Jan Karski

polski prawnik, dyplomata i wykładowca

Jan Karski (właśc. Jan Kozielewski; 1914–2000) – polski historyk, kurier i emisariusz władz Polskiego Państwa Podziemnego, podczas kampanii wrześniowej oficer Wojska Polskiego, członek Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej oraz Rady Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu RP na Kraj, a także działacz Frontu Odrodzenia Polski.

Jan Karski

Tajne państwo: opowieść o polskim Podziemiu edytuj

  • Obóz, jak się zorientowałem. Obejmował teren około półtora kilometra kwadratowego płaskiego terenu. Otoczony był solidnym ogrodzeniem z drutu kolczastego, rozpiętego kilkoma rzędami pomiędzy drewnianymi słupami. Ogrodzenie miało ponad dwa i pół metra wysokości. Po zewnętrznej stronie przechadzały się patrole w odstępach około pięćdziesięciometrowych. Po stronie wewnętrznej strażnicy z bronią stali co jakieś piętnaście metrów. Za drutami stało kilkanaście baraków. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniał gęsty, falujący tłum. Więźniowie tłoczyli się, przekrzykiwali. Z kolei strażnicy starali się utrzymywać ich we względnym porządku…
    … Po lewej stronie od bramy, o jakieś sto metrów za ogrodzeniem, był tor kolejowy, a właściwie rodzaj rampy. Prowadził od niej do ogrodzenia chodnik zbity z desek. Na torowisku stał pociąg złożony z około trzydziestu wagonów towarowych. Były brudne i zakurzone…
    … Mijaliśmy akurat jakiegoś starca. Siedział na ziemi nagi i rytmicznie kiwał się do przodu i tyłu. Jego oczy błyszczały i nieustannie mrugał powiekami. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Obok leżało dziecko w łachmanach. Miało drgawki. Z przerażeniem spoglądało dookoła.
    Tłum pulsował jakimś obłędnym rytmem. Wrzeszczeli, machali rękami, kłócili się i przeklinali. Zapewne wiedzieli, że niedługo odjadą w nieznane, a strach, głód i pragnienie potęgowały poczucie niepewności i zwierzęcego zagrożenia. Ludzie ci zostali wcześniej ograbieni z całego skromnego dobytku, jaki im pozwolono zabrać w tę podróż. Było to pięć kilogramów bagażu. Były to zwykle jakieś najpotrzebniejsze w drodze przedmioty. Poduszka, jakieś okrycie, trochę jedzenia, butelka z wodą. Czasem kosztowności czy pieniądze. Docierała tu przeważnie ludność gett, która nie miała już nic…
    Pobyt w obozie nie trwał długo. Zazwyczaj nie dłużej niż cztery dni. Potem pakowano ich w wagony na śmierć. Przez czas pobytu w obozie prawie nie otrzymywali jedzenia. Zdani byli na własne zapasy.
    Baraki obozowe mogły pomieścić mniej więcej połowę więźniów. Drugie tyle pozostawało na dworze. Powietrze wypełniał odór ludzkich odchodów, potu, brudu i zgnilizny…
    … Oficer SS, odpowiadający zapewne za załadunek, stanął przed tłumem Żydów. Nogi rozstawił szeroko.
    – Ruhe! Ruhe! Spokój! – wrzasnął. – Wszyscy Żydzi mają wejść do wagonów. Pojedziecie tam, gdzie jest dla was praca. Ma być porządek. Nie wolno się pchać ani opóźniać załadunku. Kto będzie wywoływał panikę albo stawiał opór, zostanie zastrzelony.
    Przerwał i wbił wzrok w masę ludzką przed sobą. Spokojnie zaczął otwierać kaburę pistoletu. Wyjął broń. Pierwsze szeregi Żydów zaczęły się cofać. Niemiec zaśmiał się i oddał trzy strzały w tłum. W grobowej ciszy rozległ się przeszywający krzyk. Spokojnie schował pistolet.
    – A teraz do wagonów! Raus! – wrzasnął.
    Tłum zamarł. Z tyłu rozległy się strzały. Ludzie ławą ruszyli do przodu, krzycząc przeraźliwie. Zbliżali się do drewnianego pomostu. Ludzki strumień był jednak zbyt szeroki, aby się w nim pomieścić. Esesmani otworzyli ogień. Pędzący zaczęli padać. Rozległ się głuchy tupot nóg po deskach rampy. Teraz zaczęli strzelać strażnicy stojący przy wagonach. Tłum przyhamował.
    – Ordnung! Ordnung! – wrzeszczał esesman.
    Pierwsi Żydzi wpadli do wagonu. Niemcy przy drzwiach odliczali ich. Po liczbie „sto czterdzieści” esesman zawył „Halt!” i dwukrotnie strzelił. Przystanęli. Pociąg powoli szarpnął i nowy wagon wtoczył się na wysokość pomostu. Zaczęli go wypełniać nowi więźniowie.
    Wedle wojskowych regulaminów wagon towarowy przeznaczony był na osiem koni lub czterdziestu żołnierzy w transporcie. Upychając ludzi na siłę i bez jakiegokolwiek bagażu, można było pomieścić w wagonie sto osób. Niemcy wydali rozkaz pakowania po stu trzydziestu, ale jeszcze dopychali dodatkową dziesiątkę. Gdy drzwi nie dały się zamknąć, tłukli na oślep kolbami, strzelali do środka wagonu, wrzeszczeli na nieszczęsnych Żydów. Ci, aby zrobić miejsce dla nowych, wspinali się na ramiona i głowy już znajdujących się wewnątrz. Z głębi wagonu dochodził jakiś potępieńczy ryk i wycie.
    Gdy upchnięto już sto czterdzieści osób, strażnicy przystąpili do zamykania drzwi. Były ciężkie, wykonane z drewna obitego żelazem. Miażdżyły wystające na zewnątrz kończyny wśród wrzasków bólu. Po zasunięciu drzwi zabezpieczano je żelazną sztabą i ryglowano.
    Przed załadunkiem na podłogę wagonów sypano warstwę niegaszonego wapna. Oficjalnie był to zabieg higieniczny. Chodziło o nie rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych. W praktyce wapno gwałtownie absorbowało wilgoć z powietrza. Spadała zawartość tlenu i ludzie zaczynali się dusić. Równocześnie wapno w kontakcie z ludzkimi odchodami wydzielało trujące substancje, między innymi chlor. Ten zaś dusił stłoczonych więźniów. Niemcy osiągali podwójny cel. Choroby zakaźne istotnie się nie rozprzestrzeniały, a wagon można było łatwiej po transporcie wymyć. Po drugie, transportu tego nie przeżywało wielu „podróżnych”. A o to przecież chodziło.
    Czasami od polskich kolejarzy docierały informacje, że takie wagony z Żydami stały na bocznicach po kilka dni. Po otwarciu znajdowano w nich same trupy…
    … Na obozowym placu pozostali zabici i konający. Strażnicy przechadzali się wolnym krokiem i dobijali ich strzałami w głowę. Wkrótce zapanowała cisza…
    • Opis: Karski dostał się w przebraniu strażnika do obozu tranzytowego dla Żydów w Izbicy, który był „ostatnim etapem” przez obozem zagłady w Bełżcu.
  • Przede wszystkim odniosłem wrażenie, że cała ludność dzielnicy z jakiegoś powodu znalazła się na ulicy. Idąc chodnikiem, potykaliśmy się o kobiety, mężczyzn i dzieci. Byli ubrani tak nędznie, że nasze ubrania wydały mi się jakimiś strojami wieczorowymi. Byli wychudzeni, głodni i chorzy.
    Siedzieli na ziemi, usiłując żebrać lub coś sprzedać. Jakieś nędzna resztki tego, co im pozostało. Niekiedy przedmioty wręcz surrealistyczne. Jakaś kobieta trzymała przed sobą abażur lampy. Chłopiec obok niej wyciągał przed siebie karafkę w kształcie ryby i puste blaszane pudełko po paście do butów „Kiwi”. Mijali nas ludzie o dzikim spojrzeniu błyszczących od gorączki oczu. Gdzieś biegli, śpieszyli się. Czegoś gwałtownie szukali. Może – kogoś.
    W powietrzu wisiało nienaturalne napięcie, chorobliwa aktywność, jakby przedśmiertne pobudzenie. Swoją sztuczną ruchliwością i zabieganiem chcieli oszukać śmierć?
    Panował smród. Ulice były nie sprzątane. Rynsztoki wypełnione fekaliami. I trupy. Nagie trupy…
    … Wyjrzałem przez okno. Środkiem ulicy szło dwóch młodych Niemców w mundurach. Byli wysocy, wysportowani. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet. Ulica była pusta. Wodził wzrokiem po oknach. Przystanęli. Ten z pistoletem uważnie wpatrywał się teraz w jakiś punkt. Uniósł broń i starannie wycelował. Padł strzał. Doleciał nas brzęk szkła i rozpaczliwy okrzyk bólu. Strzelający uniósł rękę w geście satysfakcji. Jego kolega zamaszyście poklepał go po plecach. Następnie ruszyli wolnym krokiem w kierunku bramy wyjściowej getta. Gestykulowali, śmiali się, coś do siebie głośno mówili…
    • Opis: relacja Karskiego z pobytu w getcie warszawskim.
  • W Podziemiu, teoretycznie stanowiącym kontynuację państwa polskiego, powstała sytuacja paradoksalna. Upadek wolności przywrócił standardy demokracji. Okazało się, że w Podziemiu stronnictwa polityczne (Polska Partia Socjalistyczna, Stronnictwo Narodowe, Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Demokratyczne i Stronnictwo Pracy) uzyskały większe możliwości i swobodę działania niż za… niepodległej RP lat 1935–1939.

Inne edytuj

  • Byłem w listopadzie w Łodzi. Typowe i czysto niemieckie miasto. Nie tylko, że wszystkie ulice, sklepy, urzędy itp. mają nazwy tylko niemieckie, nie tylko, że Łódź zalana jest niemieckimi flagami, hasłami, afiszami – nie tylko, że wystawy, okna domów – mury, patrzą oczami niesłychanej masy portretów dygnitarzy hitlerowskich, nie tylko, że setki niemieckich gazet, wydawnictw, książek nieomal wala się wszędzie – ale, co najciekawsze wszędzie, absolutnie wszędzie słychać tylko i wyłącznie niemiecki język.
  • Jeśli na ulicy ktoś ośmieli się mówić głośno po polsku, może zostać każdej chwili spoliczkowany, zaczepiony lub zgoła zmaltretowany – za nie zejście z drogi Niemcowi, za „nie” oddanie honorów i nie okazanie szacunku żołnierzowi niemieckiemu, za „panoszenie się” lub tp. Skutek jest taki, że rodziny, w których nikt nie mówi po niemiecku, poprostu „wypożyczają” od sąsiadów kogoś, kto włada tym językiem dla „utrzymania kontaktów” ze światem, t. zn. ze sklepem i z urzędem.
    • Źródło: Raport Karskiego. Sytuacja ogólna w kraju (1940), s. 2
  • Kto nie mówi po niemiecku – milczy. W tramwajach, sklepach, urzędach, na ulicy, w kawiarniach, fabrykach, domach publicznych, kinach – wszędzie panuje język niemiecki. Nigdzie nie słychać języka polskiego, poza ścisłym gronem rodzinnym. Jeżeli w ogonku po chleb, drzewo czy kartofle – ośmieli się ktoś mówić po polsku głośno – grozi mu, że zostanie odepchnięty na koniec, lub nic nie dostanie.
    • Źródło: Raport Karskiego. Sytuacja ogólna w kraju (1940), s. 2
  • Od wskrzeszenia Polski pod koniec I wojny światowej aż do jej zgonu w następstwie II wojny światowej tylko raz dane było Polakom zdecydować samodzielnie o własnym losie. Było to podczas wojny polsko-bolszewickiej (…) We wszystkich innych wydarzeniach Polska nie zdołała odegrać niezawisłej i skutecznej roli na arenie międzynarodowej, bez względu na sukcesy i błędy swojej polityki.
  • Przecież Rosjanie bardziej ucierpieli od komunizmu niż Polacy. Stalin urządził nam Katyń, ale Rosjanie mieli sto Katyniów. Ponieśli większe straty w łagrach i na zsyłkach niż Polacy. A więc trzeba mówić, że my, powojenne pokolenie polskie, nie jesteśmy odpowiedzialni za Żółkiewskiego w Moskwie, a i wy nie jesteście odpowiedzialni za zbrodnie czy błędy waszych przodków. Wyciągamy do was rękę.
    • Źródło: Maciej Wierzyński, Emisariusz. Własnymi słowami, PWN, Warszawa 2012.
    • Zobacz też: Rosjanie, Katyń
  • Przesłuchiwał mnie Niemiec, esesman, Znał polski (…) przystojny, bardzo dla mnie łaskawy. W pewnym momencie zaoferował kieliszek koniaku. (…) A ja ciągle gram wariata (…) Znowu mnie biją. Złamali mi żebra, złamali mi szczękę, wybili mi zęby. Bałem się, że wygadam. Ale ja jestem przezorny – opuszczając Nowy Sącz, do buta włożyłem zwyczajną żyletkę. Kiedy po kolejnym biciu przenieśli mnie do celi, gdy zapadła noc, zdjąłem but i zacząłem ciąć. Pamiętam, że krew zaczęła sikać, potem coraz mniej, a potem skrzepła i zemdlałem.
    • Źródło: Maciej Wierzyński, Emisariusz. Własnymi słowami, PWN, Warszawa 2012.
  • To, że Niemcy stosują metody tak straszliwe nie wynika z potrzeby i z tego trzeba sobie zdać sprawę. Wynika to z ich ideologii, kultu „elementów mężczyzny”, t. zn. brutalności, siły, bezserca, wiary w swą „pańskość” w stosunku do innych narodów.
    • Źródło: Raport Karskiego. Sytuacja ogólna w kraju (1940), s. 2–3
  • W jednym z miast anektowanych ukazało się ogłoszenie, że „jeżeli Niemiec złoży jednostronne oświadczenie, iż został zaczepiony przez Polkę – zostanie ona niezwłocznie i bez możliwości odwołania się do jakiejkolwiek władzy – oddana do domu publicznego”. Fakt, iż wystarczy oświadczenie „jednostronne” stanowi podłoże do najdalej idących nadużyć. W praktyce każdy Niemiec, któremu Polka, nie zechce właśnie być uległą może spowodować zastosowanie tego rozporządzenia. Dzieci polskie bez rodziców, „odpowiedniej” opieki, „wałęsające się” – zostają oddane do szkół i pod opiekę niemiecką i wychowywane w duchu niemieckim. Zostaje kategorycznie zerwana ich łączność z rodzicami, krewnymi, czy innymi Polakami.
  • W Polsce istnieje antysemityzm. Ja się nie waham tego mówić publicznie. Żydzi mają prawo wymagać, żeby władze, sfery naukowe, uniwersytety, elita kulturalna, elita polityczna wyraźnie, głośno oświadczyły: Podejmiemy wszelkie środki, żeby antysemityzm w Polsce przestał istnieć (…) Kilkanaście lat temu w Paryżu chuligani zbezcześcili synagogę. Jaka była reakcja rządu? Ówczesny prezydent Mitterand szedł w pochodzie protestacyjnym, a z nim prawie cały rząd, większość Zgromadzenia Narodowego i sto tysięcy mieszkańców Paryża… W Polsce tego nie ma.
    • Źródło: Maciej Wierzyński, Emisariusz. Własnymi słowami, PWN, Warszawa 2012.
    • Zobacz też: antysemityzm
  • Stosunek żydów do Polaków jest podobny do ich stosunku do Niemców. Powszechnie daje się wyczuć, że radzi byliby, aby w stosunku Polaków do nich panowało zrozumienie, iż przecież oba narody są niesprawiedliwie gnębione i to przez tego samego wroga. Tego zrozumienia wśród szerszych mas społeczeństwa polskiego nie ma. Stosunek ich do żydów jest przeważnie bezwzględny, często bezlitosny. Korzystając w dużej części z uprawnień, jakie nowa sytuacja im daje. Wykorzystują wielokroć te uprawnienia – często nadużywają je nawet. Zbliża ich to w pewnym stopniu do Niemców.
    • Źródło: Raport Karskiego. Zagadnienia żydowskie w kraju (1940), s. 6
  • (Niemcy) Próbują wygrać nasuwające się konflikty między polską policją, czy innymi polskimi szczątkowymi urzędami lub urzędnikami, a szerokimi warstwami społeczeństwa, zawsze prawie stając „po stronie ludu” i w końcu... „Niemcy, dopiero i nareszcie oni, pomogą Polakom do zrobienia porządku z żydami”.
    • Źródło: Raport Karskiego. Zagadnienia żydowskie w kraju (1940), s. 9
  • Rabunek, „psychiczne wyładowanie się narodu mężczyzn” i otumanienie polskiego społeczeństwa – oto właściwe ich cele. Trzeba przyznać, że udaje im się to. Żydzi płacą, płacą, płacą... a polski chłopek, robociarz, czy głupi zdemoralizowany kapcan pół-inteligent robią uwagi: „No, ci dopiero dają im szkołę” – „od nich trzeba się uczyć” – „przyszedł koniec na żydów” – „nie ma co, trzeba podziękować Bogu, że przyszedł Niemiec i wziął się za żydów” itd. Obecne niebezpieczeństwo kwestii żydowskiej. „Rozwiązanie kwestii żydowskiej przez Niemców” – muszę to stwierdzić z całym poczuciem odpowiedzialności za to, co mówię – jest poważny i dosyć niebezpiecznym narzędziem w rękach Niemców do „moralnego pacyfikowania” szerokich warstw społeczeństwa polskiego. Oczywiście byłoby błędnym przypuszczać, że tylko ta sprawa będzie skuteczna i zjedna im uznanie społeczeństwa. Naród nienawidzi swego śmiertelnego wroga – ale ta kwestia stwarza jednak coś w rodzaju wąskiej kładki, na której przecież spotykają się zgodnie Niemcy i duża część polskiego społeczeństwa. Oczywiście, że ta kładka jest równie wąska, jak wielkie są chęci Niemców, aby ją podmurować i wzmocnić. Dalej, ten stan grozi demoralizacją szerokich warstw społeczeństwa, demoralizacją, która może spowodować wiele kłopotów przyszłym władzom z trudem odbudowującego się Państwa Polskiego – trudno, „nauka nie idzie w las...”. Dalej – obecny stan stwarza podwójne rozbicie wśród ludności tych ziem. Po pierwsze: rozbicie między żadami [żydami - JG] a Polakami w walce ze wspólnym i śmiertelnym wrogiem, po drugie: rozbicie wśród Polaków, z których jedni gardzą i oburzają się na barbarzyńskie metody Niemców (zdając sobie przy tym sprawę z grożącego niebezpieczeństwa), a drudzy patrzą na nie (a więc i na Niemców) ciekawym i często zachwyconym wzrokiem, mając za złe pierwszej grupie jej „obojętność w stosunku do tak ważnej kwestii”.
    • Źródło: Raport Karskiego. Zagadnienia żydowskie w kraju (1940), s. 10-11

O Janie Karskim edytuj

  • Akcja, za którą byłam bezpośrednio odpowiedzialna i o którą byłam oskarżona miała związek z uprowadzeniem więźnia, który znajdował się w szpitalu. Podciął sobie żyły, by uniknąć przesłuchań. Był to kurier, szedł przez granicę w Szczawnicy i miał iść dalej na Węgry, ale wpadł z dokumentami, z filmem.
  • Jak ktoś może nie podziwiać tego wielkiego Polaka – wielkiego w każdym sensie tego słowa – który ośmielił się zdemaskować i potępić antysemityzm, dominujący w różnych szowinistycznych grupach polskiego podziemia – tego żarliwego katolika, który ryzykował życiem, by ratować Żydów skazanych na zagładę w obozach śmierci założonych przez Niemców w jego kraju? Przejęty ich tragedią, przestał myśleć o czymkolwiek innym. Mówił o niej każdemu, kogo spotkał podczas swoich podróży (…). Potem zamilkł. Zrozumiał, że jego słowa padały w próżnię. Ludzie byli zajęci innymi sprawami, przywódcy stawiali sobie inne cele. (…)
    Jego świadectwo wydało jednak owoce. Dzięki niemu wiemy, że jednostka, jeśli tego pragnie, ma szansę wpłynąć na bieg historii. (…) Dzięki niemu następne pokolenia będą mogły uwierzyć w ludzkość.
    • Autor: Elie Wiesel; fragmenty wstępu do książki pt. Karski. How One Man Tried to Stop the Holocaust, wyd. polskie, 1996
  • Kiedy się go widzi i słucha, w żyłach płyną tylko białe krwinki ciszy. Można stać się tylko słupem soli, zasłuchanym drzewem. Jest się dzieckiem, dla którego powstała Narracja.
    (…) Nic się nie zmieniło: od zawsze, od kiedy misja została mu powierzona, całe jego życie zdaje się wciąż tą samą, nieskończoną recytacją. Bo też ta Misja nazywa się Opowieść, i niczym pielgrzymka Wiecznego Tułacza, żegluga Statku Widma, nie przestaje się toczyć; kiedy się go widzi i słyszy, rozumie się, że powstała po to, by trwać.
    (…) Kiedy opowiada, nie komentuje, nie daje swych opinii. Na ułamek chwili, po kolei, wprowadza siebie w każdego ze swych rozmówców, w każdą osobę, którą spotkał wówczas na swej drodze i która do niego mówiła. W osobę, czy raczej w postać. Bo kiedy go dzisiaj słucham, myślę od razu o istocie literatury, o tym, jak pisarz, przerażony i siejący przerażenie, udziela siebie każdemu ze swych bohaterów, przemienia ich raz po raz w swoje „ja” doświadczalne…
    • Autor: Marek Bieńczyk Wielki narrator, „Rzeczpospolita”, 17 maja 2000
  • Miała kwiat, chyba czerwony, chyba różę. Była poruszona, mówiła bez przerwy. Niech no ta świnia przyjdzie, już ja tej świni wygarnę. 50 lat! Przez 50 lat się nie odezwał! Nawet kartki na imieniny, nic! A ja go z więzienia wyciągnęłam! - mówiła o Karskim. Przyszedł. Wstaliśmy. Witał się ze wszystkimi, z Rysiówną. Przytrzymała jego rękę. - Poznajesz mnie? Przyglądał się, nie poznawał. - Więzienie, szpital, zakonnica. - Ach tak - zrozumiał. Wpatrywał się w jej twarz. - Ładna byłaś - powiedział. - Taka byłaś ładna... - Ty też się trochę zmieniłeś - powiedziała Rysiówna. - Nie odzywałem się, bo wiedziałem, że nie wolno mi wiedzieć. Jak nie wolno, to nie wiem, nie pamiętam. - Jasne! Nikt cię z tego nie zwolnił. - Właśnie! - ucieszył się, że zrozumiała i poszedł dalej.
  • Został mi na ten temat taki jakiś cień. Profesor Jan Karski ten nigdy sam z siebie się do nas nie odezwał, nie nawiązał żadnego kontaktu. Władze Nowego Sącza zapraszały pana profesora, żeby się zjawił u nas i powiedział nam kilka dobrych słów. Nie udało się. Ja sama zresztą napisałam do niego list z prośbą, żeby wtedy, kiedy odbiera swoje doktoraty i liczne zaszczyty, zaprosił kogoś z nas na taką uroczystość. Otrzymałam takie zaproszenie i spotkałam się z profesorem, ale nie mieliśmy ani przez chwilę autentycznej szczerości. Coś stanęło między nami.