Most na Drinie

Powieść Ivo Andricia

Most na Drinie – powieść Ivo Andrić z 1945 roku.

A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż

  • Aaa tak, grunt to zdrowie! Nic się nie da porównać ze zdrowiem. Taka to już ta głupia ludzka natura: wszystko daj człowiekowi, a pozbaw go zdrowia, to tak, jakbyś mu nic nie dał – zapewnia Santo.
  • Ale biegnąc wzrokiem w dal za smugą dymu swych papierosów, ponad tarihem i plakatem, przeczuwają hen gdzieś w świecie jakiś inny, odmienny żywot wielkich zwrotów i głębokich upadków, w którym wielkość splata się z tragizmem, a który jakimś sposobem utrzymuje równowagę ich spokojnego i jednostajnego bytowania na kapii.
    • Postać: Alihodża
  • Ale nasze przeżycia często są tak skomplikowane i przykre, że nie dziw, iż ludzie tłumaczą je udziałem samego Szatana, starając się tym sposobem je wyjaśnić albo przynajmniej uczynić bardziej znośnymi.
  • Allah selamet olsun.
    • Opis: w języku turecki „Pomóż nam, Boże”.
  • A nazajutrz z brzaskiem dnia i Turcy, i Serbowie szli do swych zajęć, spotykali się z przygasłymi twarzami bez wyrazu, pozdrawiali i rozmawiali przy pomocy stu pospolitych słów uprzejmości, które zawsze krążyły po kasabie i toczyły od jednych do drugich jak fałszywa moneta, umożliwiająca jednak i ułatwiająca łączność pomiędzy ludźmi.
  • A niech gadają, co im się żywnie podoba; on postanowił niezłomnie, i to akurat dziś rano, kiedy męczył go ciężki kacenjamer, że na ich zaczepki i drwiny nie będzie odpowiadał i nie pozwoli, aby tak niemiłosiernie z niego kpiono, jak to wczoraj wieczór robili gospodarze w tej gospodzie. (…) Faktem jest, że został oszukany, że jest nieszczęśliwy od urodzenia, upośledzony pod każdym względem, nie ma rodziny, majątku, miłości; wyrządzono mu krzywdę, taką krzywdę, że Bóg i ludzie są jego dłużnikami.
    • Postać: Salko Ciorkan
  • A niech tam, myślał sobie, jeśli tu się wali, gdzieś się przecież buduje. Pewnie są jeszcze gdzieś spokojne kraje i rozumni ludzie, którym nie obca miłość Boża. Jeśli nawet Bóg opuścił tę nieszczęsną Kasabę nad Driną, to chyba nie cały świat i wszystkie ziemie pod słońcem? Przecież i oni nie będą wiecznie triumfować. Choć kto wie? (…) Kto wie? Może ta ohydna religia, co wszystko porządkuje, czyści, przerabia i upiększa, żeby zaraz potem pożreć i zburzyć, rozszerzy się po całym świecie; może cały Boży świat zamieni w pustkowie, aby móc bezsensownie budować i krwiożerczo burzyć, w pastwisko dla swego nienasyconego głodu i niepojętych zachcianek? Wszystko jest możliwe. Ale jedno nie może być, nie może być żeby całkowicie i na zawsze zniknęli wielcy i mądrzy a bogobojni ludzie, którzy dla chwały Bożej wznosić będą trwałe budowle, pragnąc by ziemia była piękniejsza, a człowiek na niej żył łatwiej i lepiej. Gdyby zabrakło takich ludzi, oznaczałoby to, że miłość Boża zgaśnie i zniknie ze świata. A to nie może być.
  • Ani w dzień, ani w nocy nie opuszcza go uczucie, że czeka na kogoś, uczucie męczące a rozkoszne, jakby znajdujące potwierdzenie we wszystkim, co dzieje się na wodzie, ziemi i niebie.
  • Aż któregoś z ostatnich dni lipca zerwała się tuż nad granicą burza, która z czasem ogarnęła cały świat i zaciążyła nad lasami tylu krajów i miast, jak też i mostu na Drinie. Dopiero teraz rozpoczęła się w Kasabie istna nagonka na Serbów i wszystko, co było z nimi związane. Ludzie podzielili się na ściganych i ścigających. Wyzwolił się drzemiący w człowieku dziki zwierz, który nie śmie się pokazać, póki nie runą bariery dobrych obyczajów i praw. Znak został dany, bariery runęły. Podobnie w dziejach ludzkości często się zdarza, że prawo pozwala na gwałty, rabunek i grabież, a nawet na mord, pod warunkiem, aby dopuszczano się tego wszystkiego w imię wyższych celów, pod ustalonymi hasłami, nad ograniczoną liczbą ludzi określonego stopnia zamożności i przekonań.
  • A życie na kapii odradza się zawsze i wbrew wszystkiemu, most nie zmienia się w ciągu lat ani stuleci, ani nawet w czasie najboleśniejszych zmian stosunków pomiędzy ludźmi. Wszystko to przepływa mimo niego jak niespokojna woda pod gładkimi, pięknymi łukami.
  • Bo gdzie nie ma gwary, blichtru i ruchu, tam ludzie nie zachodzą i nie ma zarobków. Gazety czyta się chciwie i dużo, ale powierzchownie i na chybcika, każdy wybiera tylko te, które na pierwszej stronie zamieszczają wiadomości sensacyjne, wypisane tłustym drukiem. Artykuły pisane drobną czcionką mało kto czyta. Wszystkiemu, co się dzieje, towarzyszy hałas i patos wielkich słów. Młodzi ludzie uważają dzień za stracony, jeśli nie kładą się wieczorem z uszami pełnymi huku a oczami pełnymi blasku.
  • Bo nie ludzkie pragnienia rządzą i kierują sprawami całego świata. Pragnienie jest jak wiatr, przenosi pył z miejsca na miejsce, przesłania nim niekiedy cały widok, ale ostatecznie uspokaja oblicze świata. Trwałe dzieła na ziemi powstają z woli Bożej, a człowiek jest tylko ślepym i pokornym narzędziem. Dzieło, które rodzi się z pragnienia człowieka albo nie doczeka się realizacji, albo nie jest trwałe, w każdym razie nie jest dobre. Te wszystkie wybujałe dążenia i zuchwałe słowa rzucane pod nocnym niebem na kapii zasadniczo nic nie zmienią, przeminą ponad wielką i niewzruszoną rzeczywistością świata i znikną tam, gdzie uspokajają się wszelkie tęsknoty i burze. A prawdziwie wielcy ludzie, jak i wielkie budowle, pojawiają się i będą pojawiać tam, gdzie Opatrzność Boska wyznaczyła im miejsce, niezależnie od jałowych przemijających pragnień i pychy ludzkiej.
  • Bo twoja ambicja otwiera paszczę i chciwie szuka dalej. Ale to jest także twoim przekleństwem, że na niczym nie możesz poprzestać, niczym nasycić się i zadowolić. Podporządkowujesz wszystko swojej ambicji, ale sam jesteś jej pierwszym niewolnikiem i największym męczennikiem. Być może, że doczekasz się wielkiej sławy, osiągniesz sukcesy znacznie większe niż słabość zakochanych kobiet, lecz nic ci nie da zadowolenia, bo twoja ambicja będzie cię popychać dalej, bo ona pochłania wszystko, nawet największe osiągnięcia, i natychmiast o nich zapomina, ale każde, nawet najmniejsze niepowodzenie i urazę pamięta do grobowej deski. A gdy wszystko obedrze, połamie, splugawi, poniży, rozpędzi lub zniweczy wokół ciebie, wtedy na tej pustyni zostaniesz sam oko w oko ze swoją ambicją i nic nie będziesz mógł jej dać, wtedy będziesz się gryzł, ale to na nic ci się nie przyda, bo twoja pycha, przywykła do lepszych kąsków, wzgardzi tobą i odrzuci – a kim ty jesteś, chociaż inaczej wyglądasz w oczach większości, choć sam myślisz o sobie inaczej. Ale ja ciebie znam.
    • Postać: Sitkowić
  • Bo życie, prawdziwe życie obserwuję z bardzo bliska, widzę je u innych i czuję w sobie. Być może, że się mylę, a także nie umiem należycie się wysłowić, ale często nasuwa mi się myśl, że postęp techniczny i względny spokój na świecie stworzyły rodzaj zacisza, szczególną atmosferę, sztuczną i nierealną, w której jedna klasa ludzi, inteligencja, może swobodnie oddawać się próżniaczej i ciekawej zabawie w idee i poglądy na świat i życie. Jest to rodzaj duchowej oranżerii ze sztucznym klimatem i egzotyczną florę, a bez najmniejszej łączności z ziemią, rzeczywistą i twardą ziemią, po której chodzą masy żywych ludzi. Wyobrażacie sobie, że rozprawiacie o losach tych mas oraz o użyciu ich w walce o wyższe cele, które przed nimi stawiacie, a w rzeczywistości kółka obracające się w waszych mózgownicach nie mają nic wspólnego z życiem mas ani życiem w ogóle. Tu wasza zabawa staje się niebezpieczna albo przynajmniej może być niebezpieczna i dla innych, i dla was samych.
  • Był zrównoważonym, prawym i uczciwym człowiekiem, który nie miał się czego lękać ani co ukrywać, nie musiał więc innych straszyć ani prześladować.
  • Bywa bowiem w niektórych ludziach tyle nieuzasadnionej nienawiści i żółci, że jest ona większa i silniejsza od wszystkiego, co inni zdołają stworzyć i wymyślić.
  • Całe życie jęło gdzieś pędzić, toczyć się w przyspieszonym tempie, podobnie jak wody potoku przyspieszają bieg, zanim spadając po stromych skałach zamienią się w wodospad.
  • Ci bowiem, co rządzą i muszą gnębić, aby utrzymać się przy władzy, skazani są na rozważne poczynania; ale jeśli uniesieni własną namiętnością albo zmuszeni przez przeciwnika wyjdą poza granice rozsądku, zstępują wtedy na śliską drogę znacząc tym sposobem początek swego upadku. Natomiast gnębieni i wyzyskiwani łatwo kierują się rozumem, i nierozwagą, jako że są to tylko dwa różne rodzaje broni w ustawicznej to podjazdowej, to otwartej walce z ciemiężcą.
  • Ciężkie czasy nie mogą obejść się bez czyjegoś nieszczęścia.
  • Coraz bardziej rzuca się w oczy, że zarobki i lżejsze życie, jakie one przynoszą, mają odwrotną stronę medalu, że zarówno pieniądz, jak i jego posiadacz są tylko uczestnikami jakiejś ogromnej, kapryśnej gry, której wszystkich prawideł nikt nie zna ani nie może przewidzieć wyników. Mimo woli wszyscy w tej grze bierzemy udział, jeden w mniejszej, inny w większej mierze, ale wszyscy ze stałym ryzykiem.
  • Co wart jest cały ten hałas skoro ot, nadszedł czas, kiedy człowiek ni zginąć nie może do szczętu, ni żyć, ale gnije jak pal w ziemi i każdy mu przewodzi, tylko nie on sam sobie.
  • Dawała się odczuć żywsza działalność i nacisk władz, najpierw cywilnych, a potem wojskowych. W dodatku w całkiem nowej formie: dawniej obserwowano, co kto robi i jak się prowadzi, a teraz wypytywano, co kto myśli i jak się wyraża.
    • Opis: o roku 1903.
  • Feldfebel tylko rozłożył ręce, wzruszył ramionami, zacisnął wargi i przymknął oczy, tak że miał jakąś chytrą i uprzejmą minę, twarz ślepą i głuchą, sztywną, nieruchomą, jaką można osiągnąć przez długoletnią pracę w starych i strupieszałych administracjach, w których dyskrecja od dawna przerodziła się w bezduszność, a posłuszeństwo w tchórzostwo. Karta białego, niezapisanego papieru jest bardziej wymowna niż niema ostrożność tej twarzy.
  • Fundamenty świata oraz podstawy życia i stosunków międzyludzkich ustalone zostały po wieczne czasy. Nie oznacza to, że są one niezmienne, ale mierzone wiekiem ludzkiego życia wydają się wieczne: Stosunek ich trwania do wieku ludzkiego jest taki sam, jak stosunek niespokojnej, ruchliwej powierzchni wartkiej rzeki do jej stałego, trwałego dna, które ulega zmianom wolno i niepostrzeżenie.
  • Hedo jest uosobieniem prawdziwej, uświęconej władzy, która ani dobrze nie widzi, ani nie słyszy tego, z kim rozmawia, i interesuje się nim tylko tyle, ile potrzeba, żeby mu wyznaczyć należne wedle istniejących przepisów i rozporządzeń miejsce. Podczas tej czynności jest ślepy i głuchy, a gdy skończy, wtedy staje się niemy. Daremne są wszelkie zaklęcia i pochlebstwa.
  • Idzie z trudem i powoli, mając przed oczami jakby poruszający się wraz z nim obraz zburzonego mostu. Nie wystarczy odwrócić się tyłem do czegoś, aby przestało nas prześladować i dręczyć. Gdyby nawet zamknął oczy, widziałby to samo.
  • Inny dzień, a więc inne też wydatki.
  • Jakże opisać owo falowanie uczuć ludzkich, od niemego, dzikiego strachu po samobójczy zachwyt, od najniższych instynktów krwiożerczych i podstępnej grabieży po najwyższe zrywy świętej ofiarności, w której człowiek przechodzi sam siebie i na chwilę sięga sfer zaświatów, gdzie inne rządzą prawa? Nigdy nie zdoła się tego wysłowić, jako że kto doczeka i przeżyje, ten zaniemówi, a martwi i tak mówić nie mogą. Są to bowiem rzeczy, których się nie opowiada, lecz zapomina o nich. Bo gdyby zapomniano, jakżeby mogły się powtarzać.
  • Jedynie żyjąc chwilą bieżącą, nie patrząc naprzód ani nie oglądając się w tył, można znieść wszystko i przetrwać do lepszych dni.
  • Jest to pokolenie zbuntowanych aniołów w tej krótkiej chwili, kiedy mają jeszcze moc i prawa aniołów oraz płomienną duszę buntowników.
  • Języka nie trzeba wiecznie trzymać za zębami i że słowa niekoniecznie zawsze muszą pozostawać za myślą, jak to starsi utrzymywali i o czym byli przekonani.
  • Każda bowiem zawsze ma jakiś powód do płaczu, a najłatwiej roni się łzy nad cudzą żałobą
    • Opis: o kobietach.
  • Każde pokolenie ma swoje złudzenie co do cywilizacji, jedni wierzą, że współdziałają w jej rozwoju, a inni, że są świadkami jej upadku. W gruncie rzeczy ona zawsze płonie, tli się i gaśnie zależnie od tego, skąd i pod jakim kątem się na nią patrzy.
  • Któż by przypuszczał, że na świecie wszystko jest w takiej wzajemnej zależności i nawet na odległość tak ze sobą powiązane.
  • Ludzie bowiem łatwo zmyślają historie i prędko je roznoszą, a rzeczywistość przedziwnie i nierozłącznie miesza się i splata z legendami
  • Ludzie, którzy sami nie pracują i nic nie podejmują w życiu, łatwo zwykli tracić cierpliwość i mylić się przy ocenie cudzej pracy
  • Ludzie o ciasnej głowie i twardym sercu powoli się starzeją.
  • Ludzie są teraz jakby pijani rozgoryczeniem, żądzą odwetu, karania i zabijania każdego, kto nawinie się pod rękę, skoro nie mogą dosięgnąć tych, na których mieliby ochotę
  • Ludzie znający świat i dzieje często myśleli, że szkoda, iż tej kobiecie los wyznaczył tak mały i pośledni zakres pracy. Gdyby nie była tym, czym jest, i na tym miejscu, kto wie, czym zostałaby i co dałaby z siebie ta mądra i ludzka kobieta, która nigdy nie myśląc o sobie, chciwa i ofiarna, piękna i uwodzicielska, a zarazem cnotliwa i chłodna, prowadziła małomiasteczkowy hotel i opróżniała kieszenie kochliwych mieszkańców kasaby (…) Jest rzeczą niepojętą i niezrozumiałą, jak Lotika dawała sobie radę i wychodziła obronną ręką z tylu różnorodnych spraw, które jej wypełniały dnie i noce, a wymagały sprytu, niż ma kobieta, i więcej sił, niż potrafi wykrzesać z siebie mężczyzna. A jednak umiała wszystko załatwić, nigdy się nie skarżąc, nigdy nikomu nic nie wyjaśniając, nigdy nie mówiąc w trakcie załatwiania bieżących interesów o uprzednich albo o przyszłych.
    • Postać: Alibej Paszic
  • My wszyscy umieramy jeno raz, a wielcy ludzie dwakroć: raz, gdy sami odchodzą, a drugi, gdy puścizna po nich przepada.
  • Nagle uświadomił sobie, że skończył się, że skończyli się wszyscy mu bliscy i wszystko, co jest ich, skończyło się raz na zawsze, lecz w jakiś dziwny sposób: oczy patrzą, usta mówią, człowiek żyje, ale życia, prawdziwego życia już nie ma.
  • Najgorszą i najtragiczniejszą ze wszystkich słabości ludzkich jest niewątpliwie kompletny brak umiejętności przewidywania, będący w rażącej sprzeczności z tyloma talentami, zdolnościami i wiadomościami człowieka.
  • Na pozór są spokojni, ale w głębi duszy wstrząśnięci iż zmieszani.
  • Na tym świecie nic nie jest wykluczone i wszelkie dziwy są możliwe. Oto jak człek może pilnie słuchać, nic z tego osobno nie rozumieć, wszystko razem zaś doskonale pojmować i właściwie oceniać!
  • Nie ma władzy bez buntów i sprzysiężeń, podobnie jak nie ma skarbów bez trosk i strat.
  • Nieraz trafi się jakiś gęślarz, zazwyczaj Czarnogórzec, ascetycznie chudy, nędznie odziany, ale wyniosłej postawy i jasnego wejrzenia, wygłodniały ale wstydliwy, dumny, ale skazany na jałmużnę. Jakiś czas siedzi w kącie, rażąco skromnie, nic nie zamawia, wzrok utkwił gdzieś przed siebie z miną obojętnego naiwniaka, a jednak widać, że ma zgoła inne myśli i zamiary, niż to na pierwszy rzut wygląda. W sercu jego niewidocznie zmaga się wiele sprzecznych i nieustępliwych uczuć, osobliwie wielkość tego, co w duszy nosi, i bieda tudzież nieudolność tego, co potrafi wyrazić im pokazać innym. Stąd zawsze jest trochę zakłopotany i nieśmiały wobec ludzi. Dumnie i cierpliwie czeka, aż ktoś poprosi o pieśń, a nawet wtedy ociągając się wyjmuje gęśle z torby, dmucha w nie, sprawdza, czy nie zmókł mu smyczek, stroi strunę, starając się przy tym najwyraźniej, by jak najmniejszą zwracano uwagę na te jego techniczne przygotowania. (…) A gdy gęśle i głos zupełnie się zleją w złożony miarowy dźwięk, który snuje ciemną kanwę dla pieśni, wtedy ów biedak zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: znika przykra wstydliwość, wewnętrzne sprzeczności gasną i uśmierzają się, zapomina o wszelkich kłopotach. Gęślarz podnosi głowę, jak ktoś, kto odrzuca maskę skromności nie mając już potrzeby ukrywać się, i rozpoczyna nadspodziewanie mocnym głosem, właściwie raczej wykrzykując wstępne strofy: Zapłakana drobna bazylijka: Cicha roso, wczesna roso, Czemu na mnie ty nie spadasz, roso?
  • Nieważne ile zaoszczędzi się czasu, lecz co się z nim zrobi; jeśli go się źle użyje, to lepiej wcale nie mieć. Dowodził, że nie jest najważniejszą rzeczą, czy idzie się szybko, lecz dokąd i jaki cel przyświeca, a więc szybkość nie zawsze jest przewagą.
    • Opis: Alihodża o pociągu.
  • Od dawna już nikt nas o nic nie pyta i z nami się nie liczy. Wkroczyli Szwaby do Bośni, a ni sułtan, ni cesarz nie pytali nas: czy można, bejowie i panowie tureccy? Podniosła głowę Serbia i Czarnogóra (…) zagarnęły połowę Imperium Ottomańskiego, a na nas nikt nawet nie spojrzał. Teraz napadł cesarz na Serbię, a nas znów nikt o nic nie pyta, tylko wciskają nam w garść jakieś strzelby i pludry, żebyśmy byli naganiaczami i napędzali Szwabom Serbów, żeby sami nie musieli świecić tyłkiem po Szarganie. Jakże to, człowiecze! Nie przychodzi ci do głowy, że jeżeli przez tyle lat w tak ważnych sprawach nic sobie z nas nie robiono, to skąd nagle tyle łaski, co bokiem wyłazi. Powiadam ci, to są poważne rzeczy i najlepiej wyjdzie ten, kto nie będzie się mieszał więcej, niż musi.
  • Oczywista, kiedy was się słucha, można by pomyśleć, iż wszystkie zagadnienia zostały szczęśliwie rozwiązane, wszystkie niebezpieczeństwa raz na zawsze usunięte, wszystkie drogi wyrównane i otwarte, tak że nie pozostaje nic innego, tylko nimi kroczyć. Podczas gdy w życiu nic nie zostało rozwiązane ani tak łatwo się nie rozwiązuje, lecz wszystko jest trudne i skomplikowane, drogie i związane z nieproporcjonalnie wielkim ryzykiem; nigdzie nie ma ani śladu śmiałych nadziei Heraka czy twoich wspaniałych perspektyw. Człowiek męczy się całe życie i nigdy nie ma tego czego potrzebuje, a cóż dopiero tego, czego pragnie. Teoriami zaś, takimi jak wasze, zaspokaja tylko odwieczną ludzką potrzebę zabawy, schlebia swojej pysze, bałamuci tylko siebie i innych. Tak wygląda naga prawda, przynajmniej tak mnie się wydaje.
  • Po 15 lub 20 latach, kiedy zdołano się na nowo dorobić i zagospodarować, nadchodził wylew jako coś strasznego i ogromnego, drogiego i bliskiego; stanowił on w pewnym sensie ścisłą więź między żyjącymi jeszcze, ale coraz rzadszymi ludźmi jednego pokolenia, jako że nic tak ludzi nie łączy, jak wspólnie przeżyte nieszczęścia. Czuli się mocno zespoleni przeżytą katastrofą.
  • Podkopy Szwabów obliczone są na długie lonty.
  • Przechodniem w owym przemijającym czasie na ziemi, cieniem.
  • Przed nim w skośnej perspektywie stał odwieczny i wiecznie jednakowy most; poprzez jego białe łuki widać było zielone, połyskujące, niespokojne wody Driny, tak że wyglądał jak niezwykły, dwubarwny, mieniący się w słońcu naszyjnik.
    • Postać: Alihodża Mutawelić
  • Przychodzi mu na myśl (i to go najbardziej boli), że na próżno męczył się i harował, że w ogóle był na błędnej drodze, że jego synowie i pozostała „młódź” mają rację, że istotnie nadchodzą czasy nieobliczalne, a raczej o jakichś nowych miarach i obliczeniach; w każdym razie jego rachuby okazały się błędne a miary za krótkie. Tak, to tak – powiada sobie w duchu gospodarz Pawle – tak to, tak uczę się, każą pracować i ciułać, nakazuje to cerkiew i władze, i twój wrodzony rozsądek. Słuchasz, ostrożnie postępujesz i sprawiedliwie żyjesz, a właściwie nie żyjesz, ale harujesz, składasz grosz do grosza i trapisz się, tak że całe życie na tym ci schodzi. Aż nagle wszystko wywraca się do góry nogami i przychodzą czasy, gdy ludzie drwią z rozsądku, zamknięta cerkiew milknie, a miejsce praworządności zajmuje pospolita przemoc, tracą ci, co uczciwie i krwawo się dorabiali, a próżniacy i gwałciciele zbijają fortuny. I nikt nie uznaje twych wysiłków ani nie ma kto pomóc ci i poradzić, jak bronić swojej krwawicy. Jakże to? Czy to możliwe?
    • Postać: Pawle Rankowić
  • Przyjdzie czas, że Szwaby będą cię wozić tam, gdzie nie będziesz miał ochoty i dokąd nigdy nie miałeś zamiaru się wybrać.
  • Postać i słowa tej kobiety, miłośnicy hajduka, zachowanie Stefana i cały przebieg krótkiego dochodzenia ukazały mu nagle we właściwym świetle jego lekkomyślną, niewinną i niewybaczalną wiosenną zabawę na kapii. Słowa rotmistrza stanowiły jakby tylko oficjalne przypieczętowanie tego wszystkiego; były one potrzebne raczej samemu rotmistrzowi, aby mógł zadośćuczynić jakimś niepisanym, lecz odwiecznym wymogom prawa i porządku, niż Fedunowi. Jakby doznał objawienia, młodzieniec uświadomił sobie nagle znaczenie kilku chwil zapomnienia w nieodpowiednim momencie i w niebezpiecznym miejscu. Gdyby te przeżyte na kapii chwile pozostały nieznane, nic by nie znaczyły. Oto jeszcze jedna młodzieńcza pustota, o której później opowiada się kolegom podczas nudnych patroli nocnych. Ale sprowadzone na grunt konkretnej odpowiedzialności oznaczają wszystko. Więcej nawet niż śmierć: koniec wszystkiego, w dodatku niepożądany, haniebny koniec. Nigdy nie będzie już można rzetelnie i całkowicie tego wyjaśnić ani sobie samemu, ani innym. Nigdy już nie będzie listów z Kołomyi ani fotografii rodzinnych, ani przekazów pocztowych, które z taką dumą posyłał do domu. Koniec człowieka, który się pomylił i pozwolił wywieść w pole. Dlatego nie znalazł ani jednego słowa odpowiedzi. (…) Podczas gdy młodzieniec zbierał swoje rzeczy z półki nad posłaniem, kilku kolegów, przebywających jeszcze w sypialni, wymknęło się na palcach, zamykając ostrożnie i bezszelestnie drzwi za sobą. Wokół Feduna rósł krąg samotności i przygnębiającej ciszy, który zawsze wytwarza się wokół człowieka dotkniętego nieszczęściem, jak wokół chorego zwierzęcia.
  • Salo Hedo, zimny i obojętny jak Przeznaczenie.
  • Sam się gubi pilnując, czego upilnować się nie da.
  • Skoro jakiś rząd odczuwa potrzebę zapewnienia swym obywatelom za pośrednictwem plakatów pokoju i dobrobytu, wypada mieć się na baczności i spodziewać czegoś wręcz przeciwnego.
  • Stojąc przy oknie Fatima wpatruje się w tę noc. Z całej postaci dziewczyny tchnie rozkosznie ją rozpierająca spokojna siła i każdą cząsteczkę swego ciała wyczuwa jako odrębne źródło mocy i radości (…) Ale w nocy, dopiero w nocy, gdy ożyje i rozpłomieni się niebo, otwiera się bezkres i potęga świata, w którym człowiek się zatraca niepomny własnej jaźni, nie umiejąc uświadomić sobie, dokąd zmierza, co chciałaby ani co ma robić. Tylko tutaj żyje się prawdziwie, pogodnie i długo, tu nie ma słów obowiązujących przez całe życie, złowrogich obietnic ani sytuacji bez wyjścia, których czas nieubłaganie mija i upływa, a które kończą się jedynie śmiercią i hańbą. O, tak, w pomroce nocnej nie jest jak w dziennym życiu, kiedy to nie sposób cofnąć danego słowa, a obietnicy nie dotrzymać. Tu wszystko wolno, tu wszystko jest nieskończone, bezimienne, nieme.
  • Tak się to mówi: „ziarno… gwiazda… troski tronu”, aby nie nazywać po imieniu tego, co jest, i by nie mówić: że krajami i prowincjami, a wraz z nimi i żywymi ludźmi oraz ich siedzibami frymarczy się i że przechodzą z rąk do rąk jak drobna moneta, zaś prawowierny i poczciwy człowiek nie może zaznać spokoju na ziemi nawet tyle, ile mu w jego krótkim życiu potrzeba, a jego stan i mienie zmieniają się niezależnie od niego i wbrew jego woli i najlepszym chęciom.
  • Tam gdzieś w świecie toczy się gra lub bój i tam rozstrzygają się losy każdego z nas.
  • Ten sposób myślenia bez ograniczeń, to nieskończone gadulstwo, to życie nieobliczalne i lekkomyślne, jego – który całe życie pracował z ołówkiem w ręku – doprowadza do wściekłości i rozpaczy. Kiedy słucha i patrzy na nich, strach go ogarnia, zdaje mu się, że nierozważnie porywają się na same podstawy życia, na to, co dlań jest najdroższe i najświętsze. A gdy żąda od nich wyjaśnień, które mogłyby go przekonać i uspokoić, odpowiadają mu pogardliwie, z góry, patetycznie i mętnie: wolność, przyszłość, historia, nauka, sława, wielkość. A jemu aż skóra cierpnie na dźwięk abstrakcyjnych pojęć.
  • Teraz jest już nieco zmęczony i rozczarowany. W gruncie rzeczy charakter jego nie uległ zmianie, jest taki sam, jakim był wówczas, gdy z Karamanliją toczył dysputy na kapii: człowiekiem samowolnym, posiadającym własne zdanie zawsze i we wszystkim. Tylko, że jego przysłowiowa prawdomówność zmieniła się w złośliwość, a wojowniczość w ponure rozgoryczenie, którego nie są w stanie wyrazić najdosadniejsze określenia, a które gaśnie i uśmierza się w ciszy i samotności.
  • Traf chciał, traf, co miażdży słabych i nieostrożnych, że poczet ten otworzyli ci dwaj prości ludzie z tłumu nieuczonych, biednych i niewinnych, jako że tacy często bywają pierwszymi, którzy tracą przytomność umysłu w wirze wielkich wydarzeń, a wir ten nieprzeparcie ich wciąga i pochłania.
  • Tragedia nieszczęśliwych ludzi polega właśnie na tym, że rzeczy niemożliwe i zakazane stają się dla nich na chwilę, łatwo osiągalne albo przynajmniej takimi się wydają, a gdy raz przekształcą się w pragnienie, pokazują się znów tym, czym są: nieosiągalne i zakazane, ze wszystkimi skutkami dla tych, którzy jednak ważą się po nie sięgnąć.
  • Tworzy się ciasny przytulny krąg, jakby nowy, rzeczywisty, a jednak nierzeczywisty byt, który nie jest dniem wczorajszym, ani jutrem, lecz przemijającą wysepką w powodzi czasu.
  • Tym sposobem ze strażnicy i krwawych, związanych z nią wydarzeń nie pozostał inny ślad prócz kilku smutnych wspomnień, które coraz bardziej zacierały się i znikały wraz z pokoleniem, oraz jednej dębowej belki, ocalałej z pożaru (…) Tym sposobem rosły nowe pokolenia w cieniu mostu, a on niby pył otrząsał z siebie wszelkie ślady, jakie pozostawiały na nim przemijające kaprysy albo potrzeby ludzkie, i zawsze ten sam – trwał niezmiennie.
  • W ogóle zda się, iż obecnemu pokoleniu zależy raczej na pojęciach o życiu niż na nim samym (…) Dlatego życie traci na wartości i sprowadza się do czczej gadaniny.
  • W wojsku cesarskim każdy ma swoją robotę i nie ma się o co martwić ani po co mieszać do cudzej „branży”.
  • W wolnych chwilach czyta dużo, ale lektura nie dodaje mu sił ani nie podnosi na duchu, gdyż to wszystko w nim się dusi. Jego smutna dola, osamotnienie i cierpienie otworzyły mu oczy i wyostrzyły zmysł spostrzegawczości, ale nawet najlepsze myśli i najcenniejsze doznania tylko jeszcze bardziej go przygnębiają i przepajają goryczą, jako że jeszcze wyraźniej ukazują mu jego niepowodzenie i beznadziejność bytowania w kesabie.
    • Postać: Nikola Gasiniczanin
  • Wspomnienie tego miejsca, gdzie droga się urywa, a beznadziejna i przygnębiająca nędza piętrzy się i narasta na skalistych brzegach rzeki, przez którą przeprawa jest trudna, niebezpieczna i kosztowna, chłopak uniósł ze sobą niby stały ból fizyczny tkwiący gdzieś w głębi duszy, wzmagający się niekiedy tak, iż zda się, że serce pęknie.
  • W swoim czasie ludzie budują, by w innych czasach inni burzyli.
  • Wszyscy wiedzieli, iż w ich życiu jest coś, co potrafi stawić czoła wszelkiemu żywiołowi i co dzięki niepojętej harmonii swych kształtów i niewidzialnej, mądrej sile swych podwalin wychodzi obronna ręką z każdej próby niezniszczalne i niezmienne.
  • Wszystko, co się działo, miało jeszcze pozory godności i urok nowości, ów straszliwy krótkotrwały, nie wysłowiony urok, który później tak kompletnie zanikł, że nawet ci, co go wówczas tak żywo odczuwali, nie potrafili odtworzyć go sobie we wspomnieniach.
  • Wśród nich byli też tacy, którzy 13 lat temu zjechali tu z Użic, nie chcąc żyć pod panowaniem serbskim, a teraz znowu szykowali się do ucieczki przed innym nowym, chrześcijańskim panem. Większość jednak została, czekając na wypadki w przykrej niepewności i pozornej obojętności.
  • W tę uroczą letnią nic, którą wódka, pieśń i buzujący na trawie ogień zamieniają w nieskończoność, wszystko jest możliwe; nic nie jest rzeczywiste, ale nic też nie jest nieprawdopodobne ani zupełnie wykluczone. Żarty stroją i szydzą zeń gospodarze, on wie o tym, panowie nie mogą żyć bez śmiechu, muszą kogoś zaczepiać i z kogoś się wyśmiewać; zawsze tak było, a więc i teraz.
  • Wydarzenia przeszły wszelkie oczekiwania jednych, a wszelkie obawy drugich wydawały się uzasadnione. Pragnienia, które przez setki lat wyprzedzały powolnie kroczącą historię, nie mogły teraz nadążyć za jej fantastycznym lotem ku najśmielszym urzeczywistnieniom.
  • Wystarcza sam sobie i zupełnie jest zadowolony ze swej pozycji i znaczenia. Nie ma potrzeby ani być, ani wydawać się czymś innym, niż jest, nikt też od niego tego nie wymaga i nie oczekuje. Jest to jeden z tych ludzi, dla których wielkopańskie maniery są uciążliwym i szlachetnym zajęciem, całkowicie wypełniającym im życie; wrodzona wielka i majestatyczna pańskość jako taka, której nie sposób wyjaśnić, zaprzeczyć ani naśladować.
  • Zapamiętaj, co starzy ludzie dawno już powiedzieli: „Nie czas ginąć, ale pora przekonać się, z kim ma się do czynienia” Takie właśnie czasy nastały.
  • Z biegiem lat i z nadchodzącą starością pojawiało się coraz częściej: zawsze ten sam straszliwy cios, który przeszywa pierś ostrym, znajomym bólem z dzieciństwa, wyraźnie innym niż wszystkie strapienia i dolegliwości, jakie późniejszy żywot przynosił.
  • Zdawało mu się, że z każdym słowem Glasinczanina rośnie i na niewidzialnych skrzydłach leci cicho, a szybko, śmiało i górnie, leci wysoko ponad wszystkimi ludźmi na ziemi i ich więzami, prawami i uczuciami, sam dumny, wielki i szczęśliwy albo prawie szczęśliwy. Szybuje ponad wszystkim. A głos i słowa przeciwnika to szum wody i szmer niewidocznego, niższego świata, gdzieś głęboko w dole, na którym mu nie zależy, jakim jest, co myśli i mówi, bo on szybuje w przestworzach jak ptak.
  • Ze złocistych iskierek utkany uśmiech.
  • Zgodnie z prawem natury ludzie opierali się wszystkiemu co nowe, ale nie byli w tym krańcowi, jako że dla większości samo życie jest ważniejsze i istotniejsze niż formy, w jakie jest ujęte. Tylko w sercach wyjątkowych jednostek rozgrywał się głębszy, prawdziwy dramat walki starego z nowym. Dla nich styl życia był nierozerwalnie i bezwarunkowo związany z samym życiem.
  • Z goryczą, jaką w człowieku pozostawia zmęczenie i uczucie opuszczenia, rzucił kilka słów, ogarniając wszystkich niewidzącym spojrzeniem.
  • Życie leżało przed nimi jak obiekt, jak arena dla ich wyzwolonych zmysłów, dla ich głodu wiedzy i nie znających ograniczeń sentymentalnych wyczynów. Wszystkie drogi stanęły nagle otworem przed nimi, hen aż w nieskończoność; na większość z nich nigdy nawet nie wstąpią a jednak upajająca rozkosz życia polegała na tym, że mogli (przynajmniej w teorii) swobodnie wybierać, którą tylko zechcą, i wolno im było potknąwszy się na jednej wstąpić na drugą. Co inni ludzie innej rasy, w innych krajach i czasach osiągnęli i zdobyli w ciągu pokoleń, w toku wiekowych wysiłków za cenę życia albo wyrzeczeń i ofiar, większych i droższych niż życie, to leżało przed nimi jakby przypadkowa puścizna i niebezpieczny dar przeznaczenia. Wydawało się to fantastyczne i nieprawdopodobne, a jednak było prawdziwe: mogli czynić ze swoją młodością, co im się żywnie podoba na tym świecie, gdzie zasady społecznej i osobistej etyki aż po odległe krańce zbrodni przeżywały właśnie w owych latach kryzys, były dowolnie interpretowane, przyjmowane lub odrzucane przez wszystkie skupiska ludzkie i każdego z osobna; mogli myśleć, co im przyjdzie do głowy, sądzić o wszystkim swobodnie i bez ograniczeń, mieli odwagę mówić, co ślina na język przyniosła, i dla wielu z nich słowa te były tym samym co czyny, zaspokajały ich atawistyczny pęd do bohaterstwa i sławy, gwałtownych wybuchów i niszczenia, a nie pociągały za sobą konieczności działania ani żadnej namacalnej odpowiedzialności za słowa. Najzdolniejsi pośród nich gardzili tym, czego mieli się uczyć, a także lekceważyli to, co mogli zrobić, chlubili tym, co przekraczało ich siły. Trudno wyobrazić sobie bardziej niebezpieczny sposób wchodzenia w życie i pewniejszą drogę do wyjątkowych czynów albo do kompletnego krachu. Tylko najlepsi i najsilniejsi pośród nich rzucali się do czynu z fanatyzmem derwiszów i spalali się jak muszki.
  • Życie w kasabie koło mostu stawało się coraz bardziej ruchliwe, wydawało się coraz szczęśliwsze i bogatsze, a płynęło spokojnie, zdobywając nie znaną dotąd równowagę, ową równowagę stabilizacji, do której zawsze i wszędzie dąży, a osiąga tylko rzadko, częściowo i przemijająco (…) Były to trzy dziesięciolecia względnego dobrobytu i pozornego spokoju za panowania Franciszka Józefa, kiedy to niejeden Europejczyk wyobrażał sobie, iż wykrył bezbłędną formułkę na urzeczywistnienie stuletnich marzeń o pełnym, szczęśliwym rozwoju jednostki w ogólnej wolności i postępie, kiedy to wiek XIX rozpościerał przed oczami milionów ludzi swoje różnorodne, złudne dobrodziejstwa, stwarzając iluzję komfortu, bezpieczeństwa i szczęśliwości dla wszystkich i dla każdego z osobna po przystępnych cenach i na raty (…) Naród otrzymał porządek, zarobek i bezpieczeństwo. A to wystarczyło, aby życie, zewnętrzne życie ruszyło „torem doskonalenia i postępu”. Resztę spychano w pomrokę podświadomości, gdzie żyją i nurtują zasadnicze uczucia i niezniszczalne wierzenia poszczególnych ludów, wyznań i kast, i na pozór martwe i pogrzebane sposobią się dla późniejszych, odległych czasów nieprzewidziane przemiany i katastrofy, bez których narody, zda się, nie mogą istnieć, osobliwie ten kraj (…) Dla większości przedstawicieli nowej władzy, tak wojskowych, jak cywilnych, kraj ten był obcy, a o narodzie nie mieli pojęcia; sami mało znaczący, ale na każdym kroku czuło się, iż są drobną cząstką tego wielkiego mechanizmu i że za każdym z nich stoją w długich szeregach i na niezliczonych szczeblach potężniejsi ludzie i wyższe urzędy. To dodawało im powagi, która znacznie przewyższała ich osobowość, i wywierało magiczny wpływ, któremu łatwo się ulegało (…) Nowe bytowanie wcale nie było mniej ograniczane i skrepowane niż za dawnych czasów tureckich, tylko lżejsze i bardziej ludzkie, a więzy i warunki były teraz daleko i zręcznie ustawione, tak że nikt ich bezpośrednio nie odczuwał. Stąd każdemu wydawało się, iż dokoła niego zrobiło się nagle przestronniej, swobodniej, barwniej i zasobniej (…) W gruncie rzeczy teraz też było sporo zakazów, przepisów i prawnych przeszkód; za występki karano, a za przyjemności trzeba było płacić, ciężej i drożej niż dawniej, tylko prawo i metody były inne, stwarzały iluzję, że w tym, jak i we wszystkim innym życie stało się nagle przestronniejsze, przyjemniejsze i swobodniejsze.
    • Opis: O Lotice Apfelmajer
  • Żywot to dziw niepojęty, bo wciąż niszczeje i szczerbi się, a jednak trwa niezłomnie jak most na Drinie.