj na przykład zdradziłem jedną kobietę z następną tylko dla samego faktu zdradzenia, żeby zobaczyć, jak to wygląda, i żeby nauczyć się trochę kłamać. Przekonałem się, że kłamstwo jest absolutnie koniecznym i że trzeba go się uczyć tak jak matematyki albo geologii. Bez tego żyć nie można.
  • Prawdziwa kobieta nie jest zła ani dobra, jest kobietą – to wystarcza, a winni są zawsze tylko i jedynie mężczyźni.
  • Boję się przyjaciół na równi z samotnością. Boję się życia i boję się śmierci.

Bezimienne dzieło

  • Ból fizyczny i teoretyczna rozmowa są moimi jedynymi przyjemnościami – wtedy nie myślę o rzeczywistości mego życia…
  • Dwa są tylko miejsca dla metafizycznych jednostek w naszych czasach: więzienie i szpital wariatów.

Gyubal Wahazar, czyli Na przełęczach bezsensu

  • Jestem skończona, pragmatyczna, świadoma siebie hiperkanalia. Dlatego stoję przed wami, że wiem, co jest istotą Istnienia: metafizyczne świństwo.
  • Och! Co za szczęście! Co za rozkosz! Nie wiedzieć, kim się jest – być wszystkim!!!
  • W piekle nie ma żadnych mąk. Tam tylko czekają. Piekło jest jedną wielką poczekalnią.

Janulka, córka Fizdejki

  • Ja nie mam siły nawet na samobójstwo, a umęczony jestem samym sobą aż do zdechnięcia. I mimo to czuję się młodzieńcem, który może się nawet zakochać.
  • Mam takie uczucie, jak dziewica gwałcona przez batalion rozbestwionych żołnierzy, jak chrabąszcz, któremu by dawano końską lewatywę. 
  • Janulka ma głowę po mnie. Jestem pijany pięćdziesiąt pięć lat bez przerwy. Ale czy tobie ta wódka dobrze robi na raka w żołądku — to jest wielkie pytanie.
  • Wyrżnąć wszystkich. Nie chcę nikogo — chcę być zupełnie sam.

Jedyne wyjście

  • Blask Tajemnicy Wiekuistej wyrżnął Izydora prosto w pysk, jak świetlisty bufor jakiegoś załadowanego potwornością całego Istnienia mgławicowego monstre-pociągu.
  • Zupa pomidorowa zaprawiona była zabójczym jadem prawdziwego małżeńskiego szczęścia. Tak dobrze było, że aż płakać się wprost chciało, wyć, jak wyje tylko pies na łańcuchu.
  • Literatura – gówienko małe ludzkości wobec filozofii.

Listy do żony (1923–1927)

  • Ale pecha mam. Wczoraj, kiedy robiłem pipi w lesie i zapatrzyłem się na krajobraz, bąk koński uciął mnie w kutasa. Spuchło to jak balon i myślałem, że odpadnie. Ale jodyna i Staroniewicz uratowali to cenne utensylium dla przyszłych pokoleń. Dziś jest tylko czerwone, ale może jeszcze odpadnie. Jak odpadnie, to Ci przyślę w formalinie.
  • Ani drgnąłem i powiedziawszy parę cierpkich rzeczy i dawszy w mordę komu trzeba, opuściłem lokal.
    • Opis: 5 sierpnia 1926 w Zakopanem.
  • B. cierpię za Ciebie, ale już samym koniuszkiem duszy, bo sam jestem jak jedna wielka dupa wołowa.
    • Opis: 16 listopada 1925.
  • Bardzo wygodne stanowisko nie rozumieć. Doszedłem 38 lat tą metodą.
  • Całuję Cię w metafizyczny pępek.
  • Czyż nie rozumiesz tych wymiarów, w których kontemplacja zwiędłej trawki na stokach Gubałówki zastąpi ci auto na Riwierze.
  • Dla Pani Dmochowskiej przesyłam ewentualnie serdeczne pozdrowienia (ale nie całowanie jakichś łap).
  • Do Nd. Pkl. dołączyła się jednocześnie R.Ż. max!!
    • Opis: R.Ż. max oznacza rozpacz życiową maksymalną.
  • Nie mogę żyć z ludźmi. To bydło i idioci.
  • Jestem idealnym mężem w porównaniu do innych. Ale w klatce zdechnę marnie. Taką mam naturę. (I bez klatki zdycham. A cóż dopiero?)
  • Może cię właśnie rżną i skrobią w tej chwili. Mój Boże – co bym dał, aby to widzieć!!!
  • Postanowiliśmy, My z Bożej łaski i Przezorności Witkacy i Ignacy Mąż Twój, My, Wielki dramaturg, aczkolwiek nieuznany i przez lada swołocz w jaja i zadek kopany, że przyjedziemy do tej przeklentej zagwazdranej Warsiawki ni mniej, ni więcej jak w tydzień, w czym nam Boże i Wszyscy Diabli dopomóż. Amen.
    • Opis: 22 kwietnia 1926 w Zakopanem.
  • Walczę z krańcowym zniechęceniem do życia i powoli wysuwam się jak robaczek spod przywalającego mnie głazu.
  • Zupełna hygjena. Staroniewicz radzi abstynencję pełciową na twórczość, że niby wszystko w jajach siedzi.
    • Opis: 21 lipca 1926 w Zakopanem.
  • Życie nie na szczytach czego-bądź jest nonsensem. Największy sens ma życie na szczycie nonsensu.
  • Muszę się odrodzić. Inaczej skończę samobójstwem albo bzikiem.
  • Jestem w stanie zupełnej rezygnacji. Skończymy w nędzy.
  • Jestem ultra-ponury i nie wiem, czy nie lepiej skończyć samobójstwem.
  • Ludzie są okropne bydlęta.
  • Izoluję się coraz bardziej. Czeka mnie nędza, choroba i śmierć. Nic więcej.
  • Już mi się nie chce. Jestem w okropnym stanie. Ledwo łażę, melancholia wściekła. Nic mnie nie cieszy. Wszystko jest do dupy. Koniec.
  • Ty zdaje się myślisz, że jak dasz mi swobodę, to ja będę rżnął kurwy w Twoim łóżku. Mylisz się bardzo.
  • Zginiemy marnie oboje bez siebie.
  • Ach, Ty okrutna świntuko - żeby nic tyle czasu nie napisać, a ja Cię tak kocham, Ty cholerko obrzydbuliwko.
  • To śmieszne, ale pisząc ten list, płaczę jak bóbr. Nie opuszczaj mnie, bo się zabiję albo zwariuję.
  • Ciągle męczy mnie wizja życia skończonego za życia bezsensownego i przepełnionego nie dającą się zabić męczarnią.
  • O, czemu ludzie nie są zwierzętami - tak by było ładnie.
  • Już nic nie chce mi się pisać, bo za kilka dni Cię zobaczę. Dziś od Ciotek dowiedziałem się, że to rocznica ślubu. Składam Ci na tym (a nie innym) miejscu serdeczne wyrazy współczucia i podziwu za wytrzymanie tych 3 lat ze mną.
  • Stan z lekka tylko samobójczy. Już nigdy pić nie będę.
  • Jaki Szejtan Cię opętał, żeby mnie tak męczyć. Kiedy ja czekam listu ze zgodą, Ty stajesz dęba na wszystkie kopyta.
  • Wczoraj czułem się strasznie. Ból, jakiego nie miałem dotąd w berzuchu, i sraczka wściekła. Dziś wstałem, ale nic nie jem. Techniczne trudności są, to nie ma rady, ale zgadzam się na nie i proszę Cię koniecznie, abyś nie robiła manigansów z człowiekiem chorym.
  • Dziś cały dzień coś robię, ale b. mi się chce płakać. Już nic z niczego nie będzie. Okropne. B. mi bez Ciebie źle. Zajrzałem do pustego pokoju i mało się nie rozpłakałem.
  • Bóg, widząc, że narzekam, będąc zdrowym jak byk, dał mi nowego szpryca. Jest to początek chorób, które będą stanowić kres mego męczeńskiego żywota.
  • Mam absolutną pewność, że życie moje jest skończone i że czekają mnie teraz tylko coraz gorsze męki. Lepiej byłoby teraz rozpić się i zakokainować, ale ze względu na Matkę nie mogę tego wykonać.
  • Czuję się tak jak po śmierci Jadwigi Janczewskiej. Żadnej nadziei. Szereg bezsensownych dni, śmierci za życia.
  • Całuję Cię, Moja Najdroższa, i niech Cię ten dziwny stwór, do którego się modlisz 2 razy dziennie, natchnie czymś dobrym.
  • Ciskam Cię i łuję, i pobijam, i mdolę.
  • Gdybym był lekarzem albo magazynierem kolejowym, mógłbym zrezygnować z życia i dociągnąć jako trup do końca. Ale przy moim fachu (nie mechanicznym) równałoby się to samobójstwu, bo z próżnego nie nalejesz i "chujom stiekła nie pierierieżesz".
  • Wracając od Ireny Szarociny, spotkałem w polu tę małpę Domaniewską. Przeszła nie patrządz na mnie, czerwona jak kutas koci z uśmiechem robionym.
  • Błagam Cię, zgódź się na mnie takiego, jakim jestem, i nie bierz na smycz. Drugiego nie znajdziesz takiego - to nie ma co.
  • Jestem w stanie zupełnego stężenia od środka, czuję się jak ryba w galarecie, z tym że cały świat jest galaretą.
  • Bardzo Cię całuję i odpowiednio miętoszę, i miądlę, jak mogę.
  • Najd. Nineczko: Kocham Cię bardzo i b. tęsknię do Ciebie. Jestem zamknięty w lochu i patrzę na świat przez szparkę zasnutą pajęczyną.
  • Okropnie tęsknię za przeszłym rokiem. Ach - żeby można nasze życie inaczej ułożyć. Znowu chce mi się płakać. Trzeba tytanicznej siły, aby to wytrzymać. A możliwości nieszczęść coraz większe. Pożary, choroby, wojny, śmierci, bóle itp. czyhają, a pociechy znikąd.
  • List Twój dzisiejszy dobił mnie kompletnie. Mam jednak trochę nadziei w Twoim rozumie. Płaczę ciągle (do zupy kapały łzy). Ale ja, który nigdy apetytu nie traciłem, nawet pod ogniem artylerii, nie mogłem prawie jeść. Jest to b. śmieszne. Obawiam się, że zbyt lekkomyślnie bierzesz na siebie za dużą odpowiedzialność.
  • Podkochuję się w Tobie powoli, ale za to systematycznie.
  • Moja biedna, najdroższa Nineczko: przebacz ten suchy list businessmana i wierz mnie i we mnie (trochę chociażby).
  • A co za ohydna menda jest ten Zahradnik. Podobno 22-letni onanista.
  • Całuję Cię, moja biedna męczennico miłości. Czy uczucia erotyczne nie zaczynają się w Tobie budzić? 
  • To wszystkiemu winne te dwa potwory z wiewiórką, oby im bogini Ptah przekręciła mózgi, aby nie mogły pisać sztuk.
  • Wierz mi, że nigdy nic złego nie zrobiłem bez prowokacji. Jestem zdolny nawet do wielkich poświęceń. Ale pewnych rzeczy nie znoszę, tak jak cebuli, widoku karalucha lub fałszu!!! Coś jest w Tobie utajonego, przyczajonego, co nie jest godne tego, jak ja się do Ciebie odnoszę (odnoszę, kogo - za co?) (znowu piję wermut). Odnoszę Cię w tej chwili na bok, za cenę paru wieczorów. Jesteś głupie zwierzątko, moja Nineczko, które nic a nic niczego nie rozumie. Miałaś moje najgłębsze przywiązanie 3-5-8 razy w ręku. I zawsze starasz się starannie to zniszczyć, jak gdyby to właśnie było pluskwą, która Cię gryzie. Nie - jestem pijany czy niepijany - wszystko jedno. Nie wiem, czy już minął ten czas próby - czy jeszcze będą nowe próby. Wiem to, że jestem zawsze zupełnie sam. I może programowo chciałem, żeby wszyscy mnie opuścili. Wtedy czuję moją siłę. (Ciekawy jestem chwili, kiedy otrzymasz ten list, jedyny w swoim rodzaju.)
  • O ile to wszystko zniechęciło Cię do mnie definitywnie, proszę Cię, abyś zerwała ze mną bez żadnej litości, której nie potrzebuję. Więcej o tym pisać nie będę (ani mówić). Wiedz na pewno, że jestem do Ciebie piekielnie przywiązany i że zerwanie z Twojej strony byłoby dla mnie katastrofą. Jednak myśl tylko o sobie. Sądzę, że znasz mnie dość dobrze, ale na razie, zdaje się, zanadto ze złej strony. Z tym koniec zupełny. Chciałbym, żebyś wierzyła mi bezwzględnie i abyś zrozumiała mnie nie tylko w czysto życiowych wymiarach i nie w chwilowych przecięciach, a w całości.
  • Muszę Ci oświadczyć oficjalnie, że Cię b. kocham i pewne rzeczy sprawiają mi wielką przykrość. Nie tylko dlatego, że Ty postępujesz tak (jest to coś obcego na tle Ciebie, takiej jaką sobie wyobrażam i jaką przeważnie jesteś). Ale czasem otwiera się nagle jakaś mała szparka (Dont laugh please!) i zdaje mi się, że widzę coś zupełnie innego.
  • Wypiłem szklankę wódki i siedzę sam w moim pokoju. Chciałem pójść na spacer, ale boję się, że Matka byłaby się (byłaby się). Byłabysię (czy widziałaś kiedy byłabysie latające dookoła miejskich latarni w ciemną noc lipcową?). Nigdy i nigdy Ci tego nie życzę (rzyczę).

Listy do żony (1928–1931)

  • Brak swobody to jest dla mnie = bzik i śmierć.
  • Gdyby tak do mózgu czopki można było wpuszczać.
  • Kocham Cię strasznie, ale swoboda to wielka rzecz.
  • Krążą o mnie plotki wyssane z wielkiego palca czyjejś brudnej nogi.
  • Pogardzam wszystkimi i mam wstręt taki do hołoty umysłowej, że rzygam.
  • Tak ciągle żałuję Ciebie, do cholery, dla siebie. Mieszkaj gdzie indziej, ale bądź.
  • Dzięki Ci, Boże, żeś mnie tak namęczył,
    Bom całą gębą teraz chuj i pan
    I tylko tego troszkę mi brakuje,
    By równych wrogów otoczył mnie klan.
  • Ach, może ja was trochę do się zrażę,
    Jeśli wam powiem: wszyscyście gówniarze.
  • Zaklinam Cię, nie rób tego głupstwa, aby psuć coś tak sztucznego i ślicznego jak nasze małżeństwo.
  • Babami (piętrząc takowe jedna nad drugą) zapychałem kompletną pustkę, która się teraz, przy pierwszej większej katastrofie, zdemaskowała. Jestem jak ryba na brzegu. Nie jestem artystą i trudno mi nim zostać – to jest najgorsze.
  • Nineczko: Szalenie cię kocham i jestem w rozpaczy, że jeżdżę na nartach bez Ciebie. Co robić? Ale na myśl o braku swobody robi mi się zimno. Ciągle to samo. Czyż Ty, taka mondra, nie znajdziesz na to sposobu. Bo Blizbor był brutal i nie kochał żony, a ja nie i kocham Cię.

Maciej Korbowa i Bellatrix

  • Mówi pan, że nie jestem patriotą? Nie byłem nim właściwie nigdy. Stłumiłem te uczucia, jak tylko zrozumiałem, że właściwie narodów już nie ma. Jest jedna wielka Hydra, tym straszniejsza, że jest maszyną. To jest szczęśliwa ludzkość.
  • Wyższością jednego człowieka nad drugim nie jest zdolność tworzenia rzeczywistości, tylko zdolność odpowiedniego teoretyzowania rzeczywistości już stworzonej.

Matka

  • Znowu mi się przypomniał mój mąż. Straszny to był wprost mezalians. I Bóg mnie za to pokarał. Bóg mezaliansów nie lubi.
  • Wstydzę się, że jestem człowiekiem. Ale w naszych czasach nastąpiła dysocjacja idei danego człowieka od jego wartości etycznej. Prorok może dziś być świnią — jest to przykre, ale to jest fakt. Zresztą na razie świnią nie jestem mimo całej nienawiści do ludzi — nienawidzę ludzi dzisiejszych. 

Mątwa

  • Błogosławię was, moje dzieci. Życzę ci prędkiej i niespodziewanej śmierci, moja córuchno. Będziesz najpiękniejszym z aniołków, których wieniec oplata tron Wszechmogącego.
    • Postać: Juliusz II
  • Czym jest miłość? Chcesz, to ci powiem. Rano obudzę cię pocałunkiem. Po kąpieli wypijemy kawę. Potem pójdę malować, ty zaś będziesz czytać książki, które ci wskażę. Potem obiad. Po obiedzie pojedziemy na spacer. Znowu praca. Podwieczorek, kolacja, parę rozmów istotnych i na koniec zaśniesz, niezbyt zmęczona rozkoszą, aby zachować siły na dzień następny.
  • Boże, Boże — nadaremnie wzywam Twoje imię, bo właściwie w Ciebie nie wierzę. A kogoś wezwać muszę. Zmarnowałem życie. Dwie żony, szalona praca — nie wiadomo dlaczego — bo ostatecznie filozofia moja nie jest oficjalnie uznana, a resztki moich obrazów zniszczono wczoraj, z rozkazu naczelnika Syndykatu Wyrobów Ręcznego Paskudztwa. Jestem zupełnie sam.
  • Tak — katolikiem to jesteś, mistrzu Pawle, ale nie chrześcijaninem. To wielka, to bardzo wielka różnica.

Narkotyki. Niemyte dusze

  • Czemu większość ludzi, którzy bezwzględnie śmierdzieć nie powinni, jednak śmierdzi?
  • Niech będą przeklęci Indianie i ci, którzy to świństwo do nas zawlekli
    • Opis: o tytoniu.
  • Palacz (…) plugawe własne dowcipy bierze za najczystszy „esprit”, eksperymentalne spod ciemnej gwiazdy wymysły uważa za objawienia, a dupowate ględzenia za ostatni wybłysk „causeurstwa”. Wymagania jego maleją i szuka tylko kupy durniów, wśród których mógłby jeszcze brylować swoim zaćmionym mózgiem.
  • Przyjęcie chrześcijaństwa i w ogóle kultury z Zachodu, a nie od Bizancjum, było tym błędem inicjalnym, który zwichnął całą naszą historię i misję narodową. (…) Stąd ciągłe nasze szarpanie się w połowiczności między istotnym przeznaczeniem a skutkami pierwszego potknięcia się.
  • Wracając do opinii publicznej: byłem i jestem dotąd nałogowym palaczem, walczącym bohatersko od lat dwudziestu ośmiu ze straszliwym przyzwyczajeniem. Do pewnego stopnia można by mnie uważać w pewnych okresach za nałogowego pijaka, o ile za takiego (różne są standardy — wzorce) uzna się kogoś, kto urzyna się przeciętnie raz na tydzień, potem nie pije miesiąc albo i więcej i który miał jedną jedyną w życiu pięciodniówkę (á propos pewnej premiery scenicznej — okoliczność wysoce łagodząca) i do dziesięciu trzydniówek, i który nigdy nie chlał wódy rano przy goleniu się. Ale nigdy nie byłem kokainistą — temu przeczę stanowczo, mimo że dla wielu perwersyjnych kretynów i to moje oświadczenie może być właśnie dowodem za, a nie przeciw. O ile można by mnie nazwać okresowym pijakiem, „Wochensaufer”, na przestrzeni lat dziesięciu, to proponowałbym nazwę „Quartalkokainist” w okresie trzyletnim, i to z dużą przesadą. Dwa razy w życiu zażyłem kokainę na trzeźwo i zaraz postarałem się zapić to świństwo. Inne wypadki zażywania tego drogu (z czym się nigdy nie kryłem, podpisując rysunki robione w tym stanie odpowiednią marką Co) połączone były zawsze z wielkimi „popojkami a la maniere russe”. Nigdy nie byłem morfinistą, mając idiosynkrazję do tego specyfiku (raz w życiu miałem zastrzyk minimalny i o mało nie umarłem), ani eteromanem, z powodu jakiegoś braku zaufania do eteru, mimo że używałem go parę razy w życiu: z wódką i przez wdychanie. Rysunki, owszem, były dość ciekawe i przy wdychaniu uczucie ginięcia świata i ciała, a potem „metafizycznego osamotnienia w przestrzennej pustyni” zabawne, ale jakoś to nie przemawiało nigdy do mego przekonania. Innego zdania jest dr Dezydery Prokopowicz, który opracuje w „dziełku” tym część eteryczną. Bohdan Filipowski, okultysta i długoletni nałogowy morfinista, zajmie się swoim ulubionym drogiem, na myśl o którym mnie robi się wprost zimno — tak straszne rzeczy przeżyłem wtedy w Petersburgu, gdy przez cztery godziny walczyłem ze śmiercią wśród torsji i zamierania serca. Tak więc stanowczo odpieram zarzuty co do nałogowego używania wyżej wymienionych preparatów, przyznając się do sporadycznego używania peyotlu i meskaliny, pierwszego wyrobu dr Rouhier, a drugiej fabrykacji wspaniałej firmy „Merck”. Również przeczę przy sposobności, jakobym oddawał się homoseksualizmowi, do którego czuję wstręt najwyższy; jakobym żył płciowo z moją syjamską kotką, Schyzią (Schizofrenią, Isottą, Sabiną, którą bardzo lubię, ale nic poza tym) i jakoby nierasowe zresztą kocięta z niej zrodzone były do mnie podobne; jakobym miał stragan portretowy na Wystawie Poznańskiej i robił dziesięciominutowe portrety po dwa złote (czego te dranie nie wymyślą!); jakobym był blagierem i rzucał się na kobiety przy lada sposobności; jakobym uwodził mężów żonom, chodził we fraku (nigdy nie miałem fraka w ogóle) na Giewont, pisał sztuki sceniczne dla kawału, nabierał i kpił, i nie umiał rysować. Wszystko to są plotki wymyślone przez jakieś obskurne baby, kretynów i idiotów, a nade wszystko przez draniów chcących mi zaszkodzić. Odpieram te znane mi plotki i z góry te wszystkie, które krążyć jeszcze o mnie w Zakopanem i jego przysiółkach będą. Szlus.
  • Mówi się komuś: „Jesteś głupi, ucz się, a może zmądrzejesz” — nic nie pomoże, bo człowiek głupi jest przy tym zarozumiały i to, nawet jeśliby mógł przy usilnej pracy zmądrzeć, uniemożliwia mu wybrnięcie z błędnego koła. Mówi się draniowi: „To nieładnie być taką świnią, zastanów się, popraw się” — próżne gadanie: nie rozumiemy tego, że większość draniów jest świadomie właśnie draniowata — oni wiedzą o tym i nie chcą być innymi, o ile tylko mogą draniowatość tę dobrze zamaskować. „Czy można patykowi przebaczyć, że jest patykiem” — jak mówił Tadeusz Szymberski — i miał rację.
  • O ile alkohol i kokainę zaliczyć można do jadów realistycznych, – potęgują świat nie dając nastroju niesamowitości – o tyle peyotl nazwałbym narkotykiem metafizycznym, dającym poczucie dziwności istnienia, którego w stanie normalnym doznajemy niezmiernie rzadko – w chwilach samotności w górach, późno w nocy, w okresach wielkiego umysłowego przemęczenia, czasem na widok rzeczy bardzo pięknych, lub przy słuchaniu muzyki, o ile nie jest to po prostu normalnym wrażeniem metafizyczno-artystycznym, pochodzącym od pojmowania bezpośrednio samej Czystej Formy dzieła sztuki.
  • Tytoń zaczadza, a alkohol spala powoli najlepsze czasem mózgi. Są tacy, co mówią: „Palę i piję, nic mi to nie szkodzi i doskonale się czuję” — oczywiście do czasu. Całe masy drobnych niedomagań psychofizycznych kumulują się powoli, ażeby potem nagle wybuchnąć w postaci zupełnie określonej choroby psychicznej lub fizycznej. Ale pomyśl, o osobniku nieszczęsny, jak byś świetnie się czuł, gdybyś tego wcale nie robił, jeśli organizm twój jest tak silny, że nawet przy ciągłym zatruwaniu go może jeszcze znośnie funkcjonować. Jakim byś był, gdybyś tego nie robił, nie dowiesz się nigdy. Szkody tej niepodobna zmierzyć i ocenić. Wiedzą o niej trochę ci, którzy przestawali i zaczynali znowu. Cóż bym ja dał, żeby odwrócić te dwadzieścia osiem lat palenia, i to z przerwami. A dziś, kiedy mi to szkodzi stokroć więcej niż wtedy, gdy miałem lat osiemnaście, jest mi również stokroć trudniej rzucić wstrętny nałóg niż za „dobrych dawnych czasów”. A cóż musi się dziać z prawdziwymi alkoholikami i kokainistami, do jakich zaliczyć się mimo wielkiej chęci moich „wrogów” nie mogę — strach pomyśleć.
  • Więc tymczasem żegnam was — może na długo, a może na zawsze. Kto wie? Nie palcie, nie pijcie, nie zażywajcie kokainy — spróbujcie w razie czego peyotlu.

Nienasycenie

  • Bo sen przecie nigdy nie jest przeżywany bezpośrednio aktualnie w chwili swego śnienia się – istnieje tylko i jedynie jako wspomnienie.
  • Czy to jest prawdą o tobie, co sam sobie wyobrażasz, czy to, czym jesteś faktycznie w splotach, kłębiącej się według transcendentalnych, metafizycznych praw, społeczności.
  • Dobroć nie może wypływać ze słabości, tylko z potęgi.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 96.
    • Zobacz też: dobro
  • Genezyp poczuł znowu jakieś tam męskie skomlenia i nakazy wewnątrz ciała. Gruczoły zaczynały się ruszać, niezależnie od stanów ducha. Co on je w ogóle obchodził – teraz użyjemy my, a resztę niech biorą sobie wszyscy diabli.
  • Ja lubię literaturę, bo dla mnie tam jest więcej życia niż w moim własnym. Jest ono tam w takiej kondensacji, w jakiej nie znajdę go w rzeczywistości nigdy.
  • „Jak to – więc to ja jestem i to jest moje jedyne życie? Tak właśnie upływa, a nie inaczej, wśród miliarda możliwości? I nigdy, nigdy już inaczej – o Boże”. Zawalał się w jakąś przepastną norę, suterenę, podziemie kaźni więziennej, gdzie królował suchy, wieczny, dławiący ból „takości” („a nie inności”).
  • Jest się choćby w niekontrolowanych myślach swych takim, jakim się jest naprawdę, i nie trzeba żałować tej odrobiny swobody, jaką się ma w tym potwornym więzieniu, jakim jest świat i sam człowiek dla siebie.
  • Leibniz nie mógł udowodnić konieczności przyjęcia twierdzenia, że Bóg jest nieskończenie dobry w swej doskonałości. Możliwym jest równie dobrze do przyjęcia, że jest on nieskończenie złośliwy. Ilość zła na świecie, znikomość dobra i bezsilność Zbawienia Chrystusowego wobec zła ziemskiego czynią możliwym te przypuszczenia.
  • Mogę się zabić, ale na myśl, że mógłbym nie istnieć wcale, zimno mi się robi z przerażenia.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 112.
  • Na starość wymagania nasze rosną, a możliwości maleją.
  • Nadać nową wartość wyrazom – gdyby mógł to uczynić, mówiłby tak właśnie na granicy bezsensu – bo do czego się sprowadzają tak zwane 'intuicyjne sformułowania'? Rezygnacja z logiki na rzecz bezpośredniego, artystycznego – działającego formą i niezwykłymi zestawieniami słów, wypowiedzenia. Intuicja (ta, o której plotą baby i umysłowe leniuchy) zawsze jest upadkiem w stosunku do sensu. Ale poza pewnymi, ograniczonymi co do ilości sprzecznościami, sens w znaczeniu pozytywnym jest bezsilny – trzeba bredzić, aby wyrazić bezpośrednio metafizyczną dziwność bytu i jej pochodne.
  • Narody, jak i pewni ludzie mają swoje przeznaczenia (ale nie w znaczeniu konieczności) i misje. O ile dość długo da się komuś pożyć, to ostatecznie (o ile nie staną mu na przeszkodzie tego rzędu potęgi i wypadki, jak: uwięzienie, obłęd, utrata pewnych członków itp.), dokona swego – może w pewnej deformacji, w karykaturze, ale dokona.
  • Naucz się panować nad własną siłą. To trudniejsze jest od pokonania słabości – wierz mi.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 82.
  • Nieskończone są kondygnacje duszy ludzkiej – trzeba tylko umieć brnąć nieustraszenie w głąb – albo się zdobędzie swój własny szczyt, albo się zginie – w każdym razie nie będzie to psie życie miernot, wiedzących zaledwie to, że są i to nie bardzo.
  • Ostateczna prawda, że nic nie jest tym, czym być powinno…
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 116.
  • Prędzej czy później zwariować muszę, bo się nie w świecie, ale w sobie duszę.
  • Rozpanoszył się pewien gatunek ludzi, znanych dawniej w mniejszym natężeniu, i to przeważnie w sferze krytyki artystycznej i literackiej, a mianowicie tzw. obecnie „spłyciarzy” (…), w odróżnieniu od normalnych spryciarzy. Były to indywidua mogące spłycić dowolnie głębokie zagadnienie, odwrotnie niż [ci] (…), którzy z każdego głupstwa, jak przystało filozofom (i to matematycznym), mogli zrobić problem dowolnie trudny.
  • Rozumiem właśnie twórczość nie jako produkowanie tej idiotycznej, nikomu niepotrzebnej tak zwanej „czystej formy” i nie jako odwalanie rzeczywistości, tylko jako stwarzanie rzeczywistości nowej, do której uciec można od tej, której mamy dosyć po same gardła…
    • Opis: Genezyp do Księżnej.
    • Źródło: cz. 2, Obłęd, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 47.
  • Stwarzać siłę, tej zawsze trzeba będzie, a cel równie zawsze się znajdzie – nie ten, to inny.
  • Tak – to jest pewne, że sam fakt istnienia jest potworny: polega na krzywdzie innych, począwszy od milionów istnień, ginących w nas w każdej chwili – i rodzących się – to prawda, ale na taką samą mękę, abyśmy my mogli trwać ten marny wycinek czasu.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 112.
  • Tym właśnie miałem być, raz na wieczność całą – takim właśnie albo wcale.
  • Wiecznie to samo balansowanie między śmiercią, jako jedynym nasyceniem, a życiem, rozproszkowanym w przypadkowości (to było najokropniejsze) nawet tych niby „koniecznych” „dzieł sztuki”.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 108.
  • Wielkość jest tylko w perwersji.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 77.
  • Wierzę w Boga, ale innego niż ten, który jest przedstawiony w dogmatach naszego Kościoła. Bóg jest wszystkim i nie rządzi światem, tylko samym sobą w sobie.
  • Wszelki ewolucjonizm, jeśli chodzi o prawdy absolutne, o racjonalizm w ogóle, jest nonsensem. To już jest obrona nie religii samej, tylko instytucji, którą ona wytworzyła. Instytucji chce się nałogowo żyć i robi kompromis z własną religią, zmienia ją, przystosowując się. Oczywiście na tej tolerancji zyskuje pewną ilość zwolenników. Ale to marny materiał (…).
  • Wszystko, co było głębokim, powstało tylko z rozpaczy ostatecznej i zwątpienia.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 111.
  • Wszystko, co czynimy, nawet my, są to tylko różne formy tego zamaskowania przed sobą ostatecznego nonsensu istnienia.
    • Źródło: cz. 1, Przebudzenie, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 112.
  • Zresztą u niektórych samoanaliza staje się po prostu tylko samolizą – samolizaniem się wdzięcznego kotka.
  • Że też nic przyjemnego nie może dłużej trwać jak pięć do dziesięciu minut.
  • Życie jest jak rana – którą zapełnić można tylko rozkoszą.
  • Życie nic z literaturą wspólnego nie ma – chyba u autorów, którzy w ogóle do literatury nie należą – są bezmyślnymi fotografami jakichś zatęchłych kącików rzeczywistości.
    • Opis: Genezyp do Księżnej.
    • Źródło: cz. 2, Obłęd, wyd. Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna, Warszawa 1930, s. 47.
  • Ja mam się popisywać z moją znajomością życia przed tą publicznością, którą pogardzam, do której obrzydzenie czuję, jak do robaków w zgniłym serze? Przed tą ohydną gawiedzią ogłupioną przez kino, dancing, sport, radio i kolejowe biblioteki? Ja mam dla ich zabawy pisać takie właśnie kolejowe romanse żeby żyć? A niedoczekanie ich (czuło się wyraźnie, że ledwo się wstrzymywał, aby nie zakląć ohydnie — słowo „skurwysyny“ wisiało w powietrzu), tego plemienia prostytutów i platytudów! — Zachłystywał się pianą wściekłości i oburzenia.
  • Ja nie chcę znać społeczeństwa. Muszę żyć w tym błocie, ale też izoluję się od niego.
  • Genezyp Kapen nie znosił niewoli w żadnej formie — od najwcześniejszego dzieciństwa okazywał wstręt do niej nieprzewyciężony. (Mimo to, jakimś niepojętym cudem wytrzymał 8-mioletnią tresurę ojca-despoty. Ale to było czemś w rodzaju nakręcania sprężyny — wiedział, że kiedyś rozkręcić się musi i to go trzymało). Gdy miał zaledwie cztery lata (już wtedy!) błagał matkę i guwernantki na letnich spacerach, aby pozwolono mu choćby pogłaskać jakiegoś kundla, rzucającego się groźnie na łańcuchu, lub małego, melancholijnego pieseczka, podwywającego cicho na progu budy — pogłaskać tylko i dać mu coś do zjedzenia, jeśli już nie mogło być mowy o spuszczeniu go z uwięzi na wolność.
  • Nic, psia-krew, nie działo się po prostu — wszystko było pokłębione, poplątane, skiełbaszone, jak naumyślnie przyprawiona przez złego ducha piekielna życiowa sałatka. 
  • Ja kochałem ojca i bałem się go. On umiera, a mnie to teraz nic nie obchodzi. — (Tengier przyjrzał mu się uważnie, ale było w tym spojrzeniu coś z patrzenia w lusterko) — Mnie jest tak źle, jak nigdy, a przy tym zupełnie bez powodu — jakbym poczuł, że wszystko, ale to wszystko na całym świecie jest nie takim, jak być powinno. Jest przede wszystkim zawinięte w jakąś powłokę — nawet astronomia. A ja chcę dotykać wszystkiego gołego, jak dotykam mojej własnej twarzy moją własną ręką… Ja chcę wszystko zmienić, aby było takim, jak być powinno. Ja chcę to wszystko mieć, dusić, cisnąć, wygniatać, męczyć…!!! — krzyknął histerycznie, prawie z płaczem Genezyp, nie poznając samego siebie w tym, co mówił. W miarę formułowania nieważna dotąd myśl stawała się jedyną rzeczywistością.
  • Wcielona nicość jest ta Ela. Wiem, że umrę, ale wesoło idę na ten mostek, bo równie dobrze wiem, że z tej strony nic już nowego mnie nie spotka. Użyłem życia — nie każdy to powiedzieć może. I w ekspansji i w kumulacji — jednym słowem twórczość — ot co. Ten wyskrobek mało mi się udał, ale po śmierci jeszcze go przetrząchnę, na miły Bóg: pekeflejsz z niego zrobię.
  • Bo cóż jest straszniejszego, jak ta godzina od drugiej do trzeciej popołudniu, kiedy nic ukryć przed sobą nie można i naga okropność metafizyczna przebija jak kieł zwaliska codziennych złud, którymi staramy się zabić bezsens życia bez wiary… O, Boże! — Zakrył pysk rękami i zastygł.
  • Metafizyczny onanizm — innego na to słowa nie ma. Bo jest i maksymalna samotność (któż jest samotniejszy od onanisty?), i bezwstyd, i rozkosz, i ból, i dziwność zaziemska tego niezróżniczkowanego amalgamu bólu i rozkoszy, i niedościgłe piękno wbite jak kieł w ohydę bezmierną, ostateczną.
  • Takie śliczne masz ciałko. (Rozbierała go powoli.) A jakie silne. Jakie muskuły — to zwariować można. Tu jest spinka — tu ją kładę. Ty mój biedny, kochany impotencie. Ja wiem — to dlatego, że się przeczekał. A co to za plamka? (Głos jej zadrgał.) A — zonanizował się mój chłopczyk. A to nieładnie. Trzeba było zachować dla mnie. A teraz flak. Ale to o mnie myślałeś, prawda? Ja cię oduczę od tego. Nie wstydź się. Cudny jesteś. Nie bój się mnie. Nie myśl, że ja jestem mądra bardzo — ja jestem taka sama mała dziewczynka jak ty — to jest: nie dziewczynka: ty jesteś duży chłopiec, taki silny mężczyzna. Będziemy się bawić w małżeństwo jak siedmioletni papuasi w chatce w dżungli. — To mówiąc wyglądała rzeczywiście na małą dziewczynkę, taką, jakimi pogardzał dawniej. — Ja nie jestem taka straszna — to tylko mówią tak o mnie. Ale ty ich nie słuchaj, nie wierz im. Sam mnie poznasz i pokochasz. To niemożliwe, żebyś mnie nie pokochał, kiedy ja ciebie tak... — i pierwszy pocałunek wszechwiedzącej samicy zawalił się na jego niewinne usta i oczy obłędnie-lubieżne wgryzły się w jego oczy, jak kwas siarczany w żelazo. Nareszcie poznał co to za straszna rzecz są usta — takie usta i do takich należące oczu. Spłomienił się na zimno cały i zaraz ją pokochał — ale na krótko i gwałtownie. Zaraz przestał.

Nowe wyzwolenie

  • Czyż naprawdę nie ma już ludzi na tym świecie? Czyż wszyscy stali się tylko kółkami zegara? Dajcie mi choć nakręcać ten zegar!
  • Pragmatysta jest to zwykłe bydlę, z tą różnicą, że teoretyzując swoje bydlęctwo, wmawia to innym jako jedyną filozofię.

Oni

  • Ale czyż miłość to nie jest właśnie: dwoje zwierząt, które się pożądają do utraty zmysłów?
  • Dane społeczeństwo jest o tyle dobre, o ile będąc członkiem tego społeczeństwa, nie odczuwa się właśnie tego, że się jest członkiem.
  • Wierzyliśmy w masonów, wierzyliśmy w Żydów, przez wielkie Ż. Teraz wierzymy w Nich. Nam potrzeba jakiejkolwiek wiary…

Pożegnanie jesieni

  • A czy Bóg, gdyby chciał, mógłby stworzyć drugiego Boga, takiego samego – przecież jest wszechmocny. Wtedyby się nie nudził.
    • Źródło: wyd. Drukarnia Narodowa F. Hoesick, Warszawa 1927, s. 262.
    • Zobacz też: Bóg
  • A jednak dobrze jest, wszystko jest dobrze. Co? – może nie? Dobrze jest, psiakrew, a kto powie, że nie, to go w mordę!
    • Opis: ostatnie słowa powieści.
  • Co by dał, aby móc być z czystym sumieniem homoseksualistą, artystą, kokainistą – w ogóle jakimś „istą”, wszystko jedno jakim – nawet sportsmenom zazdrościł manii sportowej. A był tylko skomplikowanym umetafizycznionym masochistą.
    • Opis: o Atanazym.
  • Dawni ludzie nie potrzebowali sportu: byli zdrowi i silni z natury. Dziś sport zabija wszystko, zastępuje nawet sztukę, która upada coraz bardziej. Ja sam bardzo lubię narty, ale nie znoszę, jak z was, sportsmanów, robi się największe chwały narodów i kiedy wasze idiotyczne rekordy zajmują tyle miejsca w gazetach, gdzie tego miejsca nie ma na poważną artystyczną krytykę – bo ta, która jest, to są bzdury – i na polemikę w kwestiach sztuki.
    • Opis: Atanazy do Tvardstrupa.
  • I teraz leżeli oto: jedna kupa mięsa i dwa duchy na przeciwległych krańcach Mlecznej Drogi, złączone straszliwą, bezmyślną, wielką, idealną miłością.
    • Opis: o Zosi i Atanazym.
  • Jego jasnozielone oczy, prosty nos i dość dumne, łukowate usta koloru surowej wątroby stanowiły względnie sympatyczną grupę widzialnych organów jego ciała.
    • Opis: o Atanazym.
  • (…) jeśli się żyć pięknie nie może, należy przynajmniej pięknie skończyć (…)
  • Ludzkości nie ma: są tylko typy dwunożne tak od siebie różne jak słonie i żyrafy. A jeśli jednolita ludzkość będzie kiedyś istnieć, to w formie takiego mechanizmu, który niczym się nie będzie różnił od ula albo mrowiska.
    • Postać: Atanazy Bazakbal
  • Minęły czasy metafizycznej absolutności sztuki. Sztuka była dawniej jeśli nie czymś świętym, to w każdym razie „świętawym” – zły duch wcielał się w ludzi czynu. Dziś nie ma w kogo – resztki indywidualizmu życiowego to czysta komedia – istnieje tylko zorganizowana masa i jej słudzy. Od biedy zły duch przeniósł się w sferę sztuki i wciela się dziś w zdegenerowanych, perwersyjnych artystów. Ale ci nikomu już nie zaszkodzą ani pomogą: istnieją dla zabawy ginących odpadków burżuazyjnej kultury.
  • Może wielkość jest w tym, aby być właśnie tym, którym się być ma, w tym wypełnieniu, w wejściu wszystkiego w odpowiednie miejsce…
    • Opis: Atanazy Bazakbal do Heli Bertz.
  • Na samą myśl o wojnie dostaję drgawek obrzydliwej nudy. Małość tego, dla czego by można zginąć, przeraża mnie.
    • Postać: Atanazy Bazakbal
  • Sport rekordowy niczego nie odrodzi, tylko dogłupi jeszcze tych, których nie ogłupił dancing, kino i mechaniczna praca.
    • Postać: Atanazy Bazakbal
  • Symptomem najgorszego upadku jest to, jeśli zaczynamy zazdrościć ludziom żyjącym złudzeniami.
    • Postać: Atanazy
  • (…) umiała mówić rzeczy zdolne przewrócić mózg do góry nogami, czyniąc z niego tylko jakiś nędzny nowotwór na organach płciowych (…)
    • Opis: o Heli Bertz.
  • Żyć, będąc niezdolnym ani do życia, ani do śmierci; z świadomością małości i nędzy swoich idei; nie kochając nikogo i przez nikogo kochanym nie będąc; być samotnym zupełnie w nieskończonym, bezsensownym (sens jest tu rzeczą subiektywną) wszechświecie – jest rzeczą wprost okropną.

Szewcy

  • Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko. Czemu „mario” – a nie „kaśko-netkami”? Ha? To pytanie z pewnością minie bez echa, a w nim coś z pewnością jest.
  • Dziwka w majonezie! Czego też taki biedak nie wymyśli! Muszę spróbować!
  • Pomyje mrożone piję przez rurkę jak mazagran. Potworne cierpienie! Flaki mam takie odparzone, jakby mi kto lewatywę ze stężonego kwasu solnego dał.
  • W srebrzyste pola chciałbym z Tobą iść
    I marzyć cicho o nieznanym bycie,
    W którym byś była moją samotnością,
    I w noc tę prześnić całe moje życie.
  • Więc czemu, powtarzam, pan tego sam nie zacznie, mając władzę, która ci na gówno w rękach gnije, skurwysynie, a mogłaby kupą piorunów twórczych być.
  • Tfu, do czorta! Pękła mi aorta!
  • Mnie się chce ładnych kobiet i dużo piwa. A mogę wypić tylko dwa duże i ciągle z tą Kaśką, ciągle z tą Kaśką — a niech to cholera!…
  • Ichnie dziwki nie śmierdziały tak jak nasze, sturba ich suka malowana, dziamdzia ich szać zaprzała! O Jezu!
  • Hej! Hej! Gadacie, a życie ucieka. Ja bym chciał ich dziwki deflorować, dewergondować, nimi się delektować, jus primae noctis nad nimi sprawować, w ich pierzynach spać, ichnie żarcie żreć aż do twardego rzygu, a potem ichnim duchem od zaświatów się zachłysnąć — ale nie podrabiać to, co oni, tylko lepsze stworzyć: i nowe religie nawet — na pośmiewisko ino, i nowe obrazy, i symfonie, i poematy, i maszyny, i nową całkiem zaistną, śliczną jak moja Hania…

W małym dworku

 
Ta sekcja ma chronologiczny układ cytatów.
  • A mama to była moja największa lalka. Tatuś z nią się też bawił jak z lalką — to była nasza wspólna lalka. Mama mówiła, że u nas w rodzinie wszystkie panienki w dwunastym roku przestają się bawić lalkami. Ja skończyłam dwanaście lat i mama umarła. Mamę zakopali grabarze, a ja zakopałam lalki.
  • Nie ma żadnych okropnych rzeczy. Znam wojnę, rewolucję, śmierć ukochanych osób i tortury. To wszystko jest głupstwo. Okropną rzeczą jest tylko nuda i to, jeśli żaden wiersz do głowy nie przychodzi i jeśli przy tym chce się coś pisać, coś, o czym się jeszcze nie ma pojęcia — tak jak mnie teraz. A! To jest prawdziwa męka.
  • Ja, panie Nibek, wolałbym nie żyć niż zobaczyć coś podobnego. Słońce świeci, ładna pogoda, a mnie się zdaje, że wszystko jest pokryte jakimś czarnym puchem. Na dwa kroki przede mną unosi się jakaś czarna ścierka. Och! Żebym mógł nie myśleć!
  • Nalej mi tymczasem kawy, mój Ignacy. I przestań się tak bać. Jeżeli jestem nawet widmem, to w każdym razie różnię się od innych. Jestem widmem, które je i pije. Nawet wódkę pije, mój biedny Ignacy.
  • Może zechcesz to mi nawet wmówić, że cię nie zastrzeliłem? Zabiłem cię, jak zborsuczoną sukę tym oto browningiem systemu Clement.

Inne

  • (…) a tak głupio się układa całe życie – tyle rzeczy ginie – tylu szkoda i wychodzi bolesny nonsens, a po drodze jak kupki gówienek nikomu niepotrzebne dziełka.
    • Źródło: Listy do żony
  • Aa, a, kotki dwa,
    Szare, bure, obydwa.
    Aa, a, kotki trzy,
    Zjadły mózgi szare wszy.
    Aa, a, kotki cztery,
    Poszedł papa do hetery.
    Aa, a, kotków pięć,
    Mama czuje dziwną chęć.
    Aa, a, kotków sześć,
    Nieskończoność w szklance mieść.
  • Garstka strzelców, walcząca o kawałek Galicji razem z Niemcami, którzy spustoszyli w najokropniejszy sposób większą cześć Królestwa i pastwią się na tamtejszymi Polkami jak zwierzęta, jest tragiczną i potworną. Honor żołnierski, który ich trzyma przy Austrii i każe walczyć razem z Niemcami, tak piękny w innych warunkach, jest w tym wypadku czymś okropnym.
    • Opis: o Legionach Piłsudskiego w liście do Bronisława Malinowskiego.
    • Źródło: histmag.org, 13 marca 2014
  • Każda forma idealizmu poniżej solipsyzmu jest kompromisem jego z poglądem życiowym dla celów ubocznych i jako taka musi być bezwartościowa.
  • Każdy może tworzyć byle co i ma prawo być z tego zadowolonym, byle by nie był w swej pracy szczerym i znalazł kogoś, który równie kłamliwie będzie to podziwiał.
  • Ludzie dobrzy dla zwierząt bywają potworni w stosunku do bliźnich swoich.
    • Źródło: Myślę, więc jestem. Aforyzmy, maksymy, sentencje, oprac. Czesława i Joachim Glenskowie, Antyk, Kęty 1993, ISBN 8386482001, s. 344.
  • Ludzie nie są znowu tak wielkim bydłem i bez idei żyć im trudno.
    • Źródło: Myślę, więc jestem…, oprac. Czesława i Joachim Glenskowie, op. cit., s. 344.
  • (…) możliwa jest teatralna sztuka w której samo stawanie się, uniezależnione od spotęgowanego obrazu życia, może widza wprowadzić w stan pojmowania metafizycznego uczucia, niezależnie, od tego, czy 'fond' sztuki będzie realistyczne, czy fantastyczne, lub też czy będzie syntezą obu rodzajów w swoich poszczególnych częściach, naturalnie o ile całość sztuki będzie wypływała ze szczerej konieczności stworzenia w warunkach scenicznych wyrazu metafizycznych uczuć w czysto formalnych wymiarach u autora.
    • Źródło: Wstęp do teorii czystej formy w teatrze w: Teatr i inne pisma o teatrze, Warszawa 1995.
  • (…) nie dość jest istnieć po prostu, nierefleksyjnie, biernie, negatywnie, trzeba jeszcze istnienie swe zamanifestować wyraźniej, na tle możliwej śmierci i otaczającej nicości…
  • Niebezpiecznie jest opierać wielkość swą na ujemnej wartości swych nieprzyjaciół.
    • Źródło: Wybór dramatów, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1983, s. 136.
  • Niedobrze jest bezkarnie prześcignąć samego siebie.
    • Źródło: Myślę, więc jestem…, oprac. Czesława i Joachim Glenskowie, op. cit., s. 344.
  • Piekielne pomysły działają na zmysły
    a dusza gdzieś skryta
    nikt o nią nie pyta (…).
    • Źródło: Wariat i zakonnica
  • Poza tym wszystko jest gównem – to znaczy wszystko poza filozofią. Bez niej byłbym zwykłym gówniarzem.
    • Źródło: Listy do Hansa Corneliusa (wrzesień 1937–marzec 1939)
    • Zobacz też: literatura, filozofia
  • Religii nie ma (…) ginie jeszcze sztuka i filozofia i to ginie w nas. To są banały od których rzygać się zachciewa. Ale trzeba zrozumieć tych, którzy w obrębie odpowiadających im istotności i zjawisk muszą przeżyć swoje życie. To nie jest chwilami ani łatwe, ani zabawne.
  • Tylko łącząc się, odnajdujemy to, co nas dzieli.
    • Źródło: Leksykon złotych myśli, wyboru dokonał Krzysztof Nowak, Warszawa 1998.
  • Wszystko w sztuce (a kto wie, czy i nie w życiu) polega tylko na stosunkach. Zaprzeć się w sobie, o ten swój najpiękniejszy trzon, rozpuczyć się w butę niebywałej wprost, ponadludzkiej, wszechstworzeniowej wielkości, rozdąć w sobie wicher namiętności do granic śmiertelnej burzy, przepuścić przez potężny filtr żelazobetonowego rozumu i potem z całej tej potwornej, wypiętrzonej ponad własną miarę wieży ciśnień metafizycznej siknąć przez wąziutką rurkę czystą, zimną, zaklętą w sobie formę samą w sobie – oto jest sztuka.
  • Idź książeczko między ludzi,
    Idź i piękne myśli budź.
    A gdy myśl się piękna zbudzi,
    Sama zarżnie wszelką chuć.
    • Źródło: Wistość tych rzeczy jest nie z świata tego, wybór Anna Micińska i Urszula Kenar
  • Gościu won! W razie gdyby mnie nie było w jadalni, jestem w kuchni.
    • Źródło: Napis na drzwiach pracowni.
  • Filozofia uważana jest przez przeciętnego laika za coś niezmiernie nudnego, nad czym należy się pobłażliwie w najlepszym wypadku, jeśli nie z pogardą uśmiechnąć, a zajmującego się nią traktować z pobłażaniem, jako kogoś niespełna rozumu. Biedni ludziska nie wiedzą, że takim z góry powziętym stanowiskiem pozbawiają się jednego z największych dóbr duchowych tkwiących w istnieniu.
  • Jestem bardzo zgnębiony po orgii. Ale musiałem przez to przejść, aby zobaczyć, co jest na dnie. Mój stosunek do Ciebie jest niezmienny. Jesteś jedyną istotą na ziemi dla mnie. Ha – trudno – spróbujemy żyć dalej. Ty masz swoje cierpienia, ja swoje – może jakoś przetrwamy.
    • Źródło: Listy do żony
  • Wszyscy są nieszczęśliwi, że pracują w biurach, a drudzy są nieszczęśliwi, że nie pracują. A inni są nieszczęśliwi, bo nie wiedzą czy będą mieli za tydzień na obiad.
    • Źródło: Listy do żony
  • Dziś czuję: 1) koniec życia, 2) zbliżającą się chorobę i śmierć, 3) jestem b. smutny i rozumiem dobrze L[udwika] XV, który na starość utopił się w rozpuście. Ja skończę w filozofii.
    • Źródło: Listy do żony
  • Mówiąc otwarcie, jedynym wyjściem byłoby samobójstwo. Ale albo, albo – z chwilą gdy nie decyduję się na to od razu, to muszę spróbować żyć. Naprawdę, że jedyna istota, która mnie przy życiu trzyma, to jesteś Ty. Straciłem dla siebie samego wszelką wartość i nie wiem, czy wytrzymam.
    • Źródło: Listy do żony
  • Teraz jestem od dwudziestu lat żonaty [sic!], bez dzieci na szczęście, gdyż odpowiedzialność za nie doprowadziłaby mnie do szaleństwa.
    • Źródło: Listy do Hansa Corneliusa (list z 26 VII 1935)

O Witkacym

 
  • Bohaterowie Witkacego mówią stale o „drugiej jaźni”, „sztucznym życiu”, „deformacji życia”, „odwrotnych uczuciach”, „życiu poza życiem”, „innym świecie”, „sztucznej psychicznej konstrukcji”. Jego kobiety nie pragną miłości, tyrani – władzy, uczeni – wiedzy, działacze – rewolucji; albo raczej, chcą miłości, wiedzy czy rewolucji, ale po to, aby – dzięki niezwykłym zdarzeniom i przekształceniom – zaznać tajemniczego „x”, osobliwego wstrząsu, zagadkowego afektu.
    • Autor: Jan Błoński, Wstęp w: S.I. Witkacy, Wybór dramatów, Wrocław 1974.
  • Myślę, że takim obrazem, na którym się Witkacy modelował, był bohater Biesów. To złapanie gubernatora za nos. Pusty człowiek, człowiek wypalony całkowicie. Człowiek, który eksperymentuje na sobie i na ludziach. Wszystkie najryzykowniejsze eksperymenty, do samego końca. I człowiek, który fascynował otoczenie. Przecież tak jak ja Witkacego znałem, te pijatyki, to szukanie w bagnach, zupełnie jak Stawrogin. Ja nie improwizuję teraz, ale miałem absolutne uczucie, że jestem ze Stawroginem, kiedy mnie kiedyś Witkacy zaprowadził w Warszawie do takiego malarza Jeżewskiego. Mieszkał przy ulicy Litewskiej, na dole był tatersal. To był mniej niż średniej klasy malarz i żył tam z malarką, starszą od siebie, straszliwie szkaradną, grubą babą, bardzo wiedźmowatą, trochę obłąkaną. (…) Tam się odbywały trzydniówki (…) Brud nieprawdopodobny, cuchnęło straszliwie. Wszędzie bety rozłożone na podłodze, jakieś pierzyny. Bielizna pościelowa, która chyba rok nie widziała pralni. Oni oboje cuchnęli z brudu. I tam zamykano się na trzydniówkę, przez trzy dni chleb i kiełbasa, i wóda. Każdy przynosił wódę i odbywały się te trzydniówki. Byłem raz prawie dwa dni, ale dłużej nie wytrzymałem. Witkacy mówił, że trzeciego dnia odbywała się obszczaja schwatka. (…) Taka wspólna orgia. On ciągle mówił o tych wspólnych orgiach…
  • Najłatwiej zrozumieć Witkiewicza – społecznego proroka i wieszcza zagłady cywilizacji. Jak tylu innych – aczkolwiek w oparciu o oryginalne argumenty – zapowiadał on koniec sztuki, wytępienie jednostkowości, zanik zmysłu metafizycznego; ulegną one – twierdził – narastającej demokratyzacji życia, która stworzy społeczeństwo robotów, najzupełniej szczęśliwych, ale też doskonale nieciekawych.
    • Autor: Jan Błoński, Witkiewicz jako dramaturg, Kraków 1973.
  • (…) rewolucja staje się dla Witkiewicza czymś nieuchronnym, więcej – koniecznym, a równocześnie katastrofalnym, bo przyspieszającym mechanizację społeczną, kres wielkich indywidualności. Przyspieszającym jednak, a nie powodującym – to warto podkreślić: diagnoza Witkiewicza sięga głębiej, rewolucja stanowi dlań tylko ogniwo w znacznie ogólniejszych procesach. (…) W konkretnych scenach z dramatów lub powieści widać zupełnie jasno, choć w groteskowo zdemonizowanych wymiarach, jaki świat ginie, gnije, degeneruje się: „formacja burżuazyjna”, „byli ludzie”, sfery arystokracji, finansjery, dyplomacji, cyganerii artystyczno-naukowej, oddające się „szatańskim” orgiom w oczekiwaniu potopu. W teorii sztuki i historiozofii Witkiewiczowskiej rozrasta się to w zagładę wszelkiej kultury.
  • Staś zaproponował mi spacer i poszliśmy w kierunku Kuźnic; pierwsze słowa, które Staś wypowiedział, były: "Czy pani zechciałaby zostać moją żoną?", a po mojej przychylnej odpowiedzi dziękował mi najczulej i zaraz zapytał, czy mi bardzo zależy na tym, aby mieć dzieci, bo on wolałby ich nie mieć, z obawy, że nie byłyby udane, jako że oboje do pewnego stopnia jesteśmy degeneraci. Na tę propozycję też się zgodziłam.
    • Autor: Jadwiga Witkiewiczowa, żona Stanisława Ignacego Witkiewicza i kustoszka jego spuścizny.
  • Witkacy również stawiał kabałę, ale zazwyczaj rozkładał karty, mówił ponuro: »Sto procent pustki!« i mieszał karty z powrotem.
  • Pierwsza moja wizyta u Witkacego: dzwonię, otwierają się drzwi, w ciemnym przedpokoju potworny karzeł rośnie – to Witkacy otworzył drzwi w kucki i z wolna się podnosił...
  • Pamiętam jego furię, gdy kiedyś wybrał się na Krupówki w papierowej pyjamie, uszytej przez jedną z jego apostołek, panią Brzozowską -  i Słonimski udawał, że nie zauważył tego dziwnego stroju. "Wiesz, Antoni - zawołał wreszcie - że ty masz bardzo dotkliwy sposób denerwowania ludzi. Czy ty naprawdę niczego nie zauważyłeś?"
    • Autor: Jan Lechoń, Dziennik, Warszawa 1992, Państwowy Instytut Wydawniczy, tom 2, s. 406.