Leon Feiner

polski polityk

Leon Feiner (1885–1945) – adwokat, działacz Bundu, od sierpnia 1944 do stycznia 1945 prezes Rady Pomocy Żydom „Żegota”, tłumacz.

  • Chcielibyśmy, żeby pan powiedział rządowi polskiemu a także rządom Sprzymierzonym i ich wielkim przywódcom, że jesteśmy bezsilni w obliczu niemieckich zbrodniarzy. Nie możemy bronić się sami, i nikt w Polsce nie może nas obronić. Konspiracyjne władze polskie mogą uratować poszczególne jednostki, ale nie mogą uratować mas. Niemcy nie usiłują uczynić z nas niewolników, jak z innych narodów: jesteśmy systematycznie mordowani. Cały nasz naród ulegnie zagładzie. Być może, że jakaś garstka się uratuje, ale 3 000 000 Żydów polskich są skazane. Nie potrafi temu zapobiec żadna siła tu, w Polsce, ani polskie ani żydowskie podziemie. Niech pan złoży tę odpowiedzialność na barki Sprzymierzonych. Niech pan sprawi, żeby ani jeden z przywódców Narodów Zjednoczonych nie mógł powiedzieć, iż nie wie, że nas w Polsce mordują i że można nam pomóc tylko z zewnątrz.
    • Opis: apel przywódców żydowskiej konspiracji do społeczności państw zachodnich i organizacji żydowskich na świecie przekazany za pośrednictwem Jana Karskiego w czasie II wojny światowej i Holocastu, październik 1942.
    • Źródło: Marek Arczyński, Wiesław Balcerak, Kryptonim „Żegota”. Z dziejów pomocy Żydom w Polsce 1939–1945, wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1979, ISBN 83070001605, s. 97.
Leon Feiner

O Leonie Feinerze

edytuj
  • Doskonałe kontakty z Komendą Główną AK, Delegaturą, PPS-WRN, a także z lewicą socjalistyczną miał dr Leon Feiner, autor jednego z najnowocześniejszych raportów żydowskiego podziemia do rządu w Londynie. Przed wojną był znanym, dobrze prosperującym adwokatem w Krakowie. Osadzono go w Berezie, na podstawie fałszywych oskarżeń o komunizm, być może dlatego jednym z jego okupacyjnych pseudonimów było „Berezowski”. Niewątpliwie lewicowiec. Na pewno nie był komunistą. Człowiek o dużym doświadczeniu społecznym, wielkiej inteligencji i poczuciu humoru. Wyglądał jak starszy szlagon, siwa czupryna, siwe wąsy, prowincjonalny szlachcic, który przybył do miasta, jak ze sztuk Michała Bałuckiego czy Józefa Blizińskiego.
  • Umarł, rozumiesz? Zwyczajnie, w szpitalu, na łóżku! Pierwszy ze znanych mi ludzi umarł, a nie został zabity. Dzień wcześniej odwiedziłem go w szpitalu, a on powiedział: „Panie Marku, gdyby coś się ze mną miało stać, to tu, pod poduszką, mam zeszyt i wszystko wyliczone co do grosza. Mogą kiedyś jeszcze o to zapytać, więc niech pan pamięta, że saldo się zgadza, a nawet została reszta.” (...) To był taki gruby zeszyt w czarnej okładce, w którym on przez całą wojnę zapisywał, na co wydajemy dolary. Te, które ze zrzutów dostawaliśmy na broń. Jeszcze kilkadziesiąt zostało i też były w tym zeszycie.