Studnie przodków
Studnie przodków – powieść Joanny Chmielewskiej z 1979 roku.
Wypowiedzi postaci
edytujJoanna w narracji
edytuj- Franciszek Włókniewski był zdania, że wszystkim zawiaduje ręka boska, ręce boskiej należy jednak trochę pomagać.
- Hania zdobyła się nawet na uśmiech, który do jej twardej, zimnej, białej twarzy wcale nie pasował. Przypomniała sobie, ile pieniędzy już jej zapłacił ten zagraniczny bęcwał (…).
- Katarzyna poddała się losowi, uczyniła to jednak w sposób wysoce oryginalny. Do rodziców nie zwróciła się nigdy więcej. Raz na zawsze, na znak żałoby po utraconym świetnym losie, nałożyła czarną suknię i do końca życia nie zmieniła jej kroju ani koloru. Wszystkie kolejne kiecki sprawiała sobie takie same. Do owych czarnych powłóczystych szat, których treny zmiatały kurze łajna z podwórza, nosiła białe koronkowe kołnierzyki, takież mankiety oraz białe rękawiczki i w tym stroju zajmowała się wyłącznie ogrodem. Gospodarstwa domowego nie tknęła. Ogród kwitł, reszta zaś szła jak Bóg dał. Mąż wielbił ją nieodmiennie wciąż z tym samym ogniem, czemu nie można się dziwić, bo też istotnie była śliczna. Drobna, szczupła, czarnowłosa i czarnooka, żywa, bystra i wdzięczna. Dzieci miała dziewięcioro, siedmiu synów i dwie córki, i odnosiła się do nich podobnie jak do kur, prosiąt i garnków, pozostawiając je własnemu losowi.
- Zobacz też: żałoba
- Marek spróbował jeszcze trochę potrwać w rezerwie, rychło się jednakże załamał. Dobił go ojciec, który specjalnie przyszedł do mnie i stanowczo zażądał jego udziału, twierdząc, że dłużej nie wytrzyma. Na omawianie zbrodniczych zagadek wybieramy sobie akurat chwile, kiedy telewizja prezentuje mecz i zatruwamy mu życie do ostateczności.
- Milicja okazała nam dużą uprzejmość, prezentując podobiznę nieboszczyka odpowiednio upiększoną, tak że wyglądał na niej prawie jak żywy i nie budził zgrozy, jak również nie domagając się oglądania go w naturze.
- (…) nie sposób stwierdzić, ile z tego Lucyna rzeczywiście pamięta, a ile wymyśliła na poczekaniu, tak sobie, dla draki. Niejeden raz słyszałam od niej opowieści wstrząsające. Któregoś przodka zeżarły wilki razem z końmi, saniami i woźnicą, którąś przodkinię ktoś kupił od tatusia za dziesięć tysięcy rubli w złocie, jakaś hrabianka truła się dla jakiegoś naszego pradziadka, który nie chciał na nią patrzeć, nieślubne dzieci książęcego rodu lęgły się w ramach rodziny niczym króliki na wiosnę, ginąc zaraz potem na barykadach rewolucji, a wszyscy wzajemnie mordowali się z dużym upodobaniem. Lucyna miewała pomysły niezwykłe i lada moment Mieniuszko mógł obrosnąć całą legendą.
- Nieboszczyk od wiosny gawędził z księdzem, a ksiądz nie żyje. Umarł jak na zawołanie, akurat we właściwej chwili, żeby nic się od niego nie można było dowiedzieć…
- Roku pańskiego 1876 szesnastoletnia Katarzyna Bolnicka uciekła z domu. Ściślej mówiąc, nie z własnego domu, ale z wytwornej siedziby swoich hrabiowskich pociotków, gdzie nabierała ogłady i uczyła się eleganckich manier. Nakichawszy na ogładę i maniery, zmyliła straże i późną nocą wylazła przez okno w ogrodzeniu. Za dziurą czekał dziarski młodzian, dzierżący krótko przy pysku zniecierpliwione konie, łatwo zatem odgadnąć, po co Katarzyna uciekła.
- Opis: początek powieści.
Lucyna
edytuj- Ciemno jak w wątpiach Murzyna (…).
- Zobacz też: ciemność
- Co się mogło uchować przez dwie wojny i dwie rewolucje? Dawno zostało rozkradzione!
- Nieboszczyk jak żywy! (…) Tfu, chciałam powiedzieć odwrotnie, żywy jak nieboszczyk…
- Zobacz też: nieboszczyk
Teresa
edytuj- Nie dław się teraz, później się udławisz!
- Wypraszam sobie, żeby jakieś trupy nosiły przy sobie mój adres!
- Zobacz też: adres
Inne postacie
edytuj- Najgłupszy pomysł ze wszystkich okazał się słuszny!
- Postać: Michał Olszewski
- Zobacz też: pomysł
- Zawsze po tych komplikacjach w twojej rodzinie czuję się tak, jakbym dostał pomieszania zmysłów (…).
- Postać: Marek
- Opis: do Joanny.
Dialogi postaci
edytuj- – Co to za bandzior siedzi pod kościołem? – spytałam, kiedy razem opuściliśmy cmentarz. – Przyglądał ci się cały czas i źle mu z oczu patrzy.
– Tutejszy grabarz. Jak dotąd jeszcze nikomu nic złego nie zrobił, chociaż rzeczywiście wygląda na zbója. Raczej mało towarzyski.
– No, wyraz twarzy ma dla grabarza całkiem stosowny.
- – Czego się miotacie po nocy, jakby was pchły gryzły! Jakieś wycie mnie obudziło, ja z wami nie wytrzymam!
– To nie myśmy wyły – wtrąciła Lucyna niewinnie. – To psy…- Zobacz też: noc
- – Czy pan rozumie, jak one mówią wszystkie razem?
Franek prezentował anielską cierpliwość.
– Rozumieć rozumiem, ale nie nadążam odpowiadać…
- – Czyś oszalał? – spytałam z naganą. – Masz już całkiem źle w głowie? Zależy ci, żeby Lucyna znalazła jeszcze i twoje zwłoki?
– Moje zwłoki? Niby dlaczego?
– Nieboszczyk podobno też chodził po cmentarzu i jak teraz wygląda?
- – Jedna osoba twierdzi nawet, że widziała tego człowieka. Nie pamięta, jak wyglądał, ale nie był bardzo młody i miał coś na twarzy. Ta osoba przypuszcza, że nos…
Nagły dreszcz zgrozy przeleciał po plecach całej rodziny z wyjątkiem ojca, zapatrzonego w niedoszłe gole.
– Gdyby nie miał nosa, ja osobiście sądzę, że zapamiętaliby go wszyscy – zauważyła krytycznie Teresa.
- – Już się rozpędziłam, żeby mu [bandycie] się pokazywać. Jak tylko zobaczę, że przyszedł, wystraszę go.
– Jak?!
– Zwyczajnie. Zaryczę na niego tak… uuuuuuu! I zobaczycie, że ucieknie.
- – Kto cię spycha, to ty mnie spychasz! Półgębkiem siedzę!
– Spróbuj usiąść tyłkiem – podsunęła Lucyna.
- Moja mamusia ocknęła się ze swego olśnienia.
– Wcale nie było studni tam, gdzieśmy kopali! Studnia była przy drzewie, sama z niej brałam wodę.
– Przy jakim drzewie? – zapytał Franek nieufnie.
– Przy dębie. Ona była nawet blisko tej pierwszej rozkopanej, ale bardziej w stronę dębu. Zupełnie o niej zapomniałem!
Przez chwilę wydawało się, że dwie młodsze siostry uduszą starszą, a pomoże im w tym bratanek. Gdyby wzrok mógł zabijać, już by ją mieli z głowy. Michał Olszewski uciął w zarodku rwące się z ust okrzyki.
– Zaraz – rzekł pośpiesznie. – Kiedy to było? Czy ona była najdawniejsza?
– Wcale nie była najdawniejsza, najdawniejsza była ta rozkopana na początku. Już wtedy była stara i zasypana. Ta przy dębie też była stara i stryjek nawet coś mówił o wykopaniu nowej studni, bo z tej woda zrobiła się jakaś żelazista…
Michał zerwał się z krzesła i usiadł z powrotem.
– Żelazista! Jeżeli skrzynia była okuta! Żelazo rdzewiało… Gdzie jest to miejsce?!
– No przecież mówię, przy dębie…
– Matko cudowna, trzecia studnia… – zakwiliła cichutko Lucyna.
Teresa powoli podniosła się ze skraju łóżka z obłędem w oczach.
– Czy cały świat usiany jest studniami naszych przodków? – spytała dziwnym głosem. – Czy ja już do końca życia będę rozkopywała studnie po pradziadkach?! Ja nie chcę tych trzystu pereł!!!
- – Na głowę trzeba upaść, żeby mu [bandycie] tu w zęby włazić!!!
– W jakie zęby, on nie gryzie…
- – Popatrzcie, to przecież tutaj! Nie poznajecie? Zamiast chałupy stoi obora, ciekawe, co tu się stało…(…)
– Ostatnio znaleziono zwłoki, a przez czterdzieści pięć lat mogło się zdarzyć jeszcze więcej – zauważyłam zgryźliwie.
- – Poszedł za stodołę.
– Po co?!
– Myślę, że w celach prywatnych.
- – Tamto byli wnukowie ofiar, to może być wnuk mordercy…
– Znaczy, chcesz powiedzieć, że morderca może być wnukiem dziadka? – poprawiła niepewnie ciocia Jadzia.
– Jakiego dziadka? Naszego?
– Co ty bredzisz, nasi dziadkowie byli porządnymi ludźmi! – oburzyła się Teresa.
– Uspokójcie się z tymi dziadkami! – zażądałam, bo zaczęło mi się wszystko mylić. – Każdy wnuk ma jakiegoś dziadka! Morderca też jest czyimś wnukiem, ale po tym go nie poznamy…
– A ty go chcesz poznać? – zdziwiła się moja mamusia. – Po co ci takie znajomości?- Zobacz też: morderca
- – To po diabła tam w ogóle polazłaś? – zirytowała się Teresa.
– Żeby się schować. I żeby obejrzeć bandytę.
– A co, on też miał przyjść do obory? Umówiłaś się z nim?
- – Żadnego Mieniuszki nigdy tu nie było – przerwał stanowczo Franek.
– No to co? Ale ja słyszałam…
– A chórów anielskich nie słyszałaś? – spytała zgryźliwie Teresa. – Stolik ci w podłogę nie pukał? Plazma ci się nie pokazała?
– Plazma nie, tylko zmora. Cały czas ją widzę, siedzi tu, o, przy stole…
Inne cytaty
edytuj- – Ja NIE jadę! – krzyknęła Teresa i z impetem, zapewne dla udokumentowania decyzji, usiadła na tapczanie wprost na tacy, półmisku i szkielecie indyka.
- – W ogóle to ja coś wiem – oznajmił znienacka [Franek].
Spojrzałyśmy na niego wszystkie w nagle zapadłej ciszy. Ciocia Jadzia odruchowo podniosła aparat fotograficzny, tak jakby to coś, co Franek wie, miało się gdzieś ukazać.- Zobacz też: aparat fotograficzny