Zdzisław Maklakiewicz

polski aktor

Zdzisław Maklakiewicz (1927–1977) – polski aktor.

Nagrobek Zdzisława Maklakiewicza
na Cmentarzu Powązkowskim, Warszawa

Wypowiedzi edytuj

Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
  • Gram przedstawienie, idzie mi świetnie, panuję nad publiką całkowicie, wreszcie czuję, że trzymam ich za mordę, i tak już do końca. Żegnany schodzę, przebieram się, zadowolony z dobrej roboty, wychodzę, żeby się trochę pokrzepić. Przed teatrem stoi dwóch: „Pan Maklakiewicz?” – „Tak jest” – mówię grzecznie czekając na gratulacje. „Pan nas dzisiaj wziął za mordę? To my ze szwagrem przyszliśmy oddać.”
  • Jakoś tak się składa, że tych głównych ról nie gram, nie mam serca do repertuaru (...), do tych tam wiecznie niespełnionych nadziei, antybodźców bezinteresownej zawiści, czyli tego całego romantyzmu, krótko mówiąc, ja robię na pół etatu.
    • Źródło: artykuł Tomasza Lengrena, „Film” 2000, nr 11
  • Myślę, że zaczęło się od tego, że jestem brzydki. Nie przypominam Gregory Pecka ani Mastroianniego. Nie jestem amantem, wcieleniem ideału kobiet. A jak się nie jest ideałem kobiet, nie jest się również ideałem reżyserów. Ktoś mnie kiedyś widział pewnie w takiej roli mało pozytywnej i uznał, że będzie ze mnie dobry typ. I tak zostałem typem. Ale sam siebie uważam za człowieka bardzo pozytywnego.
  • Pyta mnie mamusia: „Zdzisiu, a co wy w tym teatrze właściwie robicie?” To ja tłumaczę mamusi: „Mamusiu! Przychodzimy rano na 10.00, od razu piwo, a o 12.00 na przerwie wódka, rozbieramy się do golasa i orgie, pijaństwo – tak do szóstej, potem trzeźwiejemy, gramy przedstawienie do 22.00, znowu wszyscy do golasa, wóda i seks zbiorowy, panie z panami, potem panie z paniami, panowie z panami i wszyscy razem, i wóda do rana, potem do domu, prysznic i na 10.00 na próbę… piwo o 12.00, wóda, do golasa i seks…” Mama (przerażona): „Zdzisiu! Dziecko drogie! I tak przez cały tydzień?” A ja: „Nie, no co też mama – w poniedziałek mamy wolne”.
  • Rozumiesz, jestem na obiedzie. Ciocia jedna – żabocik, druga – surducik, normalnie, srebro, wiesz, jak najbardziej, rozumiesz mnie, o co mnie chodzi. I jedna z cioć uprzejmie mówi: „Zdzisieńku, jak tam u was w teatrze?” Tu rosół, sztuka mięsa, jak najbardziej, nie wiem, czy wiesz, o co mnie chodzi. I jedna z cioć uprzejmie mówi: „Zdzisieńku, jak to tam u was w teatrze?” Tu rosół, ja mam kaca, nie wiem, czy wiesz, o co mnie chodzi. No wie ciocia, jak główna rola – to nie, ale jak mniejsza – to i mniej tekstu się trzeba nauczyć, to człowiek ma więcej czasu, nie wiem, czy ciocia wie, o co mnie chodzi. No to przecież w teatrze są koleżanki i koledzy, garderoba męska i żeńska. Zanim reżyser, zanim tego, to się pójdzie – czy do żeńskiej, czy do męskiej – z kolegą, prawda, czy z koleżanką. Troszeczkę sobie popijemy, no nie za dużo, bo za chwilę próba, prawda? To popróbujemy, potem obiad, no potem, proszę cioci, to idziemy, jest taki klub dla aktorów SPATiF. No tam są koleżanki rozwiedzione, często mają wolne mieszkania. To człowiek sobie popije, jak duża rola – to nie, ale jak mniejsza – to tę seteczkę, pójdzie sobie do koleżanki, rozpusta absolutna. No a potem, proszę cioci, mamy przedstawienie. No jak duża rola – to nie, a jak mniejsza – to jeszcze jeden kieliszeczek, człowiek coś powie ze sceny, potem SPATiF, znów rozpusta, a w poniedziałki to mamy wolne.
    • Opis: jedna z anegdot Maklakiewicza, opisującego rozmowę rodzinną.
  • Rozumiesz mnie, źle mieszkam. Z jednej strony Kameralna, z drugiej Delikatesy. I budzę się rano, nie wiem, czy wiesz, o co mnie chodzi, strasznie mi się pić chce. Kameralna jeszcze nieczynna, idę, patrzę: Delikatesy. Ludzie stoją, myślę tak: stanę na chybił trafił, stoję, stoję. Kupują pomarańcze, ja też kupiłem. Pić mi się chce jak cholera. Wracam do domu i mówię do żony: „Żono, uważaj. Mam trzy pomarańcze. Nie wiem, czy wiesz, o co mnie chodzi. Jedna dla Ciebie, jedna dla mnie, jedna dla dzidziusia.” A żona do mnie: „Nie wiem, jak ty, Zdziesieńku, ale swoją pomarańczę sceduję na dziecko.” Potworne, ale co było robić, ja też sceduję. Pić mi się chce do stu diabłów. Wracam do sklepu. Kupuję sześć pomarańczy. Wracam i mówię do żony: „Uważaj, żono, mam sześć pomarańczy, dwie dla Ciebie, dwie dla dzidziusia i dwie dla mnie.” A żona na to: „No wiesz, Zdzisiu, ja swoje sceduję na dziecko.” To się rozwiodłem. Co ja, kurwa, w sraczu będę pomarańcze wchrzaniał?
    • Opis: Maklakiewicz w rozmowie z matką na temat przyczyny rozwodu.
  • Kelner: Co to jest!? (wskazuje na psa)
    Zdzisław Maklakiewicz: Też nie mamy pojęcia. Siedział tu, jak weszliśmy. Zapytaliśmy się, czy możemy się przysiąść. Pozwolił. A teraz pan poda trzy wódeczki.
    • Opis: do kelnera, po wejściu z Himilsbachem i jego psem do Kameralnej.

O Zdzisławie Maklakiewiczu edytuj

  • Czy normalny człowiek może zakochać się w dziwce? Może. Dlatego Zdzisiek wybrał aktorstwo.
  • Jan Himilsbach: Jest Zdzisiek?
    Czesława Maklakiewicz: Ależ panie Janku, przecież umarł! Był pan przecież na pogrzebie...
    Jan Himilsbach: Wiem, kurwa... ale nie mogę się z tym pogodzić.
    • Opis: rozmowa telefoniczna między Himilsbachem a matką Maklakiewicza, kilka dni po pogrzebie.
  • Krytycznego dnia dwie znajome panie nie najcięższych obyczajów – Janek [Himilsbach] mówił o nich „kurwy lekkiego pochodzenia” – poprosiły Zdziśka, aby pomógł im dostać się do tzw. kamieniołomu w hotelu Bristol. Był zawsze dżentelmenem, więc nie odmówił pomocy. Przy wejściu wywiązała się awantura, wezwano milicję. Podobno dostał pałką. Nieprzytomny leżał na krakowskim Przedmieściu. Jakoś dotarł do mamy, ale wkrótce umarł.
    • Autor: Andrzej Kondratiuk
    • Opis: o okolicznościach śmierci Maklakiewicza.
    • Źródło: Maciej Łuczak, Wniebowzięci, Czyli jak to się Robi Hydrozagadkę (2004), wyd. Prószyński i S-ka
  • Należał do bohemy, której dziś już nie ma. Jego luzacki styl życia, pozaekranowy wizerunek ironisty, gawędziarza i aranżera prześmiesznych sytuacji, a wreszcie przyjacielski duet z Janem Himilsbachem przesłoniły zalety jego aktorstwa oraz – to także warto mu oddać – zalety charakteru. Był człowiekiem wielorakich zainteresowań.
  • Nie był gwiazdą. Nie był nawet aktorem głównych ról.(...) A przecież był wybitną indywidualnością aktorską.
  • (...) nikt nie potrafi grać postaci pozornie pospolitych i nieciekawych, tak przenikliwie jak Maklakiewicz.
  • Scenariusz był dość precyzyjny, choć pracując z naturszczykami należało liczyć się z niespodziankami. Słynna scena, w której inżynier Mamoń opowiada o polskich filmach, została wymyślona przez Maklakiewicza, który co prawda improwizował, ale według zatwierdzonych przez Piwowskiego punktów. Maklakiewicz był wtedy na sporym kacu i mógł ględzić godzinami. A my mieliśmy limit na taśmę filmową.
  • W swym dorobku ma ogromną galerię zróżnicowanych typów, postaci negatywnych i pozytywnych, humorystycznych i serio, ponurych i miłych, ale zawsze wyrazistych.
  • Za grą na scenie chyba nie za bardzo przepadał. Nużyło go powtarzanie co wieczór tych samych i takich samych kwestii, męczył reżim teatralny. Wolał film, bo praca na planie filmowym miała dlań jedną wielką zaletę, mógł ją... zakończyć. Był więc Maklakiewicz na swój sposób profesjonalistą o duszy naturszczyka, niecierpliwego naturszczyka. Nie lubił grać 'na końcówkę', czyli na ostatnią kwestię partnera, wolał improwizować, drażniły go próby, wolał niespodzianki.
  • Zawsze grał z pamięci lub wymyślał melodię, improwizując. Musiał chyba mieć słuch absolutny, co akurat w jego rodzinie nie dziwi. Pamiętam, że potrafił bezbłędnie zagrać wielkie przeboje Gershwina. Wystarczyło, że usłyszał jakąś melodię w radiu, a natychmiast był w stanie ją zagrać. Czas wolny najchętniej spędzał przy muzyce.
    • Autorka: Marta Maklakiewicz
    • Źródło: Maklak oczami córki, Warszawa 2015, s. 14.

Zobacz też edytuj