Jan Peszek

polski aktor

Jan Henryk Peszek (ur. 1944) – polski aktor teatralny, filmowy i telewizyjny, reżyser teatralny i pedagog, prof. nauk o sztukach pięknych. Ojciec Marii i Błażeja.

  • Fakt rodzicielstwa nie jest gwarancją, że rodzice znają swoje dzieci, a dzieci – rodziców. To wymaga czasu.
    • Źródło: „Zwierciadło”, grudzień 2008, 12/1946
Jan Peszek
  • (…) ja żyję w tym kraju i nawet do głowy mi nigdy nie przyszło, żeby sugerować synowi zawód. Szanowaliśmy zawsze wybory syna. Nie było to dla nas duże zaskoczenie, że zainteresował się aktorstwem, skoro wychowany był w domu napełnionym teatrem. Czy przygotowywanie aktora od dziecka do odegrania roli nie zmienia jego życia?
  • Kiedy jestem w ciągłym ruchu, nie dopuszczam do głosu wszystkich uciążliwości życia, na które byłbym skazany siedząc na kanapie.
  • Nie ma nic gorszego niż poczucie osamotnienia i grząskiego gruntu. Potrzeby jest ktoś obok, komu można zaufać.
    • Źródło: „Zwierciadło”, grudzień 2008, 12/1946
  • Nikomu nie uda się całkowicie odseparować na przykład od polityki, która nieustannie towarzyszy naszemu życiu – chodzi jednak o odpowiedzenie sobie na pytanie, czy polityka emocjonalnie nas pobudza, czy nie. Mnie nie pobudza. Poza tym chyba dosyć celnie rozpoznaję ludzi. Szybko stawiam diagnozę. Zwyczajnie wiem, że nie mam ochoty na żaden kontakt z jakimś ponurym indywiduum. Nawet poprzez gazetę.
  • Ojciec dorasta do ojcostwa przez całe życie.
    • Źródło: „Zwierciadło”, grudzień 2008, 12/1946
  • Przyjaźń w rodzinie niczym nie różni się od innych przyjaźni. Istota jest ta sama – zaufanie i bezinteresowność. Tylko w rodzinnych relacjach objawiają się one najpełniej. Zrozumiałem, że traktując syna, córkę i żonę, jak przyjaciół, docieram do centrum przyjaźni. Bo komu, jeśli nie najbliższym, można bezgranicznie zaufać?
    • Źródło: „Zwierciadło” nr 12/1946, grudzień 2008.
  • Rodzice do końca byli zgodnym małżeństwem. Zawdzięczam im moje bardzo pozytywne nastawienie do życia. I przekonanie, że największą wartością jest samo życie. Smakowanie go, radość, znajdowanie właściwych proporcji.
    • Źródło: „Zwierciadło” nr 5/1927, maj 2007.
  • Sztuka umiera, gdy nie walczy sama ze sobą, gdy siebie nie zjada. Anarchia ma wiele twarzy. Jest synonimem buntu. Jeśli aktor kontynuuje drogę wybrukowaną kanonami, prędzej czy później zacznie obumierać. Każdy wykorzystuje zdobytą wiedzę i doświadczenia, ale w pewnym momencie może się okazać, że jego sposób myślenia jest błędny. Trzeba być otwartym na zmiany. Pielęgnować dziecko w sobie, co nieustannie podkreślał Gombrowicz.
  • Taka przyjaźń między najbliższymi to bastion, w którym zawsze można się schronić. To daje oparcie, sens i siłę.
    • Źródło: „Zwierciadło”, grudzień 2008, 12/1946
  • To był żart o zupełnie innym charakterze. Reżyser przedstawienia udział Doroty Rabczewskiej potraktował jako udział pewnego fenomenu, współczesnego symbolu seksu. Witkacy kipi od takich typów: kobietonów, nadkobiet. Spodobała mi się ta idea. Doda była zdyscyplinowana, nie spóźniała się na próby, była ciekawa tego, co się wydarza. Moja zgoda na to przedstawienie to prowokacja. Nie jestem chodzącą monstrancją, która uosabia nieskazitelność zasad czy sposób bycia w zawodzie. Część widzów oburzyła się, że Peszek schodzi z piedestału i użycza swoich pleców, na których siedzi Doda, i kto to w ogóle Doda jest, jakby nie żyli na tym świecie. W mojej psychice podziały przebiegają w innym miejscu.
  • To wytwór mechanizmów rynku. Doda jest muzykalna, popularna w gatunku uprawianej przez siebie muzyki. Nie jest to twórczość, która mnie dotyka i którą się interesuję, raczej postrzegam ją jako zjawisko socjokulturowe. Doda ma swoich słuchaczy, we mnie nie ma.
  • W Krakowie panuje ciągle ten sam zaduch. A ja nie znoszę niewietrzonych od lat pomieszczeń. Młodzi uciekają, najmłodsi nie mają prawie żadnych szans na rozwój. Na poziomie knajp jest wspaniale, ale jeżeli chodzi o poziom i ofertę galerii, sal koncertowych, lokalnej prasy, teatrów trzeba się mocno naszukać, żeby wygrzebać coś spoza laleczek, smoków wawelskich i wszystkich kolorów kiczu. Cudownie się tutaj siedzi, ale jak tylko zajrzeć pod tę kołderkę, to zaraz robi się mniej ciekawie. Kraków jest miastem, które uwielbia artystów umarłych. Wystawia im pomniki, śpiewa pieśni, tańczy krakowiaka. To irytujące. Mnie interesuje życie. Właściwie nie wiem, dlaczego mieszkam w Krakowie. To trochę irracjonalne, ale zawsze tutaj wracałem. Może kocham atakować Kraków? I atakuję – kochając.
  • W świecie pozornej fikcji zawsze występuje wysoki stopień ryzyka: trzeba nawiązać kontakt z partnerem, mieć odwagę spojrzeć mu w oczy, a czasami powiedzieć najokropniejszą prawdę, jakby się ją mówiło naprawdę.
  • Wszystko, co jest nie do zabrania z Japonii, to jej ulotność, tajemniczość. A także szczegół, którego my, Europejczycy, nie jesteśmy w stanie zauważyć. Jest też ich dziwna obecność w nurcie przemijania, którego symbolem jest japońska wiśnia. Drzewo to kwitnie bardzo krótko, jest obłędnie piękne i szybko zrzuca płatki, które spadają jak śnieg. Byłem pod wrażeniem starych ludzi, których tłumy fotografowały ten moment. Pytałem, dlaczego tak łapczywie to robią. Usłyszałem, że to uosabia krótkość życia, ten moment, którym jest życie. Posadziłem więc dwie wiśnie w moim ogrodzie.
  • Zrozumiałem, że przyjaźń w rodzinie niczym nie różni się od innych przyjaźni. Istota jest ta sama – zaufanie i bezinteresowność.
    • Źródło: „Zwierciadło”, grudzień 2008, 12/1946
  • Życie dostarcza mnóstwa ciekawych motywów, przeżyć, niektóre mają czas sekundy, tylko ludzie nie umieją tego dostrzec. Przejmują się za bardzo rzeczami, które powodują coraz częstsze depresje. Lubimy cierpieć, taka polska specjalność. Mam bezwzględne poczucie chwilowości życia. Fakt, że umrzemy, to nic nowego. Chodzi tylko o to, czy świadomość śmierci nam zbyt często towarzyszy, czy rzadko. Do dziś nie wiem, dlaczego mój pięcioletni syn nagle w Łodzi, w jakimś koszmarnym bloku, siedząc o trzeciej nad ranem na sedesie, płacze i ten płacz mnie budzi. Przychodzę, a to małe dziecko pyta: „Czy muszę umrzeć?”. Natychmiast skaczę na równe nogi: co się dzieje, skąd mu takie myśli w środku nocy przyszły do głowy? Może to jest immanentna cecha człowieka, który co jakiś czas drży wobec śmierci.
  • Mam to od dziecka – nie chcę stracić ani sekundy, ponieważ ono jest najwyższą wartością. Taka prosta filozofia wyniesiona z domów rodzinnych, od dziadków poczynając po dom rodziców, gdzie nigdy, mimo silnego katolickiego wzorca, nie obowiązywało hasło memento mori, tylko memento vivere.
  • (…) Nie należy czekać, jeżeli się coś nosi wobec bliskiej osoby, zresztą nie tylko bliskiej. Wszystko trzeba od razu wyjaśnić.

Zobacz też: