Kacper Pobłocki

polski antropolog

Kacper Pobłocki (ur. 1980) – polski antropolog i społecznik, doktor habilitowany nauk humanistycznych.

Kacper Pobłocki, czwarty od lewej, 2011

Chamstwo

edytuj

(wyd. Czarne, Wołowiec 2021)

  • Choć diabeł był fantastyczny i żył w nieistniejących krainach, można było za jego pomocą powiedzieć wiele o tym, co bliskie i aktualne. Najważniejsze kryło się między wierszami. Wystarczyło, że narrator nadał diabłu jakiś rozpoznawalny dla gawiedzi rys, by nagle postać zupełnie fantastyczna stała się osobą z krwi i kości. To mógł być jeden szczegół, który rozumieli tylko wtajemniczeni. W ten sposób można było na przykład obmówić pana bez niebezpieczeństwa ściągnięcia na siebie konsekwencji. Im bardziej państwo są przekonani, że ich poddani plotą głupoty, opowiadają banialuki o zmyślonych krajach i nieistniejących stworach, tym przydatniejsza ludowa fantastyka jako narzędzie krytyki obowiązujących porządków.
  • Formalnie prawo kunicy oznaczało opłatę, jaką trzeba było wnieść za zgodę na ślub włościanek. Ale wielu możnych rozumiało ten zwyczaj jako dowód, że mają prawo własności do ciał chłopek – co stanowiło podstawę obowiązkowej służby we dworze. Tak właśnie działa patriarchat: zwyczaj nakazuje przyjść do pana, poprosić o zgodę na ślub, a następnie jakoś okazać wdzięczność. Pan może oczywiście zachować się wielkodusznie, ale może też uznać, że chłop lub dziewczyna są mu coś winni. Patriarchalna władza wyrasta z tego niedomówienia.
  • Gdy schamienie klasy ludowej osiągnęło swoje apogeum, chłopi postanowili wygrzebać się z pijackiego rowu i otrząsnąć. W latach 1844–1855 setki tysięcy galicyjskich poddanych złożyły publiczną, uroczystą przysięgę, że przestaną pić. W niektórych obwodach zdecydowało się na to nawet trzy czwarte dorosłych. Największą popularnością śluby cieszyły się na terenach górzystych i biedniejszych. (…) Głównym agitatorem był lokalny kler. (…) Panowie bronili propinacji jako swojej „stałej, integralnej, nieodzownej części dochodów” i wnosili o zakazanie „kazań wkraczających w stosunek poddańczy”. Również władze austriackie były zaniepokojone. (…) Gdy dwa lata później powstała wielogłowa galicyjska hurma, panów rżnięto na trzeźwo; dyscypliny pilnował między innymi Szela.
  • Każdy ustrój ma swoją chorobę. Chorobami współczesnego kapitalizmu są schizofrenia, bezsenność czy depresja. Chorobą świata jęczmiennego był natomiast kołtun.
  • Kaźnią ostateczną na Ukrainie był ludowy kij. W Rosji – katorga, w Europie Zachodniej – galery czy niewola penitencjarna w koloniach. W Polszczy za podstawę porządku społecznego służyła szubienica. (…)
    Szubienice stawiano nie po to, by ich używać, ale po to, by można było karę śmierci odwołać. Właśnie na tej możliwości zupełnie arbitralnej, zasadzała się władza panów. Nie wysyłali do łagrów, nie zamieniali wyroku śmierci na galery, po prostu wskazywali na szubienicę, a następnie wielkodusznie bili. By dać pamiętne. By darując karę śmierci, przejąć na własność czyjeś życie.
  • Mam tyle i tyle tysięcy dusz – chwalił się ten, kto chciał zademonstrować, że jest wielkim panem. Ale to nie o dusze, tylko o ciała chodziło. O te policzalne głowy, o ręce robocze, o smagane rózgami plecy i o karki, które pochylały się posłusznie w geście oddania. Ciała te nie układały się wcale w piramidę, stabilną i dostojną; struktura społeczna Polszczy nie została dana raz na zawsze. Przypominała raczej kotłowaninę rąk, pleców, karków i głów. Służebność działała jak grawitacja: każde ciało ciążyło, siłą rzeczy, w dół. Im bardziej podrzędną ktoś miał pozycję, tym trudniej mu było wygrzebać się na wierzch. Wgramolić się wyżej można było tylko po czyichś barkach, przyciskając kogoś łokciem czy kolanem. Nawet najskromniejszy sukces musiało okupić czyjeś poniżenie. Każde wyprostowanie kompensował czyjś pokłon.
  • Na Rusi Czerwonej w XVII wieku cena za człowieka wynosiła od stu do trzystu złotych. Woła pociągowego można było kupić za trzydzieści złotych. Innymi słowy człowiek wart był tyle, ile trzy do dziesięciu wołów. (…)
    Życie poddanych i bydła było powiązane nie tylko przez wartość pieniężną ich głów, ale też przez kierat pracy, do której zostali wciągnięci. Niektórzy zwracali uwagę na to, że pan bardziej dba o zwierzęta niż o ludzi. (…) Jarzmem nazywano wówczas uprząż roboczą, w którą wsadzano bydło, gdy pracowało w polu. Człowiek był nim spętany mocniej niż zwierzęta. Granice dnia roboczego wyznaczały z jednej strony wschód i zachód słońca, a z drugiej wydolność fizyczna bydła. (…) Rytm pańszczyźnianej robocie nadawała wydajność zwierząt, do której musiał dopasować się człowiek.
    • Źródło: s. 59–60.
    • Zobacz też: bydło
  • O historii świata myślimy często jako o prehistorii państw – polskiego, chińskiego czy rosyjskiego. Przez większość dziejów jednak zdecydowana większość populacji żyła we wspólnotach bezpaństwowych. Moment przełomowy, od którego ludzkość zaczęła żyć pod parasolem państwa, nadszedł mniej więcej koło roku 1600. Jest to też, oczywiście umowny, początek rewolucji dyscypliny i kaźni. (…) To właśnie bezpaństwa stanowiły ucieleśnienie plebejskiej utopii o świecie bez nędzy i przemocy. Utopii, w którą wierzyli także ci znajdujący się pod jarzmem pańskiej niewoli. (…) Z punktu widzenia państwa ludność, która uciekała do bezpaństw składała się z łotrów i kryminalistów. Przymiotnikiem „nierobotny” odróżniano w dokumentach rozbójników od chłopów – zbójem był ten, kto odmawiał roboty, kto nie chciał się poddać przymusowej pracy.
  • Transformacja niewoli starożytnej w nowoczesną w Polszcze odbyła się też na polu języka. Rugowano z niego pojęcie niewolnika na rzecz pozornie neutralnych: sługi lub czeladzi.
  • W podręcznikach często opisuje się zniesienie niewolnictwa czy pańszczyzny tak, jakby były to naturalne, bezosobowe procesy – albo efekt dobroduszności porządnych panów, którzy pochylili się nad losem uciemiężonych. Wystarczy jednak spojrzeć na chronologię wydarzeń: zwykle reformy wprowadzano zaraz po jakimś ludowym powstaniu. (…) W Polszcze doszło do masowych strajków rolnych. Jak donosił carski urzędnik, w kwietniu 1861 roku zbuntowały się i odmówiły odrabiania pańszczyzny 22 634 wsie, co stanowiło wówczas siedemnaście procent całego osadnictwa Królestwa Polskiego. (…) Pańszczyzna nie została zniesiona, ale obalona.
    • Źródło: s. 281–282.
  • Wódka świetnie uzupełniała praktykę zapominania o frasunku poprzez taniec. Państwo o tym wiedzieli, stopniowo zamieniając karczmy głównie w miejsca spożycia alkoholu. Trzysta lat pańszczyzny to również trzysta lat konsekwentnego rozpijania polskiego ludu. Wódka stała się wręcz najbardziej dochodową gałęzią pańskiej gospodarki – „prawdziwą mennicą”, jak to ujął książę Czartoryski. Polszcza nie funkcjonowała jako spichlerz Europy, główny rynek zbytu na zboże stanowiła bowiem rodzima wieś, a w zasadzie włościańskie gardła. Zboże, uprawiane siłą pańszczyźnianych rąk, przerabiano na wódkę, a tę następnie wciskano klasie ludowej. Sprzedawano, ale pod przymusem zwanym prawem propinacji.
  • Małe może być i piękne, ale tylko duże jest skuteczne.
    • Źródło: Kacper Pobłocki, W poszukiwaniu czułego punktu [w:] Pismo. Magazyn opinii, styczeń 2020, ISSN 2544–5022, s. 75.
  • Najlepszego rozwiązania nie znajdziemy zawsze w podręcznikach do uszczęśliwiania miast. Że warto szukać czułego punktu swojego miasta. Tego, od którego może zacząć się jego całościowa i fundamentalna, a nie fasadowa transformacja.
    • Źródło: Kacper Pobłocki, W poszukiwaniu czułego punktu [w:] Pismo. Magazyn opinii, styczeń 2020, ISSN 2544–5022, s. 77.