Cała jaskrawość

powieść Edwarda Stachury

Cała jaskrawość – powieść Edwarda Stachury z 1969 roku. Cytaty za wyd. Czytelnik, Warszawa 1969.

  • Byli tacy, co rodzili się. Byli tacy, co umierali. Byli też i tacy, którym to było mało.
  • Byłby wielki czas powiedzieć, że bezkarnie nie można przekraczać pewnych granic. Są, mówię, stany graniczne jak menisk wypukły w kielichu, których bezkarnie nie dane jest przekraczać nikomu. Są za to kary. Rozsypująca na proch, na pył tęsknota za czymś bliżej niewiadomym – to jest jedna z tych kar. Tęsknota dzika i odurzająca zarazem. Dzika jak otwieranie brzucha, odurzająca jak ubytek krwi. Nad broczącym płynie wiatr. Bierze go i sieje.
  • Chciał dla mnie dobrze. Ale wyszło inaczej. Wyszło na moje. I to jest zawsze lepiej, choćby było najgorzej.
  • I tak urozmaicaliśmy sobie robotę patrzeniem na przechodzących po mostku. Na nas przeważnie nikt nie patrzył. Jak już mówiłem, psuliśmy trochę naszym wyglądem, z estetycznego, z pejzażowego punktu widzenia ten laurofilowy zakątek. Ale trudno. Robiliśmy dobrą robotę, jak już mówiłem, nie żaden sabotaż, a poza tym zawsze można było na nas nie patrzeć i udawać że nas nie ma. Co też prawie wszyscy czynili. Przystawali na mostku i opierali się o tamtą balustradę z widokiem na większy basen, pokazując nam plecy. Co było na pewno nietaktowne. Nie, nie to, że pokazywali nam plecy, ale to że gapili się bezczelnie na męczącego się tam wielkiego łabędzia potykającego się nogami o płytkie zamulone dno, wpadającego piersią na błotniste mielizny i tak dalej. Wznosili przy tym głośne okrzyki zachwytu i wypowiadali pochlebne sądy, co było zupełnie nie na miejscu, wziąwszy pod uwagę prawdziwy obraz sprawy, który był smutny w swojej że tak powiem istocie. Ale co tam ludziom istota, istoty głębia. Ludziom wystarcza powierzchnia tylko, tafla, naskórek. Blichtr.(...) Oczywiście można się cieszyć z niczego. To jest wielka rzecz. Creatio ex nihilo. To jest potężna rzecz. Boska. Ale jak można się cieszyć z czegoś co nie jest ucieszne? Jak można wielce radować się z czegoś co jest w istocie swej smutne? I tak, że aby to zobaczyć, nie trzeba wcale sięgać głęboko, wystarczy zajrzeć tylko pod powierzchnię. Gdzie gromadzi się muł.
  • Już od dawna wiedziałem, że łatwo można oszaleć. Nietrudno. Nie myślałem jednak, że tak straszliwie łatwo. Z czasem zacząłem coraz lepiej się na tym znać. Tak, że teraz mogę postawić zagadkę: jaka jest najłatwiejsza rzecz na świecie? Oszaleć! I druga zagadka: jaka jest najtrudniejsza rzecz na świecie? Nie oszaleć! Tak więc i ja wniosłem mały wkład do światowej historii zagadek, rebusów, szarad i innych rozrywek umysłowych.
  • Każdy w sobie nosi te miliardy gwiazd, gasnących powoli jedna po drugiej, zjadanych przez troski, choroby, nieszczęścia i kataklizmy, ale dużo ich – gwiazd, niezliczenie, miliardy i jeszcze ciągle nowe się rodzą, i może to jest to właśnie, co trzyma nas. Może to jest to, ten ciężki cud, za sprawą którego udaje się jednak wyleźć z mroków jamy na powierzchnię, i żyje się dalej. Świeci się dalej.
  • Kto modlił się, do kogo, jakim słowami, czy mógłby też pomodlić się za nas?
  • (...) mleczną drogę (...) każdy w sobie ma, każdy w sobie nosi te miliardy gwiazd, gasnących powoli jedna po drugiej, zjadanych przez troski, choroby, nieszczęścia i kataklizmy, ale dużo ich – gwiazd, niezliczenie, miliardy i jeszcze ciągle nowe się rodzą, i może to jest to właśnie, co trzyma nas. Może to jest to, ten ciężki cud, za sprawą którego udaje się jednak wyleźć z mroków jamy na powierzchnię, i żyje się dalej. Świeci się dalej.
  • Nie będę mówił, jak dobrze znam teraz ten ból, kiedy piszę tutaj to, co musi być napisane. Bo są pewne rzeczy, które muszą być napisane. Obojętnie przez kogo. Kto to zrobi, nieważne.
  • Nie dane jest jedno życie na powagę i drugie życie na zabawę (...). Jedno jest dane życie nam. I wszystko w nim musi się pomieścić (...). Żeby, kiedy przyjdzie konać, w co nie wierzę (...), jak najmniej było tego żalu (...), że jeszcze tej rzeczy nie znam (...), jeszcze tu nie byłem (...) i jeszcze tam mogłem się rozdać (...), tam jeszcze nie byłem i nie klaskałem w dłonie, tam nie byłem i nie splunąłem, tam nie podpaliłem ognia, tam nie zasadziłem drzewa, tam nie klęczałem, tam nie biegałem, tam nie przelałem łez, tam nie przelałem krwi, tam nie cieszyłem się, nie śmiałem, nie radowałem się razem z innymi, za ręce trzymając się i tańcząc (...) żeby tego żalu było jak najmniej (...) kiedy nie będzie już wstać, nie będzie już iść, nie będzie już rozdawać się dookoła, bo nie będzie co rozdawać.
  • Niech mnie nikt nie rusza, mówię. Ty, i ty, i ty, i pan, i pani i pan: Czy można prosić was? Nie ruszajcie mnie. Ni źle, ni dobrze, ni w ogóle, ni mimochodem. Bo cokolwiek powiecie, to i tak nie będzie to. Pomińcie proszę mnie milczeniem. A najlepiej zapomnijcie. Szczęście z wami, cicho ze mną.
  • (...) nigdy nie wierzyłem w swoją śmierć i myślę, że chyba tak naprawdę i absolutnie nikt nie wierzy w swoją śmierć, a ci, którzy twierdzą, że wierzą, nie wiedzą po prostu, co mówią, nie, nie kłamią, tylko nie zdają sobie sprawy z tego, co mówią, nie obudzili w sobie śpiącego tam, w najgłębszej tajnej norze, zapomnianego genialnego dziecięcia, ale ono nawet śpiąc nie wierzy w zagładę.
    Bo jak mogę przestać być, jeśli jestem. Jeśli był na przykład Józef Zelent – elektryk „wyrwany z gniazda jako orlę przez prąd” jak głosi jego cmentarny nagrobek, jeśli on był, to znaczy, że go nie ma? On jest. Był, jest i będzie.[...] Albo nieznany żołnierz. Albo inni bez rodzinnych marmurowych grobowców, bez krzyża prostego, bez pomników, sarkofagów, piramid, mauzoleów, wszyscy, wszyscy, którzy byli. Przestało bić im serce, ale oni są. Bo byli. Być się do nich stosuje. Zapomniał ten albo ci, którzy wymyślili czasy proste i złożone: praesens, imperfectum, perfectum, plusquamperfectum, futurum I, futurum II i inne czasy złożone, zapomnieli oni, którzy byli, więc są i będą, zapomnieli o jednym czasie, wieczystym, infinitus. Który odmienia się tak: ja być, ty być, on być, my być, wy być, oni być. Ciepłe nasze oddechy, którzy jeszcze jesteśmy, i zimne teraz oddechy wszystkich, którzy byli, mieszają się ze sobą, całują i płyną razem po utartych szlakach i magistralach, i wszystkich dzikich rubieżach czasu i przestrzeni. To jest wiatr, nurt żywota, Lili Pons.
    • Źródło: s. 19, 20
  • Rozdajemy nasze prawo do żebrania, na które zarobiliśmy w tym krótkim, nieskończonym czasie naszym właśnie rozdawaniem. Rozdajemy je też tak, jak rozdajemy nasze inne zaszczytne prawa, tak, jak rozdajemy wszystko, co mamy: miłość i gniew, gorączkę i chłód, jawę i sen, i tak dalej, i tak dalej. Wszystko. Żeby, kiedy przyjdzie konać, w co nie wierzę, jak najmniej było… żalu tego. Żeby śmierci, tej zwyczajnej wariatce, nic nie pozostawić po nas w spadku. Niech odziedziczy po nas popiół wygasły i niech go sobie rozdmucha, jeśli chce, na siedem stron. I niech ma przy tym iluzję, że nie jest bezrobotna.
  • Santa Polonia, jak dobrze było. Krótkie olśniewające przechodziły nas dreszcze. Była to chwila, że nic. Nic, tylko dziękczynność. I nie trzeba było nawet przyklęknąć. Staliśmy przed słońcem na kolanach.
  • Spokojnie, spokojnie. Jesteśmy tu na Ziemi i nikt się z tym nie kryje.
  • Tak się zaczyna to, co nie wiem, to, czego dalsze losy mi nieznane, bo jak mogę wiedzieć? Skąd mogę wiedzieć? Jakim cudem mam wiedzieć, jak to wszystko dalej i jeszcze dalej się potoczy.
  • Ten łabędź. Nie wiedziałem, że tak szybko i niespodziewanie wydarzy się taka okazja, z której mógłbym skorzystać, gdybym chciał mówić o tych sprawach. Ten łabędź. Od niego, jak od iskry wychodząc, mógłbym zacząć mówić o sprawach tak skomplikowanych, że nigdy chyba nie będą proste. Wystarczyłoby tylko porównać tutaj los ptaka do losu człowieka i potem już tyko w górę i w dół. Ale nie zrobię tego. Zbyt łatwa jest ta wspaniała okazja. Zbyt nachalnie narzuca się. Nie skorzystam z niej.
  • To wszystko bez słowa – I była to zaiste pieśń bez słów. Prawdziwa wielka magia była w tych naszych obojętnych, banalnych ruchach. Kto takich rzeczy u siebie ani dookoła nie widzi, ten jest biedniejszy o całe królestwo, czyli konia. Idzie w ołowianych butach i depcze po różach.
  • Więc to zawsze życie ociera się o śmierć. A nie odwrotnie. Kiedy umrę, w co nie wierzę, więc kiedy umrę, nie ja będę muskał życie, ale życie muśnie mnie, kiedy ktoś żywy o mnie pomyśli. Może ty, który w tej chwili nienarodzony jeszcze, ty, który w tej chwili, już narodzony, pomyślałeś o mnie w tej chwili, kiedy mnie już nie ma.
  • Wojna to jest krwi stygnięcie, mówię, a nie krwi piękne fontanniczne rozgorączkowanie. Wojna to nie gejzer jest, mówię, to są stojące, martwe, śmierdzące, cuchnące wody podskórne.
  • Wódka to jest człowiek, z którym można porozmawiać.
  • Wszędzie jednocześnie być nie można. Z tym się trzeba w końcu pogodzić.
  • Wypalić się do końca, do spodu, żeby śmierci, tej zwyczajnej wariatce, nic nie zostawić, niech odziedziczy po nas popiół wygasły i niech go sobie rozdmucha, jeśli chce, na siedem stron, i niech ma przy tym iluzję, że nie jest bezrobotna.
  • Zdania są podzielone co do mądrości w naszym narodzie, ale nikt nie powie, że jest jej za dużo.
  • Żeby przed oczami zrobiło mi się ciemno, nie trzeba mi nigdy dużo. Jedna kropla wystarczy mi zawsze. Tak to już jest. Kto widzi za dużo, ślepnie raz po raz.
  • Żeby, kiedy przyjdzie konać, w co nie wierzę, jak najmniej było... żalu tego.
  • Żyjąc w natchnieniu tym wstrząsającym, że żywi jesteśmy, Santa Polonia, i wiemy, co nas czeka; żyjąc w natchnieniu tym nieustającym jak bicie serca, krążenie krwi czy łapanie ustami powietrza, zwyczajna jakaś czynność nabierała niezwyczajnych barw, przestawała być zwyczajna, nabierała takiej wagi, blasku i splendoru, tak straszliwej radości i smutku, że oddawałem się tej czynności bez reszty. Absolutnie. Jakby wieczyście. Na zawsze.