Olga Chajdas

polska reżyserka kinowa, teatralna i telewizyjna

Olga Chajdas (ur. 1983) – polska reżyserka filmowa i teatralna.

  • Co ciekawe, po Ninie największa krytyka spadła na mnie ze strony lesbijek. Krytykowano scenę gwałtu – bo przecież „lesbijka by się nigdy nie przespała z kolesiem”. Albo to, że na ekranie odnoszę się do pewnych, rzeczywiście funkcjonujących, stereotypów. Młoda lesbijka, kompulsywna alkoholiczka, bawiąca się przygodnym seksem. Pojawił się nawet zarzut, że powinnam pokazać bohaterkę w lepszym świetle. Żyjemy w jakichś paranoicznych światach, że zaczynamy sami siebie cenzurować. To niebezpieczny moment. Zamiast myśleć o wolności, zastanawiamy się, czy to wypada. Przecedzamy naszych bohaterów przez sito PC, #metoo, gender studies i jeszcze doszukujemy się obrazy uczuć religijnych. Nie dajemy im głosu, bronimy ich, zanim oni zdążą coś zepsuć. Zadziwiające, jak silna jest nasza potrzeba głębokiej ideologizacji wszystkiego. Wszystko musi być wypowiedzią, wszystko ma znaczenie. I ma, ale czasem nie musimy go dopowiadać.
  • Ja byłam wyoutowana, odkąd sama byłam świadoma, nigdy nie ukrywałam tego, kim jestem. A moja rodzina, z Poznania, w części wierząca, jest bardzo otwarta, nie ma z tym problemu. Siostrzenice mówią do Kasi „ciociu”. Wszystko się zgadza. Uważam, że w kraju, w którym żyjemy, bardzo ważne jest pokazywanie się. Mimo to nie wolno nikogo do tego zmuszać.
  • Jestem ostatnią osobą, która poparłaby tych, którzy twierdzą, że należy na siłę kogokolwiek coming outować. Nie musiałam się nigdy ukrywać i nie przyszłoby mi to do głowy. Miałam ogromne wsparcie w rodzinie i wcześnie zostałam aktywistką. Dla mnie to było oczywiste, ale jednocześnie nie robiłam takiego typowego coming outu, nie sądziłam, że to jest potrzebne. Rzeczywiście kobiet lesbijek w życiu społecznym, politycznym czy artystycznym jest oficjalnie dużo mniej niż mężczyzn gejów. Właściwie nie wiadomo, z czego to wynika.
  • Kiedyś pokazywałam Ninę w jakimś małym miasteczku, dziewczyny z festiwalu uprzedzały mnie, że starszy pan z projektorni jest prawicowcem i homofobem, żeby uważać. Podobno podszedł do nich po projekcji i powiedział, że te lesbijki są jednak takie normalne. Okazuje się, że film ma jakąś siłę rażenia. Mnie to cieszy, bo mam potrzebę edukowania, zmieniania świata. Uważam, że wypowiadanie się na pewne kwestie to nasz, filmowców, obowiązek. Nie musi być wprost. Jak działa kino propagandowe, wszyscy, mam nadzieję, wiemy.
  • Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób, nie chodziło mi o to, żeby to był pierwszy polski film z wątkiem lesbijskim. Ale tak jest. Nie wiem, czy chodzi o to, że to temat tabu. Udało się nam osiągnąć jednak to, że Nina nie jest tylko filmem lesbijskim, że ta historia jest dużo szersza niż to, że dwie kobiety się spotykają ze sobą. Może tyle się o tym mówi, bo w Stanach Zjednoczonych – i co jest moim marzeniem, żeby było podobnie w Polsce – nikt nie zastanawia się nad orientacją seksualną bohatera, tylko nad treścią historii.
  • Nigdy to nie miał być film „na barykady”. Nie wychodziłam z założenia, żeby wywołać jakiś skandal. Chciałam opowiedzieć prostą historię. To, że ludzie wychodzą z kina zapłakani, to, że mówią mi, że zrozumieli, iż muszą zmienić swoje życie – i wcale tu nie chodzi o orientację seksualną, ale o jakieś spojrzenie sobie w oczy i stwierdzenie, że się oszukuje – to było wstrząsające.
  • Mam świadomość tego, że reżyser i scenarzysta to dwa różne zawody, ale lubię uczestniczyć w procesie pisania. Chcę żeby te historie były moje – chcę je znać od podszewki, wiedzieć w jakim kierunku idą. Gdzie historia powinna się rozwijać.
  • To, co się dzieje przy okazji wszelkich ruchów LGBT+, jest karygodne. Wszędzie na świecie mówi się o budowaniu wspólnego społeczeństwa. Mam wrażenie, że my cofamy się o jakieś pół wieku. Od lat powtarzaliśmy, że szerzenie nienawiści i mowy nienawiści może się skończyć źle. Nie mówię o ekstremum, jakim jest rozlew krwi, ale do tego zmierzamy. Najbardziej niebezpieczne jest przyzwolenie ze strony państwa na nietolerancję i nienawiść. Wszyscy widzieliśmy nagrania dzieci, które nieświadomie wykrzykują potworne, nienawistne hasła. Chyba jednak źle uczymy – reforma edukacji poszła nie w tym kierunku, co trzeba. Zamiast uczyć otwartości i tworzenia sobie przyjaznej przestrzeni do życia, psujemy dotychczasowe dokonania. To chyba najgorszy grzech, jaki możemy popełnić.
  • Uważam że to był bardzo ważny czas w moim rozwoju. Zarówno te dobre seriale jak i złe. Przez parę miesięcy robiłam serial Ukryta prawda, nie wstydzę się tego. To była dobra szkoła. Tam wymóg formatu był taki, żeby każdą scenę zainscenizować w jednym ujęciu. Materiał miał wyglądać jak dokument, bardzo wiarygodnie. To było dla mnie bardzo ciekawe ćwiczenie. Do dziś czuję, że takie sceny to moja silna strona. Były też Barwy szczęścia, gdzie z kolei miałam do zrobienia kilkanaście scen na dzień zdjęciowy. Absolutnie nie było miejsca na pomyłki, wszystko musiało być perfekcyjnie przygotowane
  • Zawsze bardzo interesowały mnie postaci, które w nieoczywisty sposób przechodzą na drugą stronę. Specjalnie nie pokazywałam momentu zabójstwa, tylko właśnie to co dzieje się z bohaterką dzień po. To ta chwila wydała mi się bardziej ciekawa niż sam akt zbrodni.