Szalone życie Rudolfa
Szalone życie Rudolfa – powieść Joanny Fabickiej z 2002 roku, przeznaczona dla młodzieży.
- Ale zniosę wszystko, żeby zostać kimś. Nie tak jak mój ojciec – wieczny nieudacznik. Nie potrafi nawet dopilnować własnej fryzury. Zostało mu już tylko dwanaście włosów na głowie. Myśli, że jak je tapiruje, to tego nie widać.
- Ciągle muszę znosić jej docinki. Jest taka gruboskórna…
Wiem, bo kiedyś położyłem jej na krześle pinezkę i nic nie poczuła!
- Ciągle żyję, ale nie jestem tak naiwny, żeby sądzić, że będzie to trwało wiecznie.
- Mama zwariowała. Odwołuje wszystkie spotkania grupy wsparcia i całe dnie siedzi przed tv, oglądając reality show, jakąś Nagą prawdę. Powtarza w kółko „oburzające” i „fascynujące”. Uważam, że nie ma to nic wspólnego z prawdziwym życiem.
- Mamę interesuje tylko feminizm, kino modernistyczne i Susan Sontag, jedyna, jej zdaniem, pisarka zasługująca na literackiego Nobla. Od czasu gdy przeczytała w jakiejś gazecie, że odeszła od własnego męża i syna, żeby zostać narzeczoną jakiejś fotografki – mama stała się nie do zniesienia. Ciągle się odgraża, że zrobi to samo. Mężczyźni są według niej źródłem wszelkich utrapień.
- Na dole cała rodzina siedziała już przy stole. Wszyscy się uśmiechali jak nienormalni.
- Na szczęście źle obliczyła odległość i spadła z tapczanu. Będę musiał potem sprawdzić, czy nie powstał pod dywanem jakiś krater.
- Nie wiem tylko, czy w razie ataku sprostam pokładanym we mnie nadziejom. Nie jestem przecież Olbrychskim, żeby sobie dać radę z bandą rozwydrzonych porywaczy!
- O bogowie, o Szekspirze i Ibsenie, miejcie mnie w swojej opiece!!! Znów będę musiał wykraść ojcu butelkę nervosolu!
- Poszedłem do dyżurki pielęgniarek, żeby wykazały troskę o mnie. Nie mierzono mi temperatury od dwóch godzin! Niestety, trafiłem właśnie na kolejny odcinek Na dobre i na złe.
– Dziecko, spadaj. Nie widzisz, że mamy szkolenie, jak się obchodzić z pacjentami?
- Przeprosiłem ją za mój niewyparzony język, a ona przyznała, że nie powinna mnie wciągać w tę historię. Potem naprawiłem jej wisiorek. Poszukałem w radiu stacji z dobrą muzyką. Zrobiło się bardzo romantycznie i już mieliśmy się pocałować, kiedy radio zachrypiało i rozległ się głos: „A teraz pomódlmy się. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…” Odskoczyliśmy od siebie przerażeni. Nie będziemy się przecież całować przy Radiu Maryja!
- (…) spokojnie poszedłem do jadalni na pogadankę. Czekała tam już na nas pobudzona kobieta z obłędem w oczach i gruby kapitan policji. Co rusz nerwowo pochrumkiwał.
– Ten tego… kapitan… pszczalski. Drogie dzieci, wiecie już zapewne, jakie zagrożenie niesie ze sobą narkotyk… ten tego. Aby z tym walczyć, należy o tym mówić i uświadamiać. Taaa… uświadamiać. A więc… narkotyki niosą ze sobą wielkie zagrożenie.
Czekaliśmy na dalszy ciąg, a kapitan szukał czegoś nerwowo w notatkach. Wreszcie wyjął fotografię jakiegoś muchomora:
– Oto grzyb halucynogenny. Rośnie w lasach liściastych, ten tego… Najlepiej zbierać go wczesną jesienią, obgotować w małej ilości wody i pić, ten tego… wywar.
Co gorliwsi uczniowie zaczęli notować. Ciągnął tak jeszcze z godzinę, omawiając szczegółowo cykl produkcyjny polskiej heroiny, a na koniec przedstawił nam dziewczynę:
– Tak wygląda osoba uzależniona od narkotyków.
Osoba nic nie powiedziała, może dlatego, że tymczasem głęboko zasnęła. Kapitan, widząc, że główny atut wymyka mu się z rąk, zaczął w panice grzebać po kieszeniach munduru. Wreszcie, żeby zwiększyć atrakcyjność pogadanki, rzucił na stół garść fabrycznie zapieczętowanych torebek:
– Oto próbki różnych narkotyków: marihuana, haszysz, amfetamina… kokainy niestety nie ma, bo w naszej komendzie wyczerpały się fundusze na zakup dowodów rzeczowych… ten tego.
Wszyscy rzucili się oglądać te cudeńka i nagle zrobił się niezły meksyk! Między kapitanem a jego podopieczną wybuchła awantura. Znienacka przebudzona dziewczyna zaczęła wykrzykiwać, że dość już ma udawania narkomanek, ofiar gwałtów i żon mafii i jak nie podniosą jej pensji, to mogą ją w dupę pocałować! Albo sami udawać margines i prostytutki! Kapitan spanikował, ale i tak nikt na niego nie zwracał uwagi, bo stało się coś jeszcze gorszego: Ktoś ukradł wszystkie próbki!!!
- (…) teraz tv z każdego zrobi gwiazdę. Nie trzeba być kimś specjalnym.
- W szkole poszedłem do pokoju nauczycielskiego, przeprosić, że zawiodłem ich nadzieje i nie wystartowałem w konkursie poetyckim. Wydawali się pełni zrozumienia. Matematyk powiedział, głaszcząc mnie po włosach:
– I dzięki Bogu!
A potem wytarł sobie rękę chusteczką higieniczną.
- Wcale nie jestem egoistyczny, tylko dbam o własne interesy. To się nazywa asertywność.
- Wiem, że z Chaplinem nie mogłem się równać. On miał naprawdę trudne dzieciństwo. Ojciec go porzucił, a matka wylądowała w domu wariatów. Ale, z drugiej strony, nigdy nie wiadomo, kiedy los i dla mnie okaże się łaskawy.
- Wróciłem właśnie z wiecu przedwyborczego kompletnie zdezorientowany politycznie. Tłum przewalał się od jednej ambony do drugiej, każda była oklejona hasłami w stylu: „Z lewicą na lewo”, „Z prawicą na prawo”, „Z Partią Przyjaciół Piwa zygzakiem”. „Teraz my, teraz wy, teraz oni!” A teraz to już zupełnie nie mogę się połapać, kto jest kto. Rozpoznałem tylko tego posła, który został niedawno dźgnięty nożem, a potem nie chciał ujawnić sprawcy, mówiąc, że jego dźgnięty brzuch, tak jak i jego macica, należy do niego.
- Wyrzuciłem te cholerne śmieci mimo sugestii mamy, że za parę dni same sobie pójdą. Jej poczucie humoru wyciągnęłoby z trumny umarlaka.
- Zanim przewróciliśmy dom do góry nogami, pani H. wysłała mnie do apteki. Recepta miała pieczątkę „pilne”. Była straszna kolejka, ale podszedłem do okienka, mówiąc zniecierpliwionemu tłumowi: „Nagły wypadek”. Farmaceuta wziął receptę, przeczytał uważnie i powiedział:
– Uuu! Faktycznie nieprzyjemne. Mam lepszy środek. Teraz już po dwóch dniach pozbędziesz się owsików.
Nagle zrobiło się wokół mnie bardzo dużo miejsca. Poczułem się jak chory na AIDS w rejonowej przychodni. Usiłowałem tłumaczyć, że to nie dla mnie, ale jakaś pani powiedziała:
– Teraz to się nie ma co wstydzić, trzeba było dbać o higienę.
Zobacz też: