Tomasz Strzembosz

polski historyk

Tomasz Strzembosz (1930–2004) – polski historyk, harcmistrz, jeden z założycieli Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej.

Tomasz Strzembosz

Refleksje o Polsce i Podziemiu 1939–1945 edytuj

(Wyd. Agencja Omnipress, Warszawa 1990)

  • Ani dowódca AK gen. „Bór”, ani dowódca powstania gen. „Monter” nie poszli w chwili klęski na moralny kompromis. Podzielili los swoich podwładnych. Także delegat rządu i zarazem wicepremier Jankowski, trzej ministrowie: Adam Bień, Stanisław Jasiukowicz i Antoni Pajdak, dyrektorzy departamentów Delegatury Rządu i członkowie Rady Jedności Narodowej – podzielili los ludności cywilnej, nie domagając się dla siebie żadnych przywilejów. Zaraz po wydostaniu się z obozu przejściowego w Pruszkowie powrócili oni do pracy w podziemiu, podejmując zwłaszcza opiekę nad ewakuowanymi z miasta i rozrzuconymi na obszarze Generalnej Guberni warszawiakami.
    • Źródło: s. 124–125
  • Było wszak coś pięknego w tamtych chłopcach i tamtych dziewczętach, jeżeli możemy ich kochać jeszcze dzisiaj. Było w nich coś pięknego, jeżeli ci, co przeżyli, potrafią dziś jeszcze poczuć w sobie powiew tamtego gorącego lata. Tego lata, w którym realizowała się jakaś ich lepsza część, w czasie którego przerośli samych siebie, w czasie którego poczuli tak jak nigdy, że są pomiędzy braćmi. A my, którzy mamy za sobą inny, również gorący Sierpień, lepiej umiemy odczuć i zrozumieć ich poryw. Prawdziwa Polska buduje się od wewnątrz. Dziś jest lepsza i prawdziwsza niż wczoraj. Nie jest to, wbrew pozorom, Polska pijaków i Polska milicjantów. To jest Polska zapełnionych kościołów, w których nasza młodzież modli się lepiej i goręcej niż my potrafimy się modlić. Polska, w której możemy być dumni z naszych więzionych braci. Polska solidarności. Polska nadziei. Ta Polska, jestem o tym głęboko przekonany, zbudowana jest także na miłości i ofierze powstańców warszawskich. Na wartościach, które ciągle gorzeją w tym popielisku sprzed lat czterdziestu, strasznym i pięknym, jakże smutnym i jakże obdarzającym nadzieją. Przed tym ogniem i tym popiołem nisko pochylam głowę.
  • Chęć postawienia zarówno Rosji jak aliantów zachodnich przed faktem dokonanym. Zmuszenie ich albo do udzielenia pomocy walczącej Warszawie, albo do pozostawienia jej samej, ale na oczach całego świata. Powstanie Warszawskie miało ujawnić postawy i zamiary stron, miało je niejako zdemaskować.
    • Źródło: s. 116
  • Czy oczekiwanie pomocy ze strony Armii Radzieckiej było naiwnością lub co najmniej dowodem braku rozeznania w realiach politycznych? Sprawa nie jest prosta. Możliwie szybkie zajęcie Warszawy podczas toczącej się właśnie letniej ofensywy radzieckiej leżało niewątpliwie w interesie Armii Czerwonej. Uchwycenie lewego brzegu Wisły, a więc i sforsowanie dużej przegrody rzecznej właśnie w chwili, gdy siły niemieckie były w odwrocie oraz zajęcie wielkiego miasta, które było ważnym dla obu stron węzłem komunikacyjnym, dawało dobrą podstawę do następnego natarcia i przybliżało zwycięstwo. Pamiętajmy, że najbliższą szeroką przegrodą wodną na drodze do Berlina była dopiero Odra. Wybuch powstania w Warszawie ułatwiał to zadanie kapitalnie: walki w mieście tworzyły tutaj przyczółek dla wojsk radzieckich, przyczółek, którego nie trzeba było zdobywać, który po prostu był. Zdawano sobie z tego sprawę także na prawym brzegu Wisły, wszak pod koniec lipca dwie radiostacje podległe władzom radzieckim wzywały ludność Warszawy do walki. Trudno było przewidzieć, że Stalin zdecyduje się opóźnić ofensywę na Berlin o całe pięć miesięcy, przerzucając w sierpniu 1944 r. główny wysiłek uderzenia na Bałkany, aby korzystniej rozstrzygnąć swoją grę z rządem polskim na obczyźnie i zachodnimi aliantami. Aby to przewidzieć, należałoby znać kulisy konferencji teherańskiej oraz przeniknąć bezwzględną i dalekosiężną myśl jednego z najwybitniejszych i najokrutniejszych polityków XX wieku. Ostatecznie Związek Radziecki był w tym samym bloku co Polska, była to walka z tym samym wrogiem. Późniejsze o trzy tygodnie powstanie paryskie, rozpoczęte z inicjatywy lewicy i także bez koordynacji z nachodzącą armią aliancką, znalazło wsparcie, spowodowało nawet zmianę planów operacyjnych.
  • Decyzja rozegrania bitwy w Warszawie, której ostatecznymi autorami byli Jan Stanisław Jankowski i Tadeusz Komorowski, zapadła 31 lipca, ale już w dniu następnym pomnożona została o tysiące decyzji, podejmowanych przez poszczególnych żołnierzy Okręgu Warszawskiego AK. Warszawska armia powstańcza była armią ochotniczą i tym między innymi różniła się od innych, że nie miała koszar, a raczej koszarami jej były rodzinne domy żołnierzy, zwykłe warszawskie mieszkania. Rozkaz, który docierał do żołnierzy poprzez zakonspirowane środki łączności, nie był i nie mógł być poparty przez żadne środki przymusu. Każdy z żołnierzy-ochotników sam decydował, czy rozkaz ten wykona i stawi się na wyznaczony punkt zborny, czy też tego nie zrobi. Każdy musiał taką decyzję podjąć sam, w ciszy własnego serca, patrząc w oczy matce, żonie czy narzeczonej, których nawet nie miał prawa powiadomić o tym, co zaraz się stanie. Musiał podjąć ją sam w chwili, gdy jeszcze nie uzbrojony, ale już narażony na niebezpieczeństwo, opuszczał rodzinne kąty, a razem z nimi całe dotychczasowe życie. Tego dnia, 1 sierpnia, podobnie jak podczas pierwszej koncentracji z 28 lipca, tysiące chłopców i dziewcząt powiedziało swoje „tak”, potwierdzając nim nie tylko żołnierską przysięgę wierności, ale także wolę walki. Te tysiące decyzji potwierdzających, więcej – przypieczętowujących rozkaz dowódcy, były zapoczątkowaniem zjawiska o zupełnie podstawowym znaczeniu.
    • Źródło: s. 119
  • Decyzja teherańska zapadła wbrew wszelkim przedwojennym traktatom oraz wbrew Karcie Atlantyckiej z 14 sierpnia 1941 r., która deklarowała nieuznanie przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię żadnych nabytków terytorialnych uzyskanych przemocą. W ten sposób Polska, kraj, który pierwszy stawił czoło Niemcom Hitlera, stracić miała ponad połowę swych ziem, za co po zakończeniu wojny winna była otrzymać rekompensatę na zachodzie. Rekompensata ta nie była jednak do końca ustalona i wiele jeszcze mogło się zmienić: dzielono wszak skórę na żywym wciąż niedźwiedziu.
    • Źródło: s. 110–111
  • I jest historia inna. Historia tego, co się dzieje wewnątrz człowieka i wewnątrz całych społeczeństw. Historia życia wewnętrznego narodu, które decyduje o jego losie w nie mniejszym stopniu niż położenie geograficzne i sojusze. Ale są też i takie fakty, które coś znaczą, bo wyrastają z prawdziwych dążeń i trwałych podstaw, z najskrytszych marzeń ludzkich i powszechnych przekonań. Fakty takie coś znaczą, gdyż wyrażają to, co dzieje się głębiej. Takie fakty zapisują się w życiu narodu niby wykute ostrym rylcem. Trwają w sercach i w myślach. Domagają się swojej prawdy. Takim faktem jest Powstanie Warszawskie.
    • Źródło: s. 108
  • Jesienią 1942 r., najwyższe władze ZSRR zdecydowały podjęcie boju o Stalingrad; w jego wyniku miasto zostało niemal starte z powierzchni ziemi. Trudno uwierzyć, ale ani w radzieckiej wielotomowej historii drugiej wojny światowej, ani w naszej encyklopedii II wojny, ani w innych dostępnych masowemu czytelnikowi opracowaniach nie znajdziemy jednego słowa o wielkości strat materialnych i ludzkich tego miasta, które miało 450 tysięcy mieszkańców. Są tylko straty niemieckie: liczby rozbitych dywizji, wyeliminowanych z walki żołnierzy, zdobytego sprzętu. Jakby nikogo cena tej bitwy – straty ludzkie i materialne – nie obchodziła. Jakby ważny był tylko sam fakt zwycięstwa przybliżającego koniec wojny. Nie podzielam takiego stanowiska. Straty powstańczej Warszawy obchodzą mnie i bolą, ale przecież nie można wszystkiego sprowadzać do jednego tylko czynnika. Tak jak nikt, oceniając polską działalność partyzancką, która we wszystkich publikatorach ma tak znakomitą prasę, nie spróbował nawet obliczyć, ile kosztowała ona ludność cywilną wsi polskich i jaki był stosunek między stratami Niemców a naszymi. Tak jak nikt nie potępia akcji na Kutscherę, za którą przyszło nam zapłacić życiem 300 rozstrzelanych więźniów Pawiaka. Jakże nierówną miarę można przykładać do podobnych w swej tragicznej wymowie wydarzeń! Jak dowolne są kryteria oceny różnych bitew tej samej wojny światowej! Tak samo jak na walkę wrześniową, partyzantkę, akcje bojowe podziemia, również na Powstanie Warszawskie trzeba spojrzeć biorąc pod uwagę i zestawiając różne czynniki, niczego nie eliminując. W procesie historycznym, w procesie długiego trwania, liczą się bowiem także wartości. Czasem nie tylko się liczą – decydują.
    • Źródło: s. 126–127
  • Kolejnym ważnym elementem decyzji o powstaniu była stale obecna świadomość, że jeśli dowództwo AK nie podejmie tu walki, to może ona – zwłaszcza w wypadku represji lub ewakuacji miasta, znajdującego się w strefie frontowej – wybuchnąć samoczynnie lub mogą ją podjąć ośrodki pozostające poza polskim państwem podziemnym. W każdym z tych wypadków AK musiałaby się zaangażować w bitwę podjętą nie z własnej inicjatywy, a wiec w gorszych warunkach, nie skoordynowaną i trudną do dowodzenia. Świadectwem istnienia takich możliwości była odezwa komendanta PAL gen. Skokowskiego z 29 lipca, mówiąca o ucieczce KG AK z Warszawy i wzywająca do walki. Świadczyły o tym również apele radiostacji radzieckich z 29 i 30 lipca.
    • Źródło: s. 117
  • Na decyzję o powstaniu w Warszawie musiała również oddziaływać postawa ludności miasta, w tym także szeregów akowskich, które – trwając wśród strat w konspiracji przez ponad 5 lat – rwały się do jawnej walki z bronią w ręku, do której szykowano je od tak dawna. Jedna iskra mogła zapalić proch. Wspomnieć wreszcie trzeba o jednym jeszcze, wcale nie błahym motywie: była nim obawa przed represjami, jakie mogły w każdej chwili nastąpić jako odwet za niestawienie się 28 lipca do prac fortyfikacyjnych 100000 mężczyzn. Ich niezgłoszenie się na wskazanych punktach było nie tylko niewykonaniem rozkazu w strefie działań frontowych, było także jawnym zademonstrowaniem postawy całego miasta – postawy insurekcyjnej. Stwarzało to realną groźbę odwetu. Dlatego to właśnie płk „Monter” wydał tak krytykowany rozkaz koncentracji oddziałów Okręgu w nocy z 28 na 29 lipca. Odwet niemiecki mógł przyjść w każdej chwili. Najprawdopodobniej przybrałby on formę nakazu ewakuowania ludności z miasta, które miało być bronione. Ewakuacja taka nie odbyłaby się bez okrucieństwa i gwałtów, a w konsekwencji bez aktów oporu. Pamiętano wszak dobrze los getta warszawskiego. Powstanie było uprzedzeniem takiej możliwości.
    • Źródło: s. 117–118
  • Pięć lat przed powstaniem podjęty został w Warszawie bój, znany nam dobrze jako obrona stolicy z września 1939 r. Bój ten, którego wszak można było uniknąć ogłaszając Warszawę, podobnie jak potem Paryż, miastem otwartym, kosztował miasto kilkanaście procent jego zabudowy, z tym że najbardziej ucierpiało cenne śródmieście. Kosztował on także około 25000 zabitych cywilów i 6000 żołnierzy, a 50000 osób zostało rannych. Były to straty bardzo poważne, które dziś z punktu widzenia całkowitego zniszczenia miasta mógłby ktoś lekceważyć, ale jeśli porównamy je ze stratami innych stolic europejskich – należą do najcięższych. A kto dzisiaj podnosi te wszystkie straty kwestionując zasadność długotrwałej obrony stolicy? Obrony, która trwała trzy tygodnie, a już po dziesięciu dniach traciła wszelki sens operacyjny. Czy mówi się o zbrodniczym błędzie, o szaleństwie, o szukaniu odpowiedzialnych? Nie. Bo dojrzano sens tamtej walki w sferze zupełnie innej niż sfera zysków i strat materialnych, niż sfera wartości operacji wojskowych. Dostrzeżono ten sens w sferze moralnej, podkreślając ogromną rolę oblężenia Warszawy w podtrzymaniu woli narodu do stawienia oporu w okresie okupacji. A więc sens tej walki odnaleziony został w dziedzinie zupełnie różnej od tych, które decydują o ocenie powstania. W dziedzinie właściwie politycznej. Nie było sensu obrony stolicy z punktu widzenia przebiegu walk wrześniowych, gdyż nie miała ona żadnego wpływu na zwycięstwo, o którym trudno było marzyć. Miała ona sens na lata późniejsze, pozwalała je przetrwać w lepszej kondycji psychicznej, budowała dalszy opór, współdziałała z przyszłym zwycięstwem.
    • Źródło: s. 125–126
  • Poczucie konieczności dokonania czegoś, co dawałoby szansę wpłynięcia na bieg wydarzeń w pożądanym kierunku. Oswobodzenie Warszawy siłami polskiego żołnierza oraz zainstalowanie w niej części rządu Rzeczypospolitej w postaci KRM dawało istotny atut. Rząd polski na emigracji, z konieczności uczepiony brytyjskiej klamki, stawał się rządem dysponującym stolicą kraju. Mogło to być elementem o decydującym znaczeniu w rozmowach Mikołajczyka ze Stalinem, które rozpoczęły się 30 lipca.
    • Źródło: s. 115
  • Ponadto wybuch walki w Warszawie zadawał kłam propagandzie radzieckiej twierdzącej, że Armia Krajowa nie jest czynnikiem walki z hitleryzmem. Stwierdzenia o bezczynności AK miały zresztą nie tylko propagandowe znaczenie – używano ich również niejednokrotnie w korespondencji dyplomatycznej i w rozmowach. Atut zajęcia Warszawy nie odegrał jednak przypisywanej mu roli. Stalin w ogóle zaprzeczył (3 sierpnia) faktowi wybuchu walki w Warszawie, a przebieg powstania oraz zatrzymanie ofensywy radzieckiej na wschód od Pragi zmuszały do przedłożenia mu prośby o pomoc. Część jednak tego zasadniczego zamierzenia udało się osiągnąć. Opanowano poważną część stolicy, zainstalowano w niej na okres 63 dni najwyższe władze polityczne i wojskowe. Powiadomiono o tym opinię światową.
    • Źródło: s. 115–116
  • Popatrzmy też na płonącą Warszawę przez pryzmat chrześcijaństwa. Odbywało się tu bowiem coś więcej niż tylko budowanie zrębów nowej Rzeczypospolitej. Odbywało się tutaj także budowanie stosunku między człowiekiem a Bogiem. A bez Chrystusa nie można zrozumieć dziejów Polski.
    • Źródło: s. 110
  • Powstanie to fakt żywy, fakt o niezwykłej trwałości, bez którego trudno dziś sobie wyobrazić świadomość współczesnego Polaka. Wszak to Powstanie Warszawskie stworzyło wielki i twórczy mit Armii Krajowej, a samo stało się legendą. Legendą walki o wolność wbrew wszystkim i wszystkiemu. Legendą, która wzywa i zobowiązuje. Legendą opartą na prawdzie i zakorzenioną w rzeczywistych wartościach. Od lat czterdziestu zdjęcia ruin Warszawy wystawiamy na odbudowanych placach, niemal szczycimy się nimi, pokazujemy w dziesiątkach filmów i w albumach. Ale przecież, na miły Bóg, to nie one są najważniejszym śladem, jedynym znakiem warszawskiego powstania. To nie one czynią, że legenda powstańcza tak przyciąga i fascynuje naszą młodzież, najlepszą i najbardziej wrażliwą; że zaczytuje się ona w takich książkach jak „Zośka” i „Parasol” czy „Pamiętniki żołnierzy baonu Zośka”. To wartości przyciągają ich tutaj, te wartości, których tak mało było – a czasem również jest – w naszym codziennym życiu, które się gubią w walce o chleb, w atmosferze szarzyzny i apatii. Te wartości, potrzebne młodym jak powietrze, potrafią oni odnaleźć w walce swych starszych braci i sióstr, w ich porywie i w ich nieugiętym trwaniu. Bo nie było to powstanie zrodzone tylko z nienawiści i chęci zemsty. Było to także, było to przede wszystkim powstanie wielkiej miłości i powstanie najwyższej ofiary. To sierpniowe powstanie chłopców i dziewcząt było także powstaniem ich ojców i ich matek. Było powstaniem do życia całego umęczonego narodu.
    • Źródło: s. 127–128
  • Powstanie Warszawskie zorganizowane, podjęte i prowadzone przez generałów i pułkowników, było – jak mało która bitwa – dziełem dwudziestolatków, ich sprawą, ich czynem, ich wielką życiową przygodą. Przyjęli je oni za własne i nasycili sobą, nadając mu ten kształt i tę atmosferę, którą znamy z tysięcznych przekazów: z pamiętników i wspomnień, piosenek i wierszy, z całej powstańczej literatury. Zawdzięczało im powstanie nie tylko atmosferę. Zawdzięczało także swoje uporczywe trwanie, aż do ostatecznego wyczerpania się możliwości walki, pomimo braku broni, zaopatrzenia i żywności. Oni spowodowali, że ta często do rzezi podobna walka zachowała się w pamięci społecznej nie tylko jako koszmar, ale także jako wielki i piękny zryw młodzieży, wspartej przez przytłaczającą większość ludności stolicy. Bo także jest prawdą, i to prawdą nie do podważenia, że wszędzie tam, gdzie powstanie nabrało charakteru walki nie pozbawionej szans powodzenia, gdzie trwało nieco dłużej i nie zaczynało się od rzezi, jak na Ochocie i Woli, zaakceptowane zostało przez ogół warszawiaków. I dlatego dzień 1 sierpnia gromadzi dziś na cmentarzu wojskowym w Warszawie, tak jak gromadził przez tyle lat, tłumy nie tylko byłych żołnierzy powstania, ale także ogromne rzesze tych, którzy przeżyli je nie na barykadzie i nie z bronią w ręku. Obok tych, którzy stracili wtedy swoich najbliższych, przychodzą tu co rok tacy, którzy nie mają nikogo ze swoich na tym cmentarzu. Powstanie bowiem było sprawą nie jakiejś garstki szaleńców, którzy wydali miasto na łup pożarów i pod kule żołdaków, lecz było i jest sprawą ludu Warszawy, który podobnie jak ci chłopcy i te dziewczęta w opaskach, przyjął je za swoje własne.
    • Źródło: s. 119–120
  • Sposób, w jaki ludność przyjmowała te kolejne nieszczęścia, a wreszcie samą kapitulację, przynosi Polakom większą chwałę niż sukcesy pierwszych tygodni. Są polskie i niepolskie opisy tego dnia, w którym po podpisaniu kapitulacji wojsko i ludność zaczęły opuszczać Warszawę. Godność tego pobitego wojska, które w zwartych szeregach odchodziło na jakże niepewny los, godność tej opuszczonej ludności, która żegnała je łzami, a nie słowami przekleństw – jest to coś, czego nie można zapomnieć i co winno zostać przeniesione przyszłym pokoleniom Polaków. Pobici, ale nie rozbici moralnie, zjednoczeni we wspólnym porywie, do końca nie ulegli rozkładowi wewnętrznemu, którego przecież można by się spodziewać po tylu dniach klęsk i zawodów – tak uzewnętrzniała się w chwili największej próby siła moralna Warszawy. Siła dojrzewająca w katakumbach konspiracji, a wyzwolona i eksplodująca podczas powstania. Ostatniego polskiego powstania pierwszej połowy XX wieku, godnego wielkich tradycji powstania wielkopolskiego i trzech powstań śląskich. Gdyby kończyło się ono rozkładem, nawet wtedy, gdyby w ostatniej chwili przyszedł jakiś ratunek i miasto ocalało – byłoby to powstanie prawdziwej klęski. Może nie tak tragiczne, ale odrażające, niosące przyszłym pokoleniom – jak każda małość, każda zdrada – nie pokarm, lecz truciznę. Jakkolwiek byśmy oceniali decyzję powstania – a oceniać ją można nie z jednego punktu widzenia i jak wiemy oceny są tutaj krańcowo różne, jakkolwiek ocenialibyśmy jego sens wojskowy i polityczny – i tutaj zdania są bardzo podzielone, jedno przynajmniej pozostanie jasne: egzamin, przed którym stanęło miasto, zdany został, z niewielkimi wyjątkami, bardzo dobrze. Zarówno pod względem samoorganizacji, współpracy z wojskiem, jak też postawy moralnej. Postawy moralnej utrzymanej do końca. Postawy, którą zachowały władze powstańcze, żołnierze i zwykli obywatele.
    • Źródło: s. 123–124
  • Spójrzmy wreszcie na Powstanie Warszawskie jako na wielki wysiłek budowania nowego. Wysiłek budowania tutaj, w Warszawie, takiej Polski, jaka rodziła się długo w konspiracji. Poprzez doświadczenia Oświęcimia i Majdanka, poprzez doświadczenie Katynia. Polski dojrzalszej o te wszystkie doznania, o przeświadczenia stające się własnością milionów, które zetknęły się w okrutny sposób z totalitaryzmem i które z tego faktu wyciągnąć chciały wnioski na przyszłość. Przyjrzyjmy się temu, co zbudowano w ciągu zaledwie dwóch miesięcy w tej burzonej przez sztukasy Warszawie. Bo był to czas nie tylko walki i męczeństwa, ale także twórczości na wielu polach.
    • Źródło: s. 109–110
  • Trzeba zdobyć się na wysiłek zrozumienia związku powstania z tą najgłębszą warstwą historii, która jest najmniej widoczna, a ostatecznie decyduje o wewnętrznej treści życia narodów. Mówiąc obrazowo: jeśli mamy przed sobą jezioro tak głębokie jak Morskie Oko, nie wystarczy opisać drgania jego powierzchni i kierunku rozchodzenia się fal, trzeba pochylić się niżej, zejść niżej i zobaczyć, co kryje się tam, gdzie – choć pozornie nic się nie dzieje – zachodzą procesy decydujące. Gdzie biją źródła i osadza się muł, gdzie decydują się losy jeziora.
    • Źródło: s. 107
  • Wbrew potocznej opinii, przypisującej decyzję podjęcia walki w Warszawie jedynie dowódcy AK i jego sztabowi, podjęło ją gremium znacznie szersze i o kompetencjach nie tylko wojskowych. Przede wszystkim zgodę na powstanie w Warszawie wyraził premier rządu polskiego Stanisław Mikołajczyk, przekazując ostateczną decyzję w ręce delegata rządu na kraj, Jana Stanisława Jankowskiego. O decyzji tej powiadomieni byli i poparli ją bądź nie zgłosili zasadniczych zastrzeżeń: przewodniczący Rady Jedności Narodowej Kazimierz Pużak, członkowie Komisji Głównej RJN, reprezentujący najważniejsze stronnictwa, oraz członkowie Krajowej Rady Ministrów, najbliżsi współpracownicy delegata, który miał wówczas tytuł wicepremiera. Była to decyzja generalna: że w Warszawie będzie powstanie, że dojdzie do próby opanowania stolicy Polski. Ostateczna decyzja pozostawała jednak rzeczywiście w dużym stopniu w rękach generała Tadeusza Komorowskiego: on bowiem stawiał wniosek co do terminu powstania, chociaż o samym wybuchu zdecydować miał wspólnie z delegatem rządu i przewodniczącym RJN. Ostateczne postanowienie podjęli pod wieczór 31 lipca 1944 r.delegat rządu i dowódca AK, gdyż na ściągnięcie Pużaka zbrakło już czasu. Ale była to tylko sprawa terminu – decyzja zasadnicza zapadła kilka dni wcześniej. Nad sprawą powstania w Warszawie zastanawiały się więc najbardziej kompetentne czynniki polskiego państwa podziemnego. Jest to fakt o znaczeniu podstawowym, na który w literaturze przedmiotu nie zwraca się dostatecznej uwagi.
    • Źródło: s. 113–114
  • W sztabie AK poza jednym oficerem, pułkownikiem Bokszczaninem, wszyscy byli za powstaniem. Podobnie w KRM i RJN ludzie, reprezentujący różne kierunki polityczne i różne doświadczenia życiowe, w tej właśnie sprawie byli ze sobą zgodni. A nie byli to ludzie młodzi i niedoświadczeni. Pużak i Jankowski przekroczyli już sześćdziesiątkę, inni oscylowali koło pięćdziesiątki. Wychowani byli w twardej szkole życia, większość z nich przeżyła niejedną klęskę, od klęski rewolucji 1905 r., po klęskę wrześniową 1939 r. A jednak zaakceptowali to powstanie, w którym narażali bezpośrednio własne życie i życie swych rodzin. Czy była to naprawdę beztroska i zaślepienie, czy też raczej bardzo trudna, ale ich zdaniem konieczna decyzja, podejmowana w poczuciu dramatyzmu powstałej sytuacji?
    • Źródło: s. 113–114
  • W świetle ówczesnej znajomości realiów można było raczej przypuszczać, że Rosjanie, skorzystawszy z powstania dla opanowania Warszawy, zechcą potem w taki czy inny sposób obezwładnić ujawniające się władze państwa podziemnego. Tak, jak czynili to we Lwowie, Wilnie i Lublinie. Dlatego też myślano o tym, by w stolicy wyzwolonej przez powstańców jak najszybciej ujawnić Krajową Radę Ministrów i Radę Jedności Narodowej i by podjęły one normalne urzędowanie zanim wojsko radzieckie wkroczy do miasta. Chodziło bowiem o to, aby fakt ten przedostał się do opinii publicznej i aby to, co przewidywano, uczynione zostało na oczach świata.
    • Źródło: s. 122
  • Zobaczmy w nim przede wszystkim człowieka: zaskoczonego wybuchem cywila i żołnierza, który na rozkaz „W” stawił się w wyznaczonym punkcie na koncentrację. W taki sam sposób spójrzmy na tych, którzy o wybuchu powstania zadecydowali i którzy nim kierowali. Popatrzmy na nich bez taryfy ulgowej, lecz jednocześnie nie patrzmy jak na ludzi obcych, których zmagania i motywy nic nas nie obchodzą. Stanęli oni przed najtrudniejszym wyborem, w którym nie było całkowicie dobrych rozwiązań, a za który musieli przyjąć całkowitą odpowiedzialność. To nie są żadni „oni”, to rówieśnicy mojego ojca i mojej matki. To pokolenie, które z bronią w ręku, w szarych mundurach strzeleckich i skautowskich, a także w obcym, rosyjskim czy niemieckim szynelu, poszło walczyć o Polskę. To pokolenie Oleandrów i obrony Lwowa, pokolenie powstańców wielkopolskich i śląskich, pokolenie, z którego potu i krwi wyrosła Polska Niepodległa. Nie mówmy, że ich dylematy i ich motywy są dla nas niezrozumiałe, bo świadczyłoby to o zerwaniu więzi psychicznej między pokoleniami Polaków. Zrozumieć je, to nie znaczy wcale to samo, co podzielać, ale zrozumieć trzeba. Analizujmy je od wewnątrz, z własnych, a nie cudzych pozycji, z pozycji walki o niepodległą i suwerenną Polskę.
    • Źródło: s. 109

Inne edytuj

  • Bez znajomości przeszłości nie można ani sensownie żyć dzisiaj, ani budować przyszłości.(...) Trzeba więc myśleć o przeszłości i znać tę przeszłość – i ja w owo myślenie chcę włożyć choćby małą cegiełkę.
  • Gdy choć jeden harcerz pozostanie w ZHR, i ja tam będę.
  • Harcerstwo realizując miłość bliźniego w najbardziej prostych, codziennych, nie wydumanych sprawach stworzyło wokół siebie dobrą aurę.
  • Harcerstwo, żeby naprawdę wychowywać, nie może być tylko zabawą – musi być ideą opartą na mocnych podstawach światopoglądowych; ideą ogarniającą człowieka, której chce on służyć, która jest dla niego wielką samoistną wartością.
  • Jedno jest pewne, jeżeli my sami nie wypełnimy tej „białej plamy”, nikt – obawiam się – tego już nie zrobi. Historia powojenna Polski „obejdzie się” bez harcerstwa jako komponentu życia, lub będzie ono traktowane na zupełnym marginesie jako „dodatek”, coś co można zauważyć lub bez szkody pominąć.
  • Na zakończenie chciałbym wam przekazać słowa braterstwa. Z dumą noszę mundur harcerski z plakietką ZHR. To jest moja organizacja. Jestem z nią mocno związany i jestem z niej dumny. Czuwajmy wspólnie, abyśmy wszyscy bez wątpliwości przeżywali to uczucie. Bezinteresownie, z myślą o innych. Ściskam wasze dłonie.
  • Naszą nadzieją jest ucieczka pod opiekę Matki Bożej. Stąd akt naszej wiary. Akt Zawierzenia ZHR Matce Bożej oraz nasza gotowość służenia drugiemu człowiekowi i walki o chrześcijańską Polskę.
  • Pamiętajcie: ostatecznie o kształcie ZHR decydujecie właśnie Wy i ta młodzież, której przewodzicie.
  • Uważam, że obowiązkiem nas – starszych wiekiem harcerzy i instruktorów jest danie świadectwa prawdzie, stworzenie dokumentacji, w sposób konkretny odnoszącej się do tego, czym z punktu widzenia walki o kształt przyszłej Polski była służba harcerska.
  • W Jedwabnem nie zamordowano 1600 Żydów, jak utrzymywał prof. Gross. Tylu Żydów nie było w Jedwabnem. Zachował się dokument sowiecki, pochodzący z NKWD z lata 1940 r., który świadczy, iż w całym rejonie jedwabieńskim (w tym w trzech miasteczkach: Wiźnie, Jedwabnem oraz Radziłowie) nie było nawet 1400 osób narodowości żydowskiej. W samym Jedwabnem było ich około 600.
    • Źródło: To tylko ogniwo łańcucha niemieckich zbrodni, „Nasza Polska”, 16 września 2002
    • Zobacz też: Jan Tomasz Gross
  • W wyniku samych tylko morderstw sądowych straciło życie ponad 3000 obywateli polskich, nie tylko polskiej narodowości. Grube dziesiątki tysięcy, przeszedłszy przez więzienia i obozy, utraciły zdrowie, zostały kalekami, pozbawiły środków do życia osierocone dzieci i głodne żony. Kilkaset osób zamordowano skrytobójczo, m.in. przed wyborami z 1947, jako przeciwników politycznych PPR. Wypełniono Polakami obóz koncentracyjny na Majdanku, także filie innych obozów hitlerowskich. W strasznym więzieniu na Zamku w Lublinie w latach 1944-56 znalazło się niewiele mniej Polaków niż w latach 1939–44. Za zgodą władz polskich wywieziono do pracy przymusowej w ZSSR kilka tysięcy polskich górników i znacznie więcej innych robotników z całej Polski, wywieziono dziesiątki tysięcy żołnierzy AK. Powstały niemniej straszne niż hitlerowskie „polskie” obozy koncentracyjne, jak ten w Rembertowie pod Warszawą. Zamieniono na katownie domy na Pradze, truto wyziewami polskich chłopców w kopalniach uranu, skierowanych tam ze względów „klasowych”. Do kopalń pracujących na rzecz ZSRR. W polskich więzieniach znalazło się więcej żołnierzy AK niż w Oświęcimiu.
    • Źródło: W związku z 10 lipca w Jedwabnem, „Tygodnik Solidarność”, 3 sierpnia 2001
    • Zobacz też: Armia Krajowa

O Tomaszu Strzemboszu edytuj

  • Strzembosz stosuje metodologię niepokojąco podobną do tej, jaką stosowali historycy niemieccy, „zmiękczający” wyjątkowość nazistowskiej ideologii i niemieckich zbrodni w II wojnie światowej. Powiadali: przed Holocaustem Żydów były podobne masowe zbrodnie – Turków na Ormianach, Stalina na Rosjanach, Ukraińcach, Gruzinach; zaś po zagładzie Żydów zagłady jednej trzeciej swojego narodu dokonał Pol Pot w Kambodży. Skoro okropności zdarzały się „przed” Holocaustem i „po” Holocauście, to Niemcy nie są tacy najgorsi, a ich nazizm niczym wyjątkowym na tle innych masowych mordów. Taka po prostu jest natura ludzka – skłonna do okrucieństwa w pewnych okolicznościach... To rozumowanie ma „zaletę”: pozwala nie zaprzątać sobie głowy specyfiką polskiej żydofobii, jej źródłami, ekscesami i zbrodniami, których była glebą. Zło możemy wówczas scedować na ciemną stronę ludzkiej natury, dobro zaś – przypisać naszej polskości.
  • Szokujące w wywodach Strzembosza jest to, że natrafiamy na myślenie niczym z endeckich bajek. Komuniści, zdrajcy i łobuzy pochodzenia żydowskiego są „Żydami”. Polscy komuniści, polskie łobuzy i polscy zdrajcy nie są Polakami, lecz komunistami, łobuzami, zdrajcami.(...) Również Marcin Kula uważa, że o Strzemboszu nie można powiedzieć: „antysemita”. – To nie jest człowiek, który ma coś przeciw Żydom. Widzi siebie jako jednostkę, która jest częścią narodu polskiego. Ma głęboko zakorzeniony podział na „my” i „oni”, czyli obcy, np. Żydzi. I w ogóle on wie, że naród polski jest dobry, że opierał się komunizmowi, że Kościół jest dobry. Jakżeż tu powiedzieć, że ta dobra nasza ludność rolnicza i katolicka wymordowała Żydów?