Maria Okońska (ps. Emmanuela; 1920–2013) – polska polonistka, psycholog; założycielka Instytutu Prymasa Wyszyńskiego.

  • 4 października i my wyszłyśmy z Warszawy. Na Placu Narutowicza widziałyśmy powstańców idących do niewoli. Hitler ogłosił, że będą traktowani jako wojskowi, według konwencji międzynarodowej, a nie jak zamierzał – jako bandyci. Pójdą więc do obozów wojskowych. Gdy przechodziłyśmy, chłopcy nas otoczyli. Podeszłyśmy do szeregów, wyciągnęłyśmy resztki medalików i rozdałyśmy komu się dało. Nie wiedziałyśmy czy można, tylu było dokoła Niemców, ale oni przybiegali i wszystko co miałyśmy rozdzieliłyśmy między nich. Ciągle rozdawałyśmy Matkę Bożą Jasnogórską i tak zostało do dzisiejszego dnia. To było nasze zadanie i nasz plan: Weźmiemy Jej Oblicze i pójdziemy do powstania. Temu byłyśmy wierne do końca.
    • Źródło: Maria Okońska Wspomnienie z powstania warszawskiego, Wydawnictwo im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego „Soli Deo”, Warszawa 2004, ISBN 83-88202-25-1, s. 129
    • Zobacz też: powstanie warszawskie
  • Bardzo przeżyłam moment składania Ślubów. Ojciec stanął przed ogromnym Obrazem Matki Bożej Jasnogórskiej, wziął tekst Ślubów do ręki i powiedział do mnie: „Powtarzaj – «Królowo Polski – przyrzekamy!». Jesteśmy jakby symbolem ludu zebranego pod Szczytem Jasnej Góry”. Czytał dobitnie, wyraźnie, z ogromnym wzruszeniem. Ja drżącym głosem powtarzałam: „Królowo Polski, przyrzekamy!”. Po skończonej uroczystości Ojciec był radosny i szczęśliwy jak nigdy przedtem. Dokonało się to, czego tak bardzo pragnął: Naród złożył Śluby i Prymas złożył Śluby. W zadumie Ojciec powiedział: „Stała się wielka rzecz. Jakiś ogromny, wielki, ciężki kamień przetoczył mi się z ramion na ziemię. Czuję się wolny jak ptak. Ufam, że Królowa Niebios i Polski doznała dziś wielkiej chwały na Jasnej Górze!”. Na drugi dzień, 27 sierpnia, musiałam wyjechać z Komańczy. Kończyła mi się przepustka. Przy pożegnaniu Ojciec powiedział mi: „Dostałem wiadomość, że Śluby zostały złożone. Było przeszło milion ludzi. To był prawdziwy cud”.
  • Byłyśmy już bardzo zmęczone – nie miałyśmy już na nic siły. Nieraz czułam, że powinnam prowadzić modlitwę i coś działać, ale sił brakło. Siedziałam skulona w kącie piwnicy pół żywa. Przecież ani jednej nocy nie pospałyśmy normalnie. Ciągłe bombardowania – w dzień samoloty, w nocy pociski; nie było ani chwili ciszy i spoczynku. To, co przeżywałyśmy po północnej stronie Alej, wydawało się rajem. Widać było, że to jest już wykańczanie Warszawy. Ponieważ Niemcy wezwali ludność do wyjścia, każdy kto nie wyszedł był skazany na śmierć. Zgodnie z zapowiedzią bombardowanie było bez pardonu, nie liczyli się z niczym.
    • Źródło: Maria Okońska Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 126–127.
  • Jej narzeczony był ogromnym mężczyzną – taki miś olbrzymiego wzrostu, barczysty i potężny, ale odnoszący się do niej z ogromną subtelnością. Tę delikatną dziewczynę gorąco pokochał. Kiedyś stali oboje razem. Zaczęło się bombardowanie. Ona się wyrwała, zaczęła uciekać i została trafiona – na jego oczach. Jakiś podmuch zdarł z niej całe ubranie. W szpitalu na Mokotowskiej w kostnicy, wśród kilkunastu trupów, zobaczyłyśmy jej ciało. Leżała tylko w białej koszulce, całej we krwi. To było wzruszające i wstrząsające. Jej narzeczony chciał koniecznie zrobić dla niej trumnę. Trumien już od dawna nie było, większość wydobytych spod gruzów zwłok po prostu zakopywano w ziemi. Ale on zdobył jakieś deski, zbił proste pudło i gdzieś za ulicą Wiejską mieliśmy ją pochować. Trzeba było iść dość daleko, przejść przez cały Plac Trzech Krzyży, w okolicy Instytutu Głuchoniemych. (Wtedy to zobaczyłam zniszczoną moją szkołę Królowej Jadwigi). Narzeczony Wandzi sam wykopał grób, złożył ją do „trumny”, szlochał jak dziecko, a jego łzy padały na ciało Wandzi. Ponieważ co chwilę był nalot, chcieliśmy jak najszybciej zakończyć ten pogrzeb. Tymczasem on ukląkł, złożył całe dłonie jak przy pacierzu i modlił się serdecznie. Wandzia leżała słodko uśmiechnięta, spokojna, uroczo dziecinna, drobniutka w tej swojej koszulce, prawie naga, calutka we krwi. Była jak polski sztandar: biała koszulka i czerwona krew... Nie było księdza, więc my prowadziłyśmy modlitwy – jej narzeczony modlitwę. Potem nakrył swą skrzynkę jakąś deską, rzuciliśmy troszkę ziemi, on sam grób zakopał, usypał kopczyk i postawił krzyż, który wystrugał z odpowiadał. Gdy skończyłyśmy się modlić, on jeszcze zaczął „Pod Twoją obronę” i gdy łkającym głosem mówił, wszyscy płakaliśmy i tak łkając kończyliśmy patyków. Było coś wstrząsającego w żałobie tego olbrzymiego mężczyzny. A myśmy stały, jak zawsze zdumione, że jeszcze żyjemy. Inni odchodzą, a my zostajemy, nawet żadna z nas nie jest ranna.
    • Źródło: Maria Okońska Wspomnienie z Powstania Warszawskiego, op. cit., s. 124–125.
  • Rano rozpoczął się drugi dzień powstania. W ciągu dnia słyszymy kroki, ktoś pośpiesznie przebiega przez podwórze, ktoś przekopuje przejście między piwnicami. Ciśniemy się do okien. Pierwsi powstańcy! Zwykłe, codzienne ubrania i tylko biało-czerwone opaski na rękawach. (…) Spieszą na pomoc oddziałowi, który zdobywa szkołę naprzeciwko kościoła świętego Andrzeja. Porywa nas entuzjazm. Więc to prawda, że nasi są na ulicach, że Niemcy wyrzuceni z wielu domów, że Śródmieście prawie całe wolne?! Wciskamy chłopcom do kieszeni kostki cukru i papierosy. Ciężka walka trwa, potem jeszcze przez kilka dni bardzo trudny szturm rozgrywający się blisko nas. Bez przerwy jednopiętrowy dom Zmartwychwstanek wstrząsa się i chwieje. Tymczasem pojawiają się bombowce niemieckie i intensywnie pomagają swoim. Po południu znowu krzyk na ulicy, wzywający do budowania barykady. Dziewczęta z internatu wyrywają się do pracy. Podobnie siostry. W pierwszym porywie zapału my także idziemy z innymi.
    • Źródło: Maria Okońska, Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 23.
  • Tam spotkałyśmy znajomego kleryka, brata mojej koleżanki Teresy Materskiej (obecnie biskupa seniora Edwarda Materskiego, byłego ordynariusza diecezji sandomierskiej). Rozmawiałyśmy z nim o klęsce 26 sierpnia. Przeżył bardzo „Nową mobilizację walczącej Warszawy”. Wiedział, że to było nasze dzieło. Pytał: „Jak to zrobiłyście, żeście się nie załamały. Przecież obiecywałyście Warszawie cud, a jest klęska?” Tłumaczyłyśmy mu, że cud polega na tym, że Warszawa poszła na Apel do nieba, na święto Matki Bożej. Warszawa wprawdzie – po ludzku biorąc – ginie w strasznej burzy, zanurza się w otchłań, ale w łodzi śpi Pan Jezus. Musimy zaufać. Do dzisiejszego dnia Ksiądz Biskup jest naszym przyjacielem. Powiedział kiedyś: „Ja nie dam na nie nic powiedzieć. Widziałem je w Powstaniu Warszawskim i widziałem jak wierzyły!” Tak nim wstrząsnęło to, że nie załamałyśmy się 26 sierpnia. Uważał to za dowód wielkiej wiary – bo rzeczywiście, można się było załamać.
    • Źródło: Maria Okońska Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 121.
  • Teraz miałyśmy już wszystko co potrzeba, aby przystąpić do druku Mobilizacji. Wydrukowano nam 10 000 egzemplarzy. Cały tekst zmieścił się na jednej stronie długiego arkusza papieru i w tej postaci został rozplakatowany po mieście. W ciągu 15 sierpnia harcerze z „Szarych Szeregów” rozmieścili naszą Mobilizację – w stołówkach, w ruinach domów, na różnych ścianach i murach, a także w schronach. Część tekstów dostałyśmy do ręki. Rozdawałyśmy je ludziom i zawieszałyśmy w schronach (np. Jadwiga Jełowicka czytała tekst Mobilizacji na ścianie domu Braci Jabłkowskich przy ulicy Brackiej).
    • Opis: o druku Nowej mobilizacji walczącej Warszawy, Warszawa, 15 sierpnia 1944.
    • Źródło: Maria Okońska Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 66–67.
  • To nie była zwykła wiara w Boga, ale coś z płomienia wiary. Płonęła Warszawa, płonęły ludzkie serca, zwłaszcza jeszcze w sierpniu, bo potem przyszły trudniejsze momenty i załamania. Okres między 15 a 26 sierpnia to był czas wielkiego podniesienia ducha, ogromnej modlitwy, jarzących się świec zapalanych na ołtarzykach Matki Bożej Jasnogórskiej i niezwykłej ufności. Mogę śmiało napisać, że i nasza ufność do Matki Bożej przechodziła wszelkie pojęcie. Żyłyśmy tą ufnością. Nasze postanowienie, które uczyniłyśmy na Chłodnej, że idziemy na Jasną Górę, było rzeczywistością. To nie było tylko hasło, które człowiek czasem sobie przypomina, ale to było nasze życie. Żyłyśmy Matką Bożą Jasnogórską. Byłyśmy tak Nią przejęte i zafascynowane, że nieustannie w duszy widziałyśmy Cudowny Obraz. Nieraz zdawało się nam, że chmury układają się w kształt postaci Matki Bożej. Tak było przed 26 sierpnia. Wszystkie zobaczyłyśmy na niebie zarys obrazu Matki Bożej Częstochowskiej w znanym kształcie koron i sukienek. Widziałyśmy to nie tylko my, ale i inni. Wtedy rozgrzała mnie nieugięta pewność, że nie zginiemy i tej pewności nie straciłyśmy do końca powstania, pomimo świadomie złożonej ofiary z życia. Miałyśmy pewność, że my ocalejemy i że Matka Boża znajdzie sposób, by uratować Warszawę.
    • Źródło: Maria Okońska Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 63.
  • Trzynaście razy wychodziłyśmy z różnych zasypanych i rozbitych domów i zawsze cało. Wszędzie ginęli ludzie, a my pozostawałyśmy nietknięte. Przeżywałyśmy ciągłe zdumienie, dlaczego Matka Boża nas osłania? I stale odpowiedź była ta sama – dla Sprawy Bożej, dla naszego powołania i dla Ojca. I utrwalałyśmy sobie w pamięci: życie nasze ma być lepsze i świętsze od najbardziej bohaterskiej, młodzieńczej śmierci w powstaniu. Gdy miałyśmy jakieś polecenie, by pójść ratować ginących ludzi, przynieść pociechę chorym na Mokotowskiej, czy w schronach, gdy trzeba było iść w jakieś niebezpieczne miejsce, pamiętałyśmy, że: „Idziemy na Jasną Górę do Matki Bożej. Byłyśmy skazane na śmierć 6 sierpnia, a jednak Ona nas obroniła. 8 września, w dniu święta Jej Narodzenia, świadomie ofiarowałyśmy swoje życie za Ojca. Bomba padła jako znak, że byłyśmy tak jak wszyscy w powstaniu absolutnie narażone na śmierć, a jednak Matka Najświętsza nas uratowała. Idziemy bowiem na Jasną Górę!” To było tak krzepiące, że najcięższe misje mogłyśmy podejmować i biec w najbardziej niebezpieczne miejsca bez lęku, w tym poczuciu, że idziemy do Niej. Nieraz opanowywał nas ogromny strach, ale wtedy wystarczyło powiedzieć sobie wspólnie lub w swojej duszy: „Idziemy na Jasną Górę!” I natychmiast wracała odwaga.
  • Wiedziałyśmy, że folksdojcze podają się nieraz za Polaków, a potem zdradzają Niemcom, gdzie są powstańcy. Z nich też rekrutowali się tak zwani gołębiarze, nieuchwytni ludzie, ukryci na strychach i poddaszach, którzy strzelali z okien do żołnierzy i ludności cywilnej. Bardzo trudno było wykryć ich kryjówki i wielu ludzi zginęło od ich kul.
    • Źródło: Maria Okońska, Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 51–52.
  • W rocznicę Cudu nad Wisłą (15 sierpnia) i w przeddzień święta Królowej z Jasnej Góry (26 sierpnia) – Warszawa – wierne macierzyńskie serce Polski krwią i męką rodzące wolność Ojczyzny, wzywa swych synów i cały naród do nowej mobilizacji, do walki o wewnętrzne przemienienie narodu w duchu Bożej i braterskiej miłości, do szturmu już nie tylko o wolną, ale i świętą Polskę.
    • Opis: fragment „Nowej mobilizacji walczącej Warszawy” autorstwa Marii Okońskiej, Warszawa, 15 sierpnia 1944.
    • Źródło: Maria Okońska, Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 43.
  • Wtedy ja usiadłam do fortepianu. Chwila namysłu, a potem mocnym dźwiękiem popłynęła melodia najpierw Jeszcze Polska nie zginęła, a potem – Oto dziś dzień krwi i chwały. Wszyscy stają na baczność, coś drży w całym ciele. Z wielkim wzruszeniem pełną piersią śpiewamy Warszawiankę – zakazane od pięciu lat słowa, nucone wiele razy przy szczelnie zamkniętych drzwiach i oknach: „Kto przeżyje wolnym będzie, kto umiera, wolnym już”. Trudno powstrzymać płacz. Łzy spadają mi na klawisze. Oto pierwszy oddech wolności, pierwsze spotkanie z tym, o czym człowiek marzył, o co się modlił i o co walczył. Wolność Woli. Wolność śpiewa w duszy, wolność drży w klawiszach fortepianu, w odgłosach salw karabinowych, w naszej młodości, która zespolona w oczekiwaniu na nieprzyjacielski czołg, chce zgnieść zło, podłość i fałsz. Dom pełen chłopców, żołnierzy AK, którzy przed chwilą butelkami benzyny pokonali czołg. Wychodzimy na ulicę – pełni entuzjazmu i szczęścia wołamy – Warszawa wolna! I nagle zrywa się pieśń inna, potężny, poważny hymn – modlitwa: „Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!” Stoimy wyprostowani, na baczność, a śpiew nasz biegnie na ulicę, oczekującą w ciszy na nowy szturm. Wiele jeszcze razy w ciągu powstania śpiewało się tę pieśń, ale nigdy już z takim entuzjazmem, mocą, szczęściem i łzami, jak wówczas w trzecim dniu powstania, w trzecim dniu walki na Woli, między zdobywaniem jednego czołgu po drugim.
  • Wtedy Matka Przełożona w obecności wszystkich zebranych, ogarniętych wielkim wzruszeniem, wydobyła sztandar biało-czerwony, pięknie haftowany, ukryty do tej chwili w poszewce poduszki. Poprzedniego dnia w jakimś momencie wezwała nas do swego pokoiku. Patrzyłyśmy z podziwem, z jakim oddaniem ta staruszka haftowała polski sztandar. Dotykałyśmy delikatnie biało-czerwonego materiału, chowanego od tylu lat właśnie na tę chwilę, kiedy będzie mogła go zawiesić na domu. Uśmiechała się do nas, nie przerywając roboty. Już jutro – mówiła – na naszym domu zawiśnie sztandar. I tak się stało. Stanęliśmy na baczność. Powoli sztandar zawisnął na domu. Początkowo nieśmiało, tu i ówdzie, a potem w coraz to nowych domach ukazywały się biało-czerwone znaki wolności. Sztandary spływały z okien, balkonów i bram... Był to bardzo nierozważny krok, bo dom tak ozdobiony nieustannie był ostrzeliwany, jeśli nie przez czołgi, to przez ukrytych „gołębiarzy”, którzy sprytnie z różnych kryjówek strzelali na ulice, podwórka i w okna.
    • Źródło: Maria Okońska, Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 27.
  • Zaglądamy do mszału, aby się przekonać, co liturgia przygotowała na dzień dzisiejszy. Jest jeszcze 1 sierpnia, dzień świętego Piotra w okowach. Piotr skuty dwoma łańcuchami, strzeżony przez poczwórną straż, leży w ciemnościach: „A oto Anioł Pański podle stanął, a jasność ich oświeciła w mieszkaniu, a uderzywszy w bok Piotrowy obudził go mówiąc: Wstań rychło. I opadły łańcuchy z rąk jego”. A tak się stało, bo „modlitwa bez ustanku działa się od Kościoła do Boga za nim” (Dz. Ap. 12). Nasuwa się wyraźna analogia. Więc jednak, aby opadły łańcuchy, konieczny jest współudział modlitwy. To nas utwierdza w pełnieniu naszej służby.
    • Źródło: Maria Okońska, Wspomnienie z powstania warszawskiego, op. cit., s. 22–23.