Problem cierpienia (ang. The Problem of Pain) – publikacja filozoficzna Clive’a Staplesa Lewisa; tłumaczenie – Andrzej Wojtasik.

  • Artysta, który wykonuje szybki szkic, aby zabawić dziecko, nie musi zadawać sobie wiele trudu: nie będzie poprawiał swego obrazka, nawet jeśli nie uzyska dokładnie takiego efektu, jaki pragnął. Jeśli jednak ten sam artysta pracuje nad dziełem życia – swoim „opus magnum”, które kocha (choć oczywiście w inny sposób) równie mocno, jak mężczyzna kocha kobietę lub matka dziecko – wkłada w swoją pracę wiele wysiłku i niewątpliwie wysiłek ten byłby udziałem również samego obrazu, gdyby ów był istotą czującą. Można sobie wyobrazić taki „czujący obraz”, który – po kolejnym ścieraniu gumką, zdrapywaniu i męczących poprawkach – pragnie jedynie być małym szkicem, jaki robi się w minutę. W ten sam sposób żal, że Bóg nie zgotował nam bardziej chwalebnego lub mniej żmudnego losu, jest dla nas czymś naturalnym. Jednak żal ten oznacza w istocie, że chcemy, aby Bóg kochał nas mniej, nie więcej.
  • Cierpienie jest nie tylko złem natychmiastowo rozpoznawalnym, lecz także złem, które nie daje się zignorować. Możemy spoczywać w zadowoleniu, ignorując nasze grzechy i naszą głupotę; każdy kto obserwował żarłoków ładujących w siebie najbardziej wyszukane potrawy niemal bez świadomości, co jedzą, przyzna, że nawet przyjemność można zignorować. Lecz cierpienie nalega, aby się nim zająć. W naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu – krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata.
  • Człowiek nie może umniejszyć Bożej chwały, odmawiając Mu czci, tak jak szaleniec nie może zgasić słońca, pisząc słowo „ciemność” na ścianach swojej celi.
  • Gdyby istniała konieczność kultywowania jednej cnoty kosztem wszystkich pozostałych, żadna nie zasługiwałaby na to bardziej niż miłosierdzie; każdy chrześcijanin musi odrzucić ze wstrętem ukrytą propagandę okrucieństwa, która próbuje wygnać miłosierdzie ze świata poprzez pogardliwe określanie jej mianem „humanitaryzmu” i „sentymentalizmu”. Problem polega jednak na tym, że ową „życzliwość” przypisujemy sobie niezmiernie łatwo, nie mając ku temu podstaw. Każdy z nas uważa, że jest życzliwy – o ile w danym momencie nie dzieje się nic, co by go irytowało. W ten sposób łatwo rozgrzeszamy się z wszystkich innych wad, przekonani, że mamy „serce na właściwym miejscu” i że „nie skrzywdzilibyśmy muchy”, chociaż tak naprawdę nigdy nie uczyniliśmy najmniejszej ofiary dla drugiego stworzenia. Wystarczy tylko, że jesteśmy szczęśliwi, a już myślimy, że jesteśmy „dobrzy”; nie byłoby nam równie łatwo uznać siebie w tych samych okolicznościach za osobę powściągliwą, cnotliwą czy pokorną.
  • W naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu – krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata.
  • Zakładamy i często wierzymy, że to, co jest w istocie negatywnym nawykiem, stanowi wyjątkowy, jednorazowy akt. Odwrotny zaś błąd popełniamy odnośnie do naszych cnót – jak słaby tenisista, który mówi, że miał „zły dzień”, podczas gdy tak naprawdę zaprezentował swoją normalną, kiepską formę, a swoje rzadkie sukcesy uważa za „rzecz normalną”.

Zobacz też: