Adam Hanuszkiewicz

polski aktor i reżyser

Adam Stanisław Hanuszkiewicz (1924–2011) – polski aktor i reżyser.

  • (…) inna cecha wyróżnia nasz teatr. Otóż termin „narodowy”, od kiedy zaczął budować go Bogusławski, znaczy „powszechny”. Dla każdego teatr nasz był u samych swoich narodzin antyelitarny i antydworski. Dworski grany był po francusku lub, jak opery, po włosku.
Adam Hanuszkiewicz, 1966
  • Interesuje mnie sprawdzian tego, co robię, wśród ludzi wykazujących wrażliwość podobną mojej (…). Każde przedstawienie to prototyp, którego kształtu nie znam aż do generalnej próby. Forma jest decydująca. Nie można jej bezkarnie powtarzać, zmieniając tylko słowa.
  • Każda indywidualność u niektórych budzi sympatię, a u innych niechęć albo i nienawiść. (…) Zarzut, który wobec mnie najczęściej się wysuwa, postawiony został na głowie. Ponieważ mam dużo widzów, to nie mogę robić dobrego teatru. Wynikałoby z tego, że dobry teatr to taki, który nie ma widzów.
  • Moja fascynacja Rysiówną zaczęła się od pojedynków słownych. Myślę zresztą, że ona zwróciła na mnie uwagę, bo poza wszystkim byłem jedynym mężczyzną, z którym miała trudności z wygrywaniem tych pojedynków. Zawdzięczam jej bardzo wiele. Choćby to, że nauczyła mnie słuchać rozmówcy i artykułować precyzyjnie swoje myśli. Niemal przez cały czas naszego związku stale mnie strofowała, mówiła: "bełkoczesz". Ja nigdy się nie obrażałem, tylko intensywniej pracowałem nad sobą.
  • Teatr polityczny robiłem w Antygonie, przyznając rację i Kreonowi, i tytułowej bohaterce (…). Było to wbrew nurtowi ówczesnego teatru ze spektaklami, w których Kreon był Jaruzelskim, Antygona „Solidarnością”, a chór dzielił się na oportunistów i „stoczniowców”.
  • Wszystkich naszych najwybitniejszych pisarzy i poetów oskarżaliśmy o zdradę narodu. Największy poeta baroku Andrzej Morsztyn, największy w oświeceniu Stanisław Trembecki, Mickiewicz, Słowacki, Garczyński, Krasiński, Norwid, Prus, Wyspiański, Żeromski, Gombrowicz, Mochnacki i Brzozowski. Nazywaliśmy ich złymi Polakami, ba, nawet agentami rosyjskimi, niektórzy umarli w infamii, bo mówili rzeczy gorzkie i bolesne.
  • Zawsze mi krytycy przykładali. To taka nasza lokalna specyfika. Mickiewicza nazywano agentem rosyjskim, Krasiński dostał w twarz na ulicy, Norwid – wróg naszej inteligencji, Żeromski – bolszewik. Oto polska specyfika, dopóki cię nie wyszydzą, jesteś nikim (…). Byłem atakowany i nagradzany. Teatr postmodernistyczny, za który zostałem odznaczony, a który od lat jest tak głośny, robiłem już w latach sześćdziesiątych.

O Adamie Hanuszkiewiczu

edytuj
  • Adam był zawsze poza linijką, nigdy nie gonił za modą, sam ją sobie tworzył, a gust miał świetny. To po prostu było jego i tylko do niego pasowało. Ludziom jednak dawało pretekst do gadania, że się kreuje. A innym do zazdrości. Jeden z jego przyjaciół (znany, więc przemilczę nazwisko) próbował go naśladować. Mąż się tym złościł. Ale ja mu mówiłam: „Adam, jak ty założysz na szyję trzy szaliki, to wyglądasz jak bóg. A on jak to zrobi, to wygląda jak kretyn”.
  • Adam miał zawsze motyle skrzydła, ziemi to on raczej nie dotykał. I został tym pięknym, kolorowym motylem do końca. (…) Ważne było to, co się dzieje w kulturze, albo to, co myślał Słowacki, Norwid czy Mickiewicz. A sprawy domu, samochodu, zakupy? Codziennie? O nie! On się tym nie zajmował. Jeśli już był zmuszony pojechać do sklepu coś kupić, to zwykle kupował nie to, co trzeba. Kiedyś zamiast nawozu pod róże kupił dywan. Bo nawozu w sklepie nie było, a dywan akurat był.
  • Był moim duchowym ojcem, nigdy nie zapomnę, że dał mi wiarę we własne możliwości. (…) Dużo czerpał z aktorów, z rozmowy z nimi. Jako reżyser wiedział o teatrze bardzo dużo. Był erudytą, lubił prowadzić potyczki z teoretykami teatru i literatury. Zachwycał błyskotliwością skojarzeń. Nie bał się konfrontacji. Był magiem, uroczym megalomanem. Do anegdot przeszła jego kwestia: „Zaczynamy próbę, światła na mnie”.
  • Był przede wszystkim aktorem – także wtedy, kiedy odgrywał rolę reżysera czy dyrektora teatru. Jego dawni aktorzy do dziś potrafią parodiować swego dawnego szefa, kiedy na przykład ze sztuczną powagą ogłaszał: „Proszę wszystkich do gabinetu!”. Grał w wielu swych przedstawieniach, nawet w takich, w których nie było dla niego roli, jakby nie chciał zejść ze sceny. Ale i tego było jeszcze mało. Słynne były pogadanki Hanuszkiewicza po zakończonym spektaklu, kiedy tłumaczył widowni sens, polemizował z historykami teatru i krytykami, ale też komentował rzeczywistość, nawet bieżące wydarzenia polityczne. Zawsze wierzył w teatr, który ma coś ważnego widzowi do powiedzenia.
  • Dzięki niemu przeszłam niezwykłą szkołę teatru. (…) Hanuszkiewicz robił żywy teatr, o którym mówiło się, toczyło spory. I nie mogliśmy się z tym pogodzić, że ostatnimi laty odstawiono go gdzieś na boczny tor, zasypano Teatr Mały, w Nowym otwarto supermarket. Przyrzekliśmy sobie z kolegami z teatru, że nigdy nie będziemy tam robić zakupów.
  • Ganiono go, że skraca, spłyca, żartuje. Z Emancypantek Prusa zrobił musical, Kordianowi kazał się wspinać po drabinie. Czasem naprawdę gubił sensy i irytował. Także i mnie.
    A jednak nie tylko sam ładnie recytował. On przeżywał poezję. Przystrzygał romantyzm, ale i czuł jego żywotną siłę. Spory z nim były wtedy potrzebne. Ale dziś teatr często nie opowiada już o niczym istotnym – ani serio, ani nie serio. W tym świecie rasowy człowiek teatru Hanuszkiewicz symbolizował piękną, zgubioną przeszłość.
  • Jego „Norwida” obejrzało 100 tysięcy widzów, zaś dziewięć razy realizowane „Wesele” – pół miliona osób. Nie ukończył żadnej z artystycznych szkół, a jednak to on uważany był za jednego z najbardziej awangardowych reżyserów teatralnych, łamiących kanony klasyki; był uwielbiany przez młodych widzów, odsądzany od czci i wiary przez wielu krytyków. Wedle jednych jego teatr był hucpą efekciarskich pomysłów, dla innych odkrywaniem klasyki na nowo.
  • Z wielką legendą pod tytułem Adam Hanuszkiewicz spotkałam się pierwszy raz dużo wcześniej. Miałam 20 lat, byłam w szkole teatralnej w Łodzi i Basia Fijewska zaproponowała mnie na zastępstwo do Teatru Narodowego. Weszłam onieśmielona do jego gabinetu i powiedziałam: „Nazywam się Magdalena Cwen”. On stał na tle okna. To taki stary dyrektorski sposób – delikwent wchodzi w światło, a on w cieniu. Popatrzył na mnie i powiedział: „A cóż to za nazwisko, Cwen? U mnie będzie się pani nazywała Cwenówna”. I tak już zostało. To może wydać się śmieszne, ale dla mnie to też jest element pewnej całości. Kolejne żony: Zośka Rysiówna – Ryś, Zośka Kucówna – Kuc, Magda Cwenówna – Cwen. Wszystko jednosylabowe nazwiska. Na dodatek wszystkie jesteśmy z maja. To nie jest przypadek, wszystko było zaprogramowane. Śmieję się, że Magda Umer – a był okres ogromnej sympatii między nimi – nie miała szans, bo jej nazwisko jest dwusylabowe.

Zobacz też

edytuj