Andrzej Grabowski

polski aktor

Andrzej Grabowski (ur. 1952) – polski aktor i artysta kabaretowy. Brat Mikołaja.

A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż

Andrzej Grabowski (2013)
  • A cóż ja miałem do gadania? Córka wychowała się w domu, gdzie ojciec – aktor, matka – aktorka, wujek – aktor i reżyser, ciocia – aktorka. Nie mówiąc o znajomych. Ale zadziwiła mnie, bo obserwując ją, nie myślałem, że będzie chciała zostać w tym zawodzie. W tej chwili jest właśnie absolwentką warszawskiej AT. Do krakowskiej PWST nie została przyjęta i po roku dostała się do AT. Nie skomentuję tego.
  • Aktor już na samym początku określa całkowicie swoją postać. Tak jak się zagra pierwszego dnia, tak należy grać już do końca, inaczej nie da się utrzymać spójności postaci. To zawsze jest dla mnie szczególnie stresujące. W teatrze pod tym względem jest zupełnie inaczej. W każdym spektaklu można odrobinę odejść od pierwotnie wyznaczonego schematu.
  • Ci, którzy postrzegają mnie tylko jako Ferdynanda Kiepskiego bardzo się co do mnie mylą. To tylko jedna z moich ról. Wprawdzie najbardziej z nich wszystkich popularna, ale jedna z wielu. (…) jeśli ktoś myśli, że tę rolę łatwo zagrać – niech spróbuje. Wielu fantastycznych aktorów pojawiało się na planie tego serialu w minionych 12 latach. Nie sprawdzali się i odjeżdżali. To naprawdę trudna sztuka.
  • Dopóki gram w Kiepskich, a gram cały czas, to nie widzę powodu i potrzeby, żebym zjadał swój własny ogon i występował w następnym serialu komediowym.
  • Kiedy ja rano zdawałem egzamin do szkoły teatralnej, on wieczorem bronił pracy magisterskiej. W tym samym garniturze. Był mój i uszyty na miarę. Taki, jaki nosił Marek Grechuta – dwurzędowy, wcięty. Dziś może trudno w to uwierzyć, ale byłem dosyć podobny do Grechuty. Dziewczyny w mieście wiedziały, że ja to ja, a mimo to podchodziły do mnie i prosiły o autograf, który w imieniu Grechuty im dawałem.
  • Kiedy robi się film współczesny, to pewnych komentarzy otaczającej nas rzeczywistości nie da się uniknąć.
  • Kiedy wchodzę na scenę, zapominam o bólu głowy czy zęba, bo jestem w innym świecie. Podobne zasady dotyczą psychiki. Gdy stoję przed widownią, która mnie akceptuje, ogarnia mnie zadowolenie.
  • Kiepski nauczył mnie znacznie większej swobody przed kamerą. Nie muszę sobie zaznaczać kredą czy taśmą, gdzie mam się zatrzymać, jak mam stanąć albo kiedy wolno mi improwizować. Przez te sześć lat nauczyłem się zapominać o kamerze nie tracąc czujności. Dał mi też sporą popularność.
  • Może to banalne, ale kocham teatr. Spędziłem w nim 34 lata, to szmat czasu. Jestem związany z teatrem także emocjonalnie. On daje mi wytchnienie. Kiedy przestępuję próg, czuję, jakbym był w świecie sprzed lat. Owszem, zmieniły się sztuki, sposób reżyserowania, grania, ale atmosfera – niewiele.
  • Nie nagrałem tej płyty ze znudzenia czy nadmiaru wolnego czasu. Wręcz odwrotnie – kradłem ten czas, jeżdżąc z Warszawy do Częstochowy przynajmniej rok, żeby nagrać te piosenki.
  • On nie zgrywał się w tych rolach, on był tą postacią, którą grał. Nikt nie zastąpi Ryśka. Panie Paździoch, nie był pan mendą ani wrzodem na zdrowym organizmie narodu.
  • Przed wojną Leon Wyrwicz, kabareciarz z Krakowa, nazywał siebie monologistą. Mnie też się to określenie podoba. Dzisiaj ten rodzaj kabaretu nazywają stand-upem. Przy pierwszych występach eksperymentowałem jeszcze z rekwizytami, strojami. Ale powoli rezygnowałem z tego, zostając tylko w garniturze. Żadnej przebieranki.
  • (…) rozmawiam z Bogiem tak jak wszyscy. Dla jednych to jest Jezus, dla innych Allah, Jahwe albo Demiurg. Osobiście staram się wierzyć w Pana Boga katolickiego. Lubię o nim rozmawiać z księżmi, wśród których mam wielu przyjaciół. Sam byłem pilnym ministrantem i chciałem zostać osobą duchowną, ale jak dojrzałem – zmieniłem zainteresowania. Bóg też się zmienia w zależności od księdza, z którym się rozmawia. Ksiądz Tischner powiedział, że nie zna nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, a są tacy, którym się to przytrafiło po kazaniu proboszcza. Sam też nie jestem ideałem. Pamiętam moją rozmowę z dominikaninem, profesorem Kłoczowskim. Wyznałem, że nie chodzę do spowiedzi, ponieważ są grzechy, których nie żałuję, a przecież to jest warunek rozgrzeszenia. Zmartwił się i na drugi dzień przekazał mi przez znajomą następującą wiadomość: jeżeli żałuję, że nie żałuję – to już jest dobrze!
  • Trudno mi się popisać belkantem, bo go nie mam. Śpiewam jak potrafię. Jeśli ktoś to zaakceptuje – to dobrze, jeśli nie – to wyłączy płytę. Chrypię, ale nie ja pierwszy. Włodzimierz Wysocki to dopiero charczał! Albo Tom Waits. Bob Dylan też nie śpiewa, wręcz fałszuje. Nie zaliczam siebie oczywiście do tej kategorii, ale nie jestem też śpiewającym aktorem. Nienawidzę śpiewania aktorskiego. Bo to banał! Kiedy aktor śpiewa, że drży i drży. Wysocki, który był przecież aktorem, kiedy wychodził na scenę z gitarą, wykonywał piosenkę, a nie odgrywał na scenie teatr.
  • Wojny religijne bywały zawsze najgroźniejsze, bo ich uczestnicy nie dawali się przekupić. Inne wojny – czy to o terytoria, czy o dobra materialne – zwykle kończyły się rozejmami. Religijny fanatyzm zamykał drogę do porozumienia. Wiara i uczucia zaprzęgnięte w wojnę są naprawdę niebezpieczne. Popatrzmy choćby na fundamentalistów. Nie chcę oczywiście porównywać tego, co dzieje się w Polsce, do dramatu, jaki obserwujemy od kilku lat na świecie, ale musi budzić niepokój to, że jakiś odłam zaczyna działać poza ustalonymi regułami. Więcej nawet, zaczyna narzucać własne prawa. Chce być państwem w państwie czy Kościołem w Kościele.
  • Występując codziennie na scenie lub przed kamerą, albo stojąc przed mikrofonem na estradzie ryzykujemy, ponieważ wystawiamy się na ocenę publiczności. Na publiczną ocenę widzów lub słuchaczy. Każdy może powiedzieć «Nie, chłopie, co ty wyrabiasz? Daj sobie święty spokój.» Jesteśmy przygotowani, że ktoś może nam coś takiego powiedzieć, to jest ryzyko.
  • Zawód aktora nie jest szczególny. Szewc robi buty, a aktor gra. Oduczmy się mówić, że aktorstwo to jakaś misja. Oczywiście, dobrze jest znajdować przyjemność w tym, co się robi, bo jeśli uda mi się coś dobrze zagrać i jest to sprzedawalne – mam satysfakcję.
  • Zawsze wolałem występy niż próby. Wystarczyło mi, że w czasie ich trwania pojawiła się na sali przypadkowa osoba, choćby sprzątaczka – i już inaczej grałem. Gdyby za kamerą nie stał człowiek, nie potrafiłbym zagrać.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
  • Bywa, że występy na estradzie są znacznie trudniejsze. Ale ten rodzaj sztuki jest w hierarchii niżej, bo powszechnie się uważa, że nie wymaga szczególnych umiejętności. Nic bardziej mylnego. Wielu boi się estrady, bo trzeba stanąć oko w oko z widownią i być gotowym na natychmiastową konfrontację. Zresztą granie w (…) sitcomie Świat według Kiepskich jest także niezmiernie trudne. Tak jak w ogóle granie w komedii. O wiele łatwiej zagrać scenę tragiczną w filmie. (…) Jako jeden z pierwszych zdecydowałem się na udział w takiej produkcji, więc miałem najgorzej. Owszem, słyszałem i od kolegów, i od znajomych: „Krakowski aktor, a się nie szanuje”. Moja bardzo dobra znajoma, jak zaczęliśmy kręcić, zadzwoniła i powiedziała: „W jakim ty g… grasz!”. Zazwyczaj okazywało się jednak, że ci, którzy mnie krytykowali, oglądali pierwsze pięć minut i na tym poprzestawali. Żadne moje argumenty do nich nie docierały. Dzisiaj jest już inaczej. Świat według Kiepskich jest najdłużej utrzymującym się antenie telewizyjnej sitcomem – dziewięć lat. Ludzie się do niego przyzwyczaili.
  • W 1968 roku jako szesnastoletni gówniarz spędzałem wakacje na rynku w Alwerni, siedząc w kucki i grając z kolegami w durnia ciemnego i jasnego. I wtedy mój brat Mikołaj, który był wtedy po trzecim roku krakowskiej PWST, zaprosił mnie na obóz do Giżycka. Kogo tam nie było! Maniek Dziędziel, Halina Wyrodek, Teleszyński. A pewnego dnia przyjechał Jasiek, wielki aktor. Całą noc była balanga, wszyscy pili wódkę, a on opowiadał, jak trzeba grać. Słuchacze się wykruszali i w końcu zaczął mówić do mnie. Na to Halinka Wyrodek mówi: „Dajże mu spokój, on nie jest aktorem. Nawet matury jeszcze nie ma”. Janek, chcąc wybrnąć z sytuacji, popatrzył na mnie i powiedział: „Nie jest, ale będzie”. I od tej chwili zacząłem o tym myśleć.
  • Wszystko jest pieprzeniem w bambus. Nie lubię wywiadów, kiedy widzę, że ktoś rzeźbi. Mamy rozmawiać o płycie, a ja słyszę, że jej nie słuchał. A może nawet na oczy nie widział. (…) jak ktoś mnie traktuje jak idiotę, który będzie opowiadał bajki byle tylko mówić, to się denerwuję i faktycznie potrafię być niezbyt miły. Ostatnio jedna dziennikarka mnie zapytała, czego najbardziej nie lubię w wywiadach. Powiedziałem, że głupich pytań głupich dziennikarek. Obraziła się.

Zobacz też

edytuj