Zbigniew Pawelski

polski architekt

Zbigniew Pawelski (pseud. Jastrząb; ur. 1925) – polski żołnierz Armii Krajowej, uczestnik powstania warszawskiego, architekt.

  • 6 czy 7 października, jesteśmy w Skierniewicach. Przyjeżdża ogromna ilość ludności wiejskiej z transportem na wozach. My to widzimy przez okienka, przez uchylone drzwi, z chlebem, z warzywami. Oni próbują zarzucić wagony jedzeniem, żeby do nas to dotarło. Oczywiście to wszystko się odbija o te szczelne ściany wagonu towarowego. Może coś tam dociera, ale nie bardzo mam wiedzę, czy dociera.
  • Gdzieś po miesiącu, może mniej, przybyła grupa dziewcząt ze Śródmieścia i przybyła grupa części Śródmieścia też do Sandbostel. Dziewczyny były zjawiskiem. Żołnierze 1939 roku i ci inni w ogóle nie widzieli dziewczyn. Nagle dziewczyny za drutami. Było zawsze pewne hasło: „O, idą nasi chłopcy.” „O, my widzimy nasze dziewczęta.” To było pozdrowienie na dzień dobry do widzenia, jak żeśmy przechodzili alejami. To wszystko było podzielone w kwartały, były baraki, niemiecka geometria obozu, z wieżycami, z karabinami maszynowymi. To był teren, nie potrafię powiedzieć ilu hektarów, to był ogromny teren, całe koszary niemieckie.
  • Już były bombardowania części przemysłowej Kamionka, już pierwsze bomby spadły na rogu Kamionkowskiej i Terespolskiej. Bomba wpadła w dźwig przemysłowy, rozsadziła, a tam były zakłady produkujące pasy, siodła, uprzęże, firma rymarska. Ona może nie została całkowicie zmiażdżona, ale bardzo zniszczona. Później padały bomby między 4 a 5 [września] w sposób regularny, tylko nie w nocy, to wszystko odbywało się w dzień, nocnych nalotów nie było.
  • Mamy wiadomości, że pancerne oddziały rosyjskie docierają w rejon Anina, że podobno zajęty jest już Otwock, że zbliżają się też do Marek. To jest dosłownie na dwa dni przed 1 sierpnia. Trwa stan zawieszenia, w którym się nic nie dzieje, nie mamy żadnych opasek. Jesteśmy skoszarowani. Już nawet nie pamiętam, czy żeśmy coś jedli i pili. Wczesnym popołudniem dostajemy wiadomość w formie dość gwałtownej i zdecydowanej, że mamy natychmiast opuszczać naszą kwaterę w fabryce mebli w Rembertowie.
  • Nasi przylecieli z pomocą! Wiedzieliśmy, że oni przylatują, ale myśmy ich nigdy nie widzieli nad Pragą, oni gdzieś nad Miodową, nad Śródmieściem, ale nigdy nie było samolotu nad Pragą. To było zupełnie niezwykłe. Myśmy pociski świetlne od karabinów maszynowych, resztki mundurów popalonych zabierali z sobą chyba na pamiątkę, jak relikwię nosiliśmy.
  • Pamiętam poranek 1 września, on był chyba dość pochmurny, kiedy nieprawdopodobne eskadry niemieckie nadlatywały wzdłuż Wisły. One nawet jeszcze nie bombardowały Pragi. To była demonstracja nie dywanowego nalotu, który później oglądałem w latach 1944, bo to nie ta skala, ale w każdym razie ogromne samoloty niemieckie eskadrami defilowały z zachodu w kierunku na wschód. Później zaczęły się już bombardowania. Wszystkie okna w całej Warszawie i witryny w budynkach mieszkalnych były poklejone taśmami, bo taki był rozkaz. Były pootwierane okna i były poustawiane głośniki radiowe. Takie było polecenie, żeby wszystkie informacje docierały jak najszybciej do żołnierzy i do ludzi. Nie wszyscy mieli radio.
  • Po dwóch, trzech dniach Niemcy sprowadzali Niemców, którzy byli w naszej niewoli. Oni zrobili przegląd, wszystkich nas ustawili. Niemcy, którzy byli w niewoli palcem pokazywali kogo znali, tych zabierali i z tymi kolegami już kontaktu więcej nie mieliśmy.
  • Pomógł rozkaz „Bora” Komorowskiego, który był 14 sierpnia. (...) Taki rozkaz jest do odczytania, sprawdzenia i tak dalej. To był dodatkowy doping do czynienia sensownego ruchu na pomoc Warszawie. W ten sposób od następnego dnia zaczęły się odbywać regularne, mniej więcej co dwa dni, przeprawy oddziałów w ilości dwudziestu, dwudziestu paru i dziewcząt i chłopaków już wtedy z bronią, z benzyną, ze stenami, które były produkowane na terenie Grochowa.
  • Później były ostre działania na terenie Stępińskiej w obronie totalnego ataku, później na ulicy chyba Zakrzewskiej, bliżej Czerniakowskiej. Później było wycofywanie się z adiutantem czyli Edwardem „Zdzichem” Klawe[m]. Zastaliśmy całkowicie rozwalony budynek Stępińska, wyciągaliśmy rotmistrza „Gardę” z tego gruzowiska.
  • Później dostaliśmy przydział do rotmistrza „Gardy”, cichociemnego, Czajkowskiego jako poczet dowódcy batalionu „Ryś”. To się mieściło na ulicy Chełmskiej numer niewielki 9 czy 6. Tam byliśmy przez okres mniej więcej trzy, cztery dni pełniąc służbę nocną na ulicy Czerniakowskiej. Tak wypadały nam dyżury, że nocą żeśmy z kwatery rotmistrza „Gardy” wychodzili na naszą placówką na ulicę Czerniakowską i służbę pełniliśmy w nocy.
  • Praktycznie biorąc wszystko było kochane, lubiane, bo to było wszystko nowe, ale w każdym razie sprawa uzbrojenia, czyli sprawa posiadania broni. To było marzenie mieć w ręku broń. Myśmy pierwszą broń już mieli. Myśmy mieli nie tylko Visy, ale mieliśmy przede wszystkim kolty, mieliśmy granaty obronne. Nawet dwa granaty obronne przechowałem do końca okresu przedpowstaniowego zawieszone w pianinie mojej mamy. W pewnym momencie karabin produkcji radomskiej leżał u mnie schowany za grzejnikiem, a u kolegi „Małego” Rydzego z kolei był schowany nagan.
  • Zapamiętałem przede wszystkim Niemców w mundurach, ale nie wojskowych tylko w brązowych z opaskami Hakenkreuzami, to co dzisiaj mamy okazję spotkać. Było to zupełnie szokujące. Już były pierwsze napisy Przasnysz to jest Praschnitz, więc poznaliśmy to nowe. Pierwszego kopniaka, którego dostałem, to właśnie dostałem od takiego w mundurze brązowym, bo nie zdjąłem czapki. Miałem czapkę, coś na głowie musiałem mieć założone. Zatrzymał mnie i ze mną się rozprawił, byłem szczeniak, to pamiętam doskonale.