Klub Mało Używanych Dziewic
Klub Mało Używanych Dziewic – powieść Moniki Szwai z 2007 roku.
- A co to za przyjaciółki, którym nie można powiedzieć o kłopotach i które nie pomogą w potrzebie!
- A ta mała Aliny przyjdzie do nas, czy nie przyjdzie? Jak jej tam, Wiśnia czy Jagoda, czy coś innego do jedzenia?
- Babcia to ktoś ciepły, miły, słodki.
- Zobacz też: babcia
- – Byłam ohydnym dzieckiem – powiedziała samokrytycznie. – Tłusta jak Chruszczow. I ogólnie podobna. Mordę miałam prawie taką jak on.
- Dobre decyzje to szybkie decyzje.
- (…) im słabsza szkoła, tym lepsze świadectwa produkuje.
- (…) jak się człowiek poddaje, to chorobie łatwiej go dopaść. A jak zrezygnuje, to jakby się zgadzał na własną śmierć.
- (…) koty bajkowe nie bywały perskie, norweskie ani syjamskie. Koty bajkowe były zwyczajne.
- Mam taką sklepową, co funkcjonuje jako Agencja Reutera.
- Marcelina wybiła się z familii dość szybko, nie wiadomo po kim odziedziczywszy dużą inteligencję. Złośliwi plotkarze wsiowi twierdzili, że jako najmłodsza pozbierała wszystkie szare komórki niewykorzystane przez rodzeństwo. Istniała też prostsza hipoteza – że to IQ po księdzu wikarym, który jakoś tak niedługo po przyjściu na świat dziewczynki został przeniesiony do innej parafii.
- Michalina była namiętną oglądaczką i słuchaczką programów politycznych (…), jednak traktowała je jako skrzyżowanie kryminału z kabaretem i możliwość wejścia w ten świat budziła w niej zdecydowany sprzeciw.
- Mój autorytet nie ucierpi tylko dlatego, że pani będzie krzyczała (…).
- Nadnaturalnej wielkości kocisko złaziło właśnie niespiesznie z parapetu okiennego, zgrabnie lawirując między doniczką z kwitnącym storczykiem a pojemnikiem pełnym bazylii, rozmarynu, tymianku i lebiodki, znanej u nas powszechnie jako oregano. Jak na pospolitego dachowca, kot był rzeczywiście ogromny, łeb miał jak mała główka kapusty i potężne łapska. W jego chytrze zmrużonych oczkach czaił się uśmiech, znany doskonale wszystkim czytelnikom Alicji w krainie czarów.
Rambo, cały w lansadach, podszedł do swojej pani i psią metodą wspiął się przednimi łapami po jej spódnicy. Gdzieś z głębi pręgowanego szarego futerka wydobywał się niski pomruk.
– Na rączki – domagał się pomruk wyraźnie. – Na rączki!
Agnieszka z niejakim trudem podniosła ośmiokilogramowego kota, a ten natychmiast zaczął się do niej przytulać, mrucząc zgoła euforycznie.
- – Nie macie wrażenia, że ona jest najmłodsza z nas wszystkich? – zauważyła Alina. – A przecież to bzdura. Wszystkie mamy tyle samo.
– Ja mam coraz więcej – stęknęła Marcelina. – Z każdym kilogramem dwa lata więcej. Strasznie zgrubiam. Nie jest wykluczone, że urodzę małego hipopotamka. Jak będzie synuś, nazwę go Hipolit.
– A jak córka? – chciała wiedzieć Agnieszka.
– Co jest damskiego na Hipo?
– Hipokryzja! – ucieszyła się Agnieszka.
- – Nikt was nie chciał? Naprawdę? To może chociaż załóżcie jakąś wspólnotę, komunkę malutką, będzie wam raźniej… Stowarzyszenie wyższej konieczności. Wyższej użyteczności, chciałem powiedzieć. Będziecie się mogły starać o dotacje. Jak nas już wezmą do Unii, to nawet unijne. Masa szmalu.
– Jakie stowarzyszenie? – Cztery kobiety pękały ze śmiechu, widząc autentyczne zaangażowanie życzliwego kolegi.
Jasio – nomen omen Narębski – zastanowił się dwie sekundy.
– Klub dziewic – rzekł. Po czym, spojrzawszy na nie krytycznym wzrokiem, poprawił: – Klub używanych dziewic. No, powiedzmy, mało używanych dziewic.
Michalina, czołowa klasowa chichotka, popłakała się z radości.
– Jasieńku kochany, z czego wnosisz, że mało używane?…
– Nie mogę ci tego powiedzieć – oświadczył godnie (…).
- – No więc, jak mówię, mam za dużo wolnego czasu na myślenie i jakoś to muszę skanalizować. Za przeproszeniem. Kto wymyślił to obrzydliwe powiedzonko?
– Na pewno politycy – uznała Michalina, która kolekcjonowała polityczne nowotwory językowe z dużą uciechą. – Masz wolny czas? Dyrektorka szkoły?
- – Okładam się kotem, ale na razie nie pomaga. – Jakim kotem?
– Moim. On jest bardzo duży. Podobno kot kładzie się tam, gdzie człowiek ma jakieś kuku. Ja mam wszędzie. On się przemieszcza. To mądry kot. Nazywa się Rambo.
– O matko. Kot? Rambo?
– Bo to bandyta. Ale mnie kocha.
- One wiedzą, że po chemii włosy wypadają. Potem odrastają. A czasem się umiera. Wszystko wiedzą.
- Opis: o dzieciach chorujących na nowotwory.
- Pani Helena Jabłońska była dożywotnią panną (…).
- Panie doktorze, ja się już nauczyłam nie płakać przy złych wiadomościach, niech pan mi przynajmniej nie zabrania płakać przy dobrych!
- Po co facetowi uroda?
- Poczucie romantyzmu Grzegorza dawało mu w tej chwili taki oto wybór: albo natychmiast ją pocałuje, albo rzuci się do tej wody i utopi.
- (…) powtarzanie klasy to pryszcz. W ogóle się tym nie przejmuj. Jeżeli panienka nie żre prochów, nie ma anoreksji ani bulimii, nie kradnie dla przeżycia emocji i nie znęca się nad młodszymi dzieciakami, to naprawdę masz dobre dziecko.
- – Tatatatata! Tatatataata! – Karabiny maszynowe na skrzydłach myśliwskiego samolotu zaterkotały wściekle i do talerza Michaliny Hart posypał się deszcz pocisków. Ściślej mówiąc, obfity deszcz pieprzu i soli.
Pieprzniczka i solniczka (w tym przypadku groźna broń) spoczywały w pewnych dłoniach Jasia Narębskiego, w cywilu dyrektora poważnej państwowej firmy o dużym znaczeniu dla gospodarki kraju, chwilowo pełniącego obowiązki pilota samolotu i jednocześnie strzelca pokładowego. Właściwie nie spoczywały, bo odkąd Jasio został myśliwcem, to jest od jakichś dziesięciu minut, nie dawał sobie ani chwili luzu. Kursował między stolikami i obficie ostrzeliwał kolejne cele, niezależnie czy były to porcje pikantnych sałatek, czy solidne kawały tortu orzechowego. Ponieważ o tej porze w sali gimnastycznej, zamienionej na bankietową, nie było już ani jednego trzeźwego, nikt Jasiowi specjalnie nie przeszkadzał, tylko właściciele tortu starali się usunąć talerzyki spod ostrzału solniczkowego. Pieprz w nazbyt słodkim kremie był nawet interesującym dodatkiem.
– Jasiek, zwariowałeś kompletnie! – Agnieszka Borowska, śmiejąc się, zamachała gwałtownie rękami. – Nie syp mi tego świństwa do oczu!
– Opp, przepraszam! Cele cywilne są dla nas święte!
– Jasio cmoknął ją w czubek głowy i hojnie sypnął soli do jej sałatki śledziowej. – Tatatata! Tylko wojskowe! Tatata! Jestem messerschmittem. Bombardującym! – zawiadomił koleżanki, posunął serią gdzie popadnie i wziął kurs na północny zachód, na stolik pod przeciwległym oknem, zajęty przez dawne ciało profesorskie i zarządy klasowe.
- – To była moja mamusia – powiedziała Michalina.
– Domyśliłem się. Ciężki przypadek, droga Misiu
– Przypadek czego? Jakiejś nerwicy?
– Wiesz, praktycznie nie używamy już pojęcia „nerwica”. A zresztą miałem na myśli coś zupełnie innego. Kliniczny przypadek ciężkiego egoizmu.
- (…) trzeźwiejący alkoholik może być źródłem najróżniejszych niespodzianek. I jeszcze jedno. Nie bądź dla niej zbyt życzliwa, mam na myśli matkę, nie córkę. Ona będzie się łasić, prosić o wybaczenie. Jeśli będziesz dla niej miła, pomyśli, że wszystko w porządku. Zdaje się, że cała jej rodzina ją chroni. Alkoholika nie można chronić. Trzeba mu piętrzyć kryzys. Niech wie, że robi źle i że nikt go nie usprawiedliwia.