Charles Bukowski

amerykański poeta i powieściopisarz

Charles Bukowski (1920–1994) – amerykański poeta i powieściopisarz niemieckiego i polskiego pochodzenia. Jeden z największych i najpopularniejszych amerykańskich pisarzy XX wieku.

Charles Bukowski (1988)
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!

Faktotum

edytuj

(tłum. Jan Krzysztof Kelus)

  • Była śliczna. Porażająco piękna. Istne wyładowanie elektryczne. Przez chwilę miałem ochotę przeciąć dzielący nas trawnik i dobrać się do niej.
  • – Coś z nim jest nie tak. Za kogo on się ma? Nie odzywa się do nikogo. Cały czas trzyma się na osobności. – Poczekajta, aż zaczniemy robić na tych torach. Wtedy go, skurwysyna, dorwiemy.
  • Do pokoju weszły dwie dziewczyny. Jedna trochę przygruba, ale za to wypucowana, lśniąca czystością, w sukience w różowe kwiaty. Miła, sympatyczna twarz. Druga, ściśnięta w talii szerokim pasem, podkreślającym jej wspaniałą figurę, miała długie ciemne włosy, śliczny nos, szpilki, cudowne nogi i białą bluzkę z głębokim dekoltem. A także ciemnopiwne, bardzo ciemnopiwne oczy, które wpatrywały się we mnie z rozbawieniem, z wielkim rozbawieniem.
  • Dlaczego chce pan pracować w sklepie z damską odzieżą? - Zawsze lubiłem damy odziane w damską odzież.
  • Dworzec autobusowy w Nowym Jorku znajdował się w pobliżu Times Square. Wyszedłem ze swą starą walizką na ulicę. Był wieczór. Z metra wysypywały się roje ludzi. Ludzkie postacie o nierozróżnialnych twarzach, opętane zbiorowym szaleństwem, jak chmary insektów, pędziły obok mnie, wprost na mnie i wokół mnie z niezwykłą wprost intensywnością. Wirowały, potrącały się nawzajem i wydawały z siebie jakieś potworne dźwięki.
  • Gertruda chwiała się przede mną. Balansowała na wysokich szpilkach. Zrobiła krok do przodu i poczułem nagle, że jakieś fragmenty jej ciała mnie dotykają. Nie byłem w stanie wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Dzielił nas dystans nie do przekroczenia. Miałem wrażenie, jakby ta kobieta próbowała rozmawiać z kimś nieobecnym, z kimś, kogo już od dawna nie ma wśród żywych. Jej wzrok zdawał się przenikać przeze mnie jak przez powietrze. Nie potrafiłem nawiązać z nią kontaktu. Ale nie czułem z tego powodu wstydu; raczej zażenowanie i bezradność.
  • Jedyna rzecz, jakiej w życiu ulegał, to własna ręka.
  • Kierowca siedział rozwalony na swym fotelu i wszyscy ludzie w autobusie - obojętnie, czy wiózł dwadzieścia pięć, czterdzieści czy pięćdziesiąt dwie osoby - wszyscy mu ufali. Z wyjątkiem mnie. Ja mu nigdy nie ufałem. Czasem był to nowy kierowca i wtedy natychmiast zaczynałem się zastanawiać, jak oni tych skurwysynów dobierają? Przecież po obu stronach jest głęboka woda i wystarczy jeden błąd w ocenie sytuacji, aby nas wszystkich załatwić. Kompletny absurd. A gdyby tak rano pokłócił się z żoną? Albo miał raka? Wizję mistyczną? Ból zęba? Cokolwiek. Naprawdę mógł nas wszystkich utopić jak kupę śmieci. Wiedziałem, że gdybym ja siedział za kółkiem, to na pewno rozważałbym możliwość - czy wręcz celowość -posłania całemu towarzystwa na dno. A czasem od samych takich rozważań to, co możliwe, staje się realne. Joanny d'Arc nie bujają same w obłokach: na drugim krańcu huśtawkowej deski zawsze usadowi się jakiś Hitler. Dobro i zło. Stara, znana opowieść. Ale jakoś żaden z kierowców nigdy nie wysypał nas do morza. Widocznie zamiast myśleć o tym, myśleli o ratach za samochód, wynikach meczów baseballowych, pójściu do fryzjera, urlopach, lewatywach, wizytach rodzinnych. W całym tym zasranym interesie nie było ani jednego prawdziwego mężczyzny. W efekcie do pracy zawsze docierałem niezupełnie zdrowy, ale przynajmniej cały. Co pokazuje, dlaczego Schumann jest tu bardziej na rzeczy niż Szostakowicz...
  • Ludzie nie potrzebują miłości. Potrzebują sukcesu w takiej lub innej formie. Może to być miłość, ale niekoniecznie. - Biblia mówi: „Kochaj bliźniego swego”. - Czyli zostaw go w spokoju.
  • Ludzie się nie liczą. Muchy bym nawet dla nich nie obszczał.
  • Mnie tam na moich porannych kacach seks specjalnie nie rajcował. Wolałem to robić na nocną zmianę. Ale w nocy zawsze było to samo – ta wariatka wrzeszczała i rzucała we mnie czym popadło: telefonami, książkami telefonicznymi, butelkami, szklankami (pustymi i pełnymi), radioodbiornikami, torebkami, gitarami, popielniczkami, słownikami, pękniętymi paskami od zegarków, budzikami… Niezwykła z niej była kobieta.
  • Nagle pokój napełnił się światłem. Usłyszałem turkot i huk. Tory przechodziły dokładnie na poziomie mojego okna. Był to nadziemny odcinek metra i pociąg właśnie się zatrzymał. Za oknem zobaczyłem rząd nowojorskich twarzy. Wpatrywałem się w nie, a one wpatrywały się we mnie. Pociąg postał chwilę, po czym odjechał. Wróciła ciemność. Ale po chwili pokój znowu zalała fala światła. I znowu zobaczyłem te twarze. Była to istna wizja piekła, która raz po raz się pojawiała. Każdy kolejny pociąg przywoził ładunek twarzy jeszcze obrzydliwszych, bardziej zdemenciałych i okrutnych niż poprzedni. Piłem wino.
  • Nagłym ruchem podciągnęła do góry spódniczkę. Było to jak radosne preludium, jedna z tych chwil, w której słońce objawia swój prawdziwy sens.
  • Na głowie ojca sterczały idiotyczne kępki włosów. Brwi miał wściekle nastroszone, a twarz obrzękłą i zaczerwienioną od snu. - Co się takiego stało? Zamordowałem kogo, czy co? - Wszystkiego można się po tobie spodziewać! - ...uuch... O, kurde! Wzięło mnie tak nagle, że zwymiotowałem na ten ich perski dywan z Drzewem Życia.
  • Nareszcie sam, po raz pierwszy od pięciu dni. Byłem człowiekiem, któremu świetnie służy samotność. Rozkwitałem dzięki niej, a jej brak był dla mnie czymś tak uciążliwym, jak dla innych brak wody czy pożywienia. Każdy dzień, w którym nie było mi dane jej zaznać, osłabiał mnie. Nie traktowałem tego jako powód do dumy; raczej jako formę uzależnienia. Panująca w pokoju ciemność była dla mnie jak słoneczny blask. Wypiłem łyk wina.
  • – Niesamowity z ciebie facet. Dużo czasu spędzasz samotnie, prawda?
    – Owszem.
    – Co się złego zdarzyło?
    – Byłem już chory na długo przedtem, nim mnie poznałaś.
    – A teraz też jesteś?
    – Nie.
    – No to co się stało?
    – Nie lubię ludzi.
    – Myślisz, że to jest w porządku?
    – Pewnie nie.
    – A zaprosisz mnie któregoś wieczoru do kina?
    – Może.
  • Piłem, nie wychodząc nawet z łóżka, przez jakieś trzy czy cztery dni. Nie mogłem się przemóc, by wziąć do ręki gazetę z ofertami. Sama myśl o tym, że znowu znajdę się naprzeciw jakiegoś siedzącego za biurkiem faceta i będę mu musiał opowiadać, jak mi zależy na pracy, jakie mam nadzwyczajne kwalifikacje, była dla mnie nie do zniesienia. Powiem szczerze: byłem przerażony życiem, tym wszystkim, co człowiek zmuszony jest robić, tylko po to, by mieć na jakąś strawę, kąt i odzienie. Dlatego właśnie nie wstawałem z łóżka i piłem. Kiedy pijesz, to świat nadal gdzieś tam sobie istnieje, ale przynajmniej na chwilę zdejmuje ci nogę z gardła.
  • Potem słyszałem, jak Jane drze gazetę. Coś zaczynało mnie uwierać, łaskotać na czubku kuśki.. - Popatrz! - mówiła. Unosiłem się do pozycji siedzącej. Na łbie pały tkwił mały kapelusik z papieru, przewiązany wokół ronda żółtą wstążeczką. Tkwił i nie spadał. Urządzenie stało całkiem nieźle.
  • Przy takich pracach ludzie czują zmęczenie. Nawet więcej. Doświadczają czegoś, co przekracza granice zmęczenia. Wygadują jakieś szalone, błyskotliwe rzeczy. Bez zastanowienia i opamiętania zaczynałem nagle kląć, gawędzić, opowiadać kawały, śpiewać. Na dnie piekła bulgocze śmiech.
  • Przycisnęła szeroko rozchylone usta do moich warg. Miały smak plwociny, cebuli, stęchłego wina i - to już sobie wyobraziłem - spermy czterystu mężczyzn.
  • Piłem wino, przyglądając się ludziom w barze, przyglądając się przechodniom. Piłem powoli i znowu zacząłem rozmyślać nad tym, żeby wykombinować jakiś rewolwer i załatwić to szybko, bez zbędnych słów i rozmyślań. Kwestia odwagi. Trzeba do tego chłopa z jajami. Zastanawiałem się nad własną odwagą. I nad własnymi jajami.
  • Przypominałem sobie te ich cygara, wykwintne garnitury. Myślałem o dużych porcjach steków, jazdach długimi krętymi alejami wiodącymi do pięknych domostw. Beztroskie życie. Podróże do Europy. Piękne kobiety… Czy oni są ode mnie aż o tyle mądrzejsi? Jedyne, co nas różni, to pieniądze i pragnienie ich gromadzenia.
  • Straciłem kobietę. - Nie martw się. Będziesz miał inne. I też je stracisz.
  • Tak się jakoś dziwnie składało, że ilekroć wychodziłem z mego pokoju na korytarz, stała tam Gertruda. Wspaniała była. Emanowała czystym, skondensowanym seksem, prowokowała aż do bólu – i wiedziała, że to robi, grała tym, dawkowała kropla po kropli, przyzwalając łaskawie, żebym trochę pocierpiał. Najwyraźniej sprawiało jej to radość. A ja znowu tak strasznie z tego powodu nie cierpiałem. Spokojnie mogła mnie przecież odstawić na boczny tor i nie pozwolić mi – nawet z dala, w przelocie – tym się ekscytować. Jak większość mężczyzn, którzy znaleźliby się na moim miejscu, wiedziałem doskonale, że nie dostanę od niej nic – że nie będzie intymnych rozmów, ekscytujących jazd kolejką górską w lunaparku, długich spacerów w niedzielne popołudnia – póki nie złożę jej pewnych dziwacznych obietnic.
  • Zacznę odkładać każdy grosz. Wpadnę na jakiś pomysł, zaciągnę pożyczkę. Najmę kogo trzeba, wyleję kogo zechcę. Whisky będę trzymał w szufladzie biurka, a moja żona będzie miała biust XXL, i taką dupę, że gazeciarz na rogu spuści się w spodnie, gdy zobaczy, jak potrafi nią kręcić. Nieraz ją zdradzę, u ona uda, że nic o tym nie wie, aby tylko żyć sobie w moim domu i korzystać z mojego bogactwa. Mężczyzn będę wyrzucał z pracy tylko po to, by zobaczyć ich przerażone twarze. Kobietom też nie przepuszczę: będę wyrzucał takie, które nie zasłużyły na to, by zostać wyrzucone.
  • Z jakiej, do cholery, racji, człowiek miał być zadowolony z tego, że wyrwany ze snu przez budzik, wyskakiwał z łóżka o 6.30 rano, wmuszał w siebie jakieś jedzenie, wysrał się, wysikał, umył zęby, przyczesał włosy, naużerał się z ulicznymi korkami, po to żeby dostać się tam, gdzie przysparzać miał grubszych pieniędzy komuś innemu i gdzie w dodatku oczekiwano od niego wdzięczności za to, że mu taką szansę oferowano.
  • – Żonaty jesteś, Manny?
    – Co ty!
    – Kobitki?
    – Czasami. Ale nigdy na dłużej.
    – W czym problem?
    – Kobieta to zajęcie na cały etat. Każdy musi wybrać sobie fach i się go trzymać.
    – Rzeczywiście. Jest to jakiś emocjonalny drenaż.
    – Fizyczny również. Przecież one się chcą na okrągło pierdolić.
    – Znajdź sobie taką, z którą byś to lubił robić.
    – Akurat. Wystarczy, że pijesz albo grasz. Zaraz ci powie, że to „niszczy miłość”.
    – To znajdź sobie taką, która lubi gorzałę, hazard i ruchanko.
    – A po co komu taka kobieta?

Historie o zwykłym szaleństwie

edytuj

(tłum. Michał Przybysz)

  • 2 tysiące lat chrześcijaństwa i co osiągnęliśmy? radiowozy policyjne próbujące zapanować nad tą śmierdzącą kupą gówna i co jeszcze? tysiące wojen, naloty bombowe, zbiry grasujące po mieście, nożownicy, tylu psycholi, że lepiej dać sobie z nimi spokój i pozwolić im biegać swobodnie po ulicach, w mundurach lub bez.
  • Chryste, wszędzie spotykałeś kobiety i ponad 1/2 z nich była na tyle ładna, żeby je zerżnąć, ale można było tylko na nie patrzeć. Kto by wymyślił taki okrutny numer – Zresztą i tak wszystkie wyglądały w miarę podobnie – jeśli przymknąć oko na trochę tłuszczyku u jednej czy brak tyłka u drugiej – jak masa maków na łące. Którą byś wybrał? Która wybrałaby ciebie? To nie miało znaczenia i właśnie dlatego było takie smutne. A kiedy już wybór został dokonany, to i tak ci się nie układało, nikomu się nie układało, bez względu na to, co kto mówił.
  • Przerażająca prawda była taka, że NIKT NIE POTRAFIŁ NICZEGO ZROBIĆ – poeci nie potrafili pisać wierszy, mechanicy nie potrafili naprawiać aut, dentyści nie potrafili wyrywać zębów, fryzjerzy nie potrafili strzyc, chirurdzy odpierdalali fuszerkę skalpelem, pralnie darły koszule i pościel i gubiły skarpetki; chleb i fasola miały w środku małe kamyczki, na których łamały się zęby; futboliści byli tchórzami, serwisanci od telefonów pedofilami; a burmistrzowie, gubernatorzy, generałowie, prezydenci mieli tyle rozumu, co ślimaki łapiące się w pajęczą sieć.
  • Rasa ludzka zawsze budziła we mnie odrazę. Zasadniczo chodziło o chorobę wewnątrzrodzinnych relacji, obejmującą małżeństwo i dzielenie się władzą i wsparciem, która jak wrzód, jak trąd, zarażała następnie: naszego sąsiada, nasz blok, naszą dzielnicę, nasze miasto, nasz kraj, nasze państwo, nasz naród… wszyscy chwytali się nawzajem za tyłki ze strachu przed śmiercią, powodowani ogłupiającym instynktem przetrwania.
  • Założyli mi kajdanki i wrzucili na tylne siedzenie. Znowu ta sama smutna scena. Jechali wolno, rozmawiając o różnych planowanych absurdalnych rzeczach – o poszerzeniu frontowej werandy, o budowie basenu z tyłu domu albo dodatkowego pokoiku dla babci. Gadali też o sporcie – w końcu byli prawdziwymi mężczyznami. – Dodgersi mieli jeszcze szansę, nawet jeśli dwie albo trzy inne drużyny wyprzedzały ich w tabeli. I znowu o sprawach rodzinnych – jeśli Dodgersi wygrywali, oni też wygrywali. Jeśli człowiek lądował na Księżycu, oni też lądowali na Księżycu. Ale jeśli przymierający głodem żebrak prosił ich o dziesięć centów – brak dokumentów, spierdalaj, obsrańcu. Oczywiście kiedy nie byli w mundurze. Nie znam żebraka, który kiedykolwiek prosił gliniarza o wsparcie. Pod tym względem kartoteka jest czysta.

Hollywood

edytuj

(tłum. Teresa Tyszowiecka-Tarkowska)

  • Bywa, że kiedy obcuję z istotami ludzkimi, bez względu na to, czy są to dobrzy ludzie, czy łobuzy, moje zmysły ulegają przeciążeniu i wyłączają się. Nic nie mogę na to poradzić. Jestem uprzejmy. Potakuję. Udaję, że rozumiem, bo nie chcę robić przykrości rozmówcy. Ta właśnie słabość przysparza mi najwięcej kłopotów. Kiedy usiłuję być miły dla bliźnich, przypłacam to starciem mojej duszy na papkę. Nieważne. Mózg się odłącza. Słucham. Reaguję. A oni są zbyt tępi, żeby zauważyć, że mnie w ogóle nie ma.
  • Cała forsa idzie do kieszeni prawników, lekarzy i hydraulików. Pisarze? Pisarze głodują. Pisarze popełniają samobójstwo. Pisarze popadają w obłęd.
  • Do diabła, latami byłem obiektem nieustannych napaści, ale w jakiś sposób dodawało mi to tylko energii. Moich krytyków miałem zawsze za skończonych dupków. Jeżeli świat dotrwa do następnego stulecia, ja też przetrwam, podczas gdy krytycy minionej epoki umrą w zapomnieniu, ustępując miejsca nowym krytykom, nowym dupkom.
  • Każdy z nas szuka jakiejś ucieczki. Godziny wloką się jedna za drugą, trzeba je czymś zapełnić aż do śmierci. Zbyt mało jest rzeczy pięknych i wzniosłych, żeby się chciało człowiekowi pchać ten wózek. Każda rzecz po krótkim czasie brzydnie i obumiera. Budzimy się rano, wysuwamy nogę spod kołdry, stawiamy na podłodze i myślimy: kurwa, co by tu dalej?
  • Musiałem wyglądać jak wariat. Nieogolony. Podkoszulek cały w dziurach od papierosów. Moje marzenia sprowadzały się do tego, żeby mieć na kredensie więcej niż jedną butelkę. Nie przystawałem do świata, a świat nie przystawał do mnie. Szukałem towarzystwa pokrewnych dusz. Zwykle okazywały się kobietami z gatunku, którego większość mężczyzn unika jak ognia, ja jednak uwielbiałem je, szukałem w nich natchnienia, zgrywałem się przed nimi, kląłem, paradowałem w moim podkoszulku, snując napuszone opowieści o tym jaki to jestem niezwykły, opowieści, w które ja jeden wierzyłem. „Przestań pieprzyć, dolej wódy” – darły się na mnie te niewiasty z piekła rodem, niewiasty, z którymi dzieliłem piekło.
  • Scenariusz posuwał się do przodu. Pisanie nigdy nie było dla mnie problemem. Jak sięgnę pamięcią, zawsze pisałem tak samo; nastawiałem radio na stację z muzyką klasyczną, zapalałem papierosa albo cygaro, otwierałem butelkę. Resztę robiła maszyna. Ja musiałem tylko przy tym być. Pisanie pozwalało przetrwać, kiedy życie nie miało mi nic do zaoferowania, kiedy życie jako takie było teatrem grozy. To maszyna mnie pocieszała, mówiła do mnie, zabawiała mnie, była moją ucieczką. Właśnie po to przede wszystkim pisałem: żeby uciec, uciec przed wariatkowem, uciec przed ulicą, uciec przed samym sobą.

Kobiety

edytuj

(tłum. Lesław Ludwig)

  • Facet potrzebuje wielu kobiet tylko wtedy, kiedy żadna z nich nie jest nic warta. Można utracić tożsamość, pieprząc się na prawo i lewo.
  • Jest we mnie coś, co nie do końca odpowiada ogólnie przyjętym normom, zasadzie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Pociągają mnie nie te rzeczy, co trzeba: lubię pić, jestem leniwy, nie mam boga, polityki, idei ani zasad. Jestem mocno osadzony w nicości, w swego rodzaju niebycie, i akceptuję to w pełni. Nie czyni to ze mnie osoby zbyt interesującej. Nie chcę być interesujący, to zbyt trudne. Pragnę jedynie miękkiej, mglistej przestrzeni, w której mogę żyć, i jeszcze żeby zostawiono mnie w spokoju. Z drugiej strony, kiedy się upijam, krzyczę, wariuję, tracę panowanie nad sobą. Jeden rodzaj zachowania nie pasuje do drugiego. Mniejsza z tym.
  • Jestem stary i brzydki. Może właśnie dlatego tak lubię wsadzać młodym dziewczętom. Jestem King Kongiem, a one kruchymi, delikatnymi istotami. Czy w ten sposób próbuję się wymknąć i wyruchać śmierć? Czy szukając towarzystwa młodych dziewcząt, próbuję zachować poczucie, że stawiam opór upływowi czasu, że nie jestem jeszcze taki stary? Po prostu nie chcę brzydko stetryczeć, poddać się, stać się martwy jeszcze przed nadejściem śmierci.
  • Jeśli człowiek musi karmić drugiego kłamstwami na temat jego talentu tylko dlatego, że siedzi on naprzeciwko, staje się to najbardziej niewybaczalnym kłamstwem, ponieważ zachęca go do dalszej twórczości, a w ostatecznym rozrachunku jest to najgorszy sposób zmarnowania sobie życia przez człowieka pozbawionego talentu. Jednak wielu ludzi tak właśnie postępuje, zwłaszcza rodzina i przyjaciele.
  • Jeśli żywisz do kobiety jakieś uczucia, powściągnij swoją naturalną chęć, by ją natychmiast zerżnąć. Nie obawiaj się, zdążysz. Jeśli jej nie znosisz od samego początku, spróbuj od razu ją wydymać. Jeśli zaś tego nie zrobiłeś, to lepiej jest odczekać, przy sposobności zerżnąć ją przykładnie, a znienawidzić później.
  • Kiedy się spuszczałem, miałem wrażenie, że tryskam spermą na wszystko, co przyzwoite, że ścieka ona nawet na głowy i dusze moich nieżyjących rodziców. Gdybym urodził się kobietą, z pewnością zostałbym prostytutką. Ponieważ jestem mężczyzną, nieustannie pożądam kobiety. Im dłużej tkwiła w rynsztoku, tym lepiej. A przecież kobiety - uczciwe kobiety – przerażają mnie, ponieważ w ostatecznym rozrachunku pragną mojej duszy, a ja chcę zachować dla siebie to, co z niej zostało. W gruncie rzeczy tęsknię za prymitywnymi dziwkami, odpornymi i nieokrzesanymi, właśnie dlatego, że niczego dobrego nie można się po nich spodziewać, a i one niczego nie oczekują. Kiedy odchodzą, człowiek nie odczuwa straty. A przecież jednocześnie pragnę kobiety łagodnej i wrażliwej, pomimo niesłychanej ceny, jaką przychodzi nieraz za to płacić. Tak czy inaczej, znajduję się na straconej pozycji. Silny facet zrezygnowałby z obu tych możliwości. Nie byłem jednak dostatecznie silny, toteż wciąż zmagałem się z kobietami, z samą istotą kobiecości.
  • Kiedy zapytano Richarda Burtona, na co przede wszystkim zwraca uwagę u kobiety, odparł: „Musi mieć co najmniej 30 lat”.
  • (…) kobiety – uczciwe kobiety – przerażają mnie, ponieważ w ostatecznym rozrachunku pragną mojej duszy, a ja chcę zachować dla siebie to, co z niej zostało. W gruncie rzeczy tęsknię za prymitywnymi dziwkami, odpornymi i nieokrzesanymi, właśnie dlatego, że niczego dobrego nie można się po nich spodziewać, a i one niczego nie oczekują. Kiedy odchodzą, człowiek nie odczuwa straty. A przecież jednocześnie pragnę kobiety łagodnej i wrażliwej, pomimo niesłychanej ceny, jaką przychodzi nieraz za to płacić. Tak czy inaczej, znajduję się na straconej pozycji.
  • Łatwo pisze się tylko o dziwkach, pisanie o wartościowej kobiecie to już nie taka prosta sprawa.
  • Na tym polega problem z piciem. Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo.
  • Nie było to pozbawione uczucia, nie przypominało padliny parzącej się padliną. Gardziłem rozwiązłością tego rodzaju, seksem typowym dla Los Angeles, Hollywood, Bel Air, Malibu, Laguna Beach. Obcy podczas pierwszego spotkania, obcy przy rozstaniu – sala gimnastyczna pełna bezimiennych ciał onanizujących się nawzajem. Ludzie pozbawieni zasad moralnych często uważają się za bardziej wyzwolonych, ale przeważnie nie potrafią nic odczuwać lub są niezdolni do miłości. Dlatego uciekają w rozwiązłość. Trupy spółkujące z trupami. W ich grach nie ma ani elementu ryzyka, ani poczucia humoru. To wielka orgia zwłok. Moralność stwarza ograniczenia, ale ma oparcie w doświadczeniu ludzi na przestrzeni wieków. Niektóre jej zasady czynią z ludzi niewolników spędzających życie w fabrykach i kościołach, lojalnych poddanych państwa. Inne są całkiem rozsądne. To tak jak ogród, w którym rosną trujące i jadalne owoce. Trzeba wiedzieć, które można zerwać i zjeść, a które lepiej zostawić w spokoju.
  • Miałem pięćdziesiątkę na karku i od czterech lat nie byłem w łóżku z kobietą. Nie miałem żadnych przyjaciółek. Kobiety widywałem jedynie na ulicy lub w innych miejscach publicznych, lecz patrzyłem na nie bez pożądania, z poczuciem, że nic z tego nie będzie. Onanizowałem się regularnie, ale myśl o jakimś związku z kobietą – nawet nieopartym na seksie – była mi obca. Miałem nieślubne dziecko, sześcioletnią córkę. Mieszkała z matką, a ja płaciłem alimenty. Dawno, dawno temu byłem żonaty. Miałem wówczas 35 lat, małżeństwo przetrwało dwa i pół roku. To ona się ze mną rozwiodła. Tylko raz w życiu byłem zakochany. Moja miłość zmarła z powodu przewlekłego alkoholizmu w wieku 48 lat. Ja miałem wtedy 38. Moja żona była ode mnie o 12 lat młodsza. Chyba też już nie żyje, chociaż nie mam pewności. Przez sześć lat po rozwodzie pisywała do mnie długie listy na Boże Narodzenie. Nigdy jej nie odpisałem.
  • Może lepiej pieprzyłaby się w Grecji. Jeśli idzie o erotyczne igraszki, Ameryka jest po prostu do dupy.
  • Niejeden porządny facet wylądował przez kobietę pod mostem.
  • Nie tyle martwi ją możliwość mojej śmierci, co brak perspektyw na bzykanie.
  • Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Pożyczyłem kiedyś Lydii wentylator. Tkwił teraz na krześle przed szafą. Leżała na nim kartka i para niebieskich majteczek. Kartkę pokrywały bazgroły napisane ręką rozwścieczonej kobiety. Skurwielu, masz swój wentylator. Wynoszę się. Znikam na dobre, ty skurwysynu! Jeśli dokuczy ci samotność, możesz spuścić się w te majtki. Lydia.
  • Pocałunki są bardziej intymne od rypania. Dlatego właśnie nie lubiłem nigdy, gdy moje dziewczyny całowały się z innymi. Wolałbym już, żeby się z nimi rżnęły.
  • Postanowiłem dosięgnąć do osiemdziesiątki. Pomyśleć tylko: w wieku 80 lat rżnąć osiemnastki! Jeśli jest jakiś sposób oszukania igraszek śmierci, to właśnie na tym on polega.
  • Przed chwilą złożono mi życzenia szczęśliwego Nowego Roku w lokalnej telewizji, zrobił to jakiś zidiociały prezenter. Nie lubię, jak mi obcy składa życzenia. Skąd ten kretyn może wiedzieć, do kogo się zwraca? A może mówi do faceta, który właśnie zakneblował i powiesił za nogi pod sufitem swoją pięcioletnią córeczkę, a teraz kroi ją w kawałki? Wszystkiego najlepszego.
  • Siedząc nad maszyną do pisania, wypijałem co wieczór pół litra whisky i dwanaście piw. Do bladego świtu paliłem tanie cygara, waliłem w maszynę, piłem i słuchałem muzyki klasycznej z radia.
  • Wlazłem na nią. Miałem dziwne uczucie. Jakby miała pizdę w poprzek. Wiedziałem, że jestem w środku, czułem to, ale wciąż ześlizgiwałem się w bok, na lewo. Mimo to posuwałem ją dalej. Było to podniecające.
  • Wszedłem do domu. Położyłem się do łóżka, myśląc o jej włosach. Nigdy nie znałem prawdziwej rudowłosej. Jej włosy były jak ogień. Jak błyskawica z nieba, pomyślałem.
  • Wszędzie panuje chaos. Ludzie po prostu rzucają się na wszystko w zasięgu ręki: komunizm, zdrową żywność, zen, surfing, balet, hipnozę, terapię grupową, orgie, rowery, zioła, katolicyzm, podnoszenie ciężarów, podróże, ucieczkę od rzeczywistości, wegetarianizm, Indie, malarstwo, rzeźbę, pisanie, komponowanie, dyrygenturę, wyprawy z plecakiem, jogę, kopulację, hazard, alkoholizm, wędrówki bez celu, mrożony jogurt, Beethovena, Bacha, Buddę, Chrystusa, samobójstwo, szyte na miarę garnitury, podróże odrzutowcem do Nowego Jorku, dokądkolwiek… Te fascynacje zmieniają się nieustannie, mijają, ulatują bez śladu. Ludzie po prostu muszą znaleźć sobie jakieś zajęcia w oczekiwaniu na śmierć. To chyba dobrze, że istnieje jakiś wybór.
  • Życie ludzi nie różni się aż tak bardzo – chociaż jesteśmy skłonni wierzyć w swoją niepowtarzalność.

O pisaniu

edytuj

(tłum. Marek Fedyszak)

  • Koszmarnie jest być biednym, to żadna tajemnica; koszmarnie jest chorować i być głodnym i bez grosza; koszmarnie jest być głodnym i chorym aż do ostatniego dnia. Nędzne posady, których większość z nas musi zachować; nędzne zajęcia, których większość z nas musi szukać, o które musi błagać; nędzne zajęcia, których nie znosimy całą znużoną duszą i w które wciąż musimy się angażować… mój boże, alkoholicy, poeci, samobójcy, narkomani, szaleńcy, których to wszystko odrzuca! Nie rozumiem, dlaczego musimy żyć w taki potworny, straszny i zupełnie beznadziejny sposób w stuleciu, w którym jedna cywilizacja wynalazła z całą determinacją siłę dostatecznie dużą, by nas wszystkich zabić.
  • Moim zdaniem wszystko poszło w diabły z wybuchem II wojny światowej. I nie tylko Sztuka. Nawet papierosy smakują inaczej. Tamale. Chili. Kawa. Wszystko jest zrobione z plastiku. Rzodkiew straciła ostry smak. Obierasz jajko i skorupka zawsze odchodzi razem z białkiem. Kotlety wieprzowe są różowe i tłuste. Ludzie kupują wyłącznie nowe samochody. To jest ich życie: cztery kółka. Żeby oszczędzać energię w miastach włącza się tylko co trzecią latarnię. Policjanci wlepiają mandaty jak szaleni. Pijakom wymierza się potworne grzywny, a pijakiem jest niemal każdy, kto się napił. Psy trzeba prowadzić na smyczy, psy trzeba szczepić. Żeby łapać księżycówki rękami, musisz mieć kartę wędkarską, a komiksy uważane są za szkodliwe dla dzieci. Mężczyźni, którzy nigdy nie znali się na boksie, oglądają walki bokserskie i gdy nie zgadzają się z jakąś decyzją, piszą oburzeni plugawe listy do gazet we wrzaskliwym proteście.
  • Według mojego wyobrażenia pisarzem jest ktoś, kto pisze. Kto siedzi przy maszynie i zapisuje słowa. Wydawałoby się, że na tym polega istota rzeczy. Nie uczyć innych, jak pisać, nie przesiadywać na seminariach, nie czytać wierszy szalejącemu tłumowi. Czemu oni są tacy ekstrawertyczni? Gdybym chciał być aktorem, zabiegałbym o rolę w Hollywood. Z pięćdziesięciu pisarzy, których poznałem w różnych okolicznościach, tylko dwaj wydali mi się ludzcy w każdym calu. (…) Poza tym pisarze są ostatnimi osobami, z którymi miałbym ochotę się napić i których chciałbym słuchać. Dostrzegam więcej życia wewnętrznego u starych gazeciarzy, u dozorców, w chłopcu obsługującym klientów w całonocnym stoisku z meksykańskim żarciem. Mam wrażenie, że pisarstwo przyciąga najgorszych, nie najlepszych, mam wrażenie, że prasy drukarskie tego świata po prostu nieustannie drukują szmirę autorstwa nieudolnych ludzi, którą niekompetentni krytycy nazywają literaturą, poezją, prozą. To bezcelowe, może poza tym jednym przebłyskiem od czasu do czasu, który rzadko rozumie, wie jak.
  • Weźmy niektórych poetów. Niektórzy mają bardzo dobre początki. W tym, jak piszą, jest błysk, płomień, skłonność do ryzyka. Dobry pierwszy lub drugi tomik, po czym masz wrażenie, że zaczynają się rozdrabniać. Rozglądasz się, a oni już uczą TWÓRCZEGO PISANIA na jakimś uniwersytecie. Teraz uważają, że wiedzą, jak PISAĆ, i mają zamiar uczyć tego innych. To choroba: zaakceptowali siebie. Nie do wiary, że mogą to robić. To tak, jakby jakiś przyszedł i próbował mi wytłumaczyć, jak pieprzyć, bo uważa, że sam dobrze pieprzy. Jeśli są jacyś dobrzy pisarze, to myślę, że oni nie jeżdżą, nie chodzą, nie rozmawiają, myśląc „jestem pisarzem”. Żyją, bo nie ma nic innego do roboty. To się nawarstwia: horrory i niehorrory oraz te rozmowy, przebite opony i koszmary, krzyki, śmiechy i zgony oraz długie przestrzenie zerowe i cała reszta, to zaczyna się sumować i wtedy widzą maszynę do pisania, siadają i to się wylewa, bez planu, przychodzi do głowy – o ile nadal sprzyja im szczęście.
  • Z pisaniem jest tak, jak według większości pisarzy z pieprzeniem: w momencie gdy zaczynają myśleć, że całkiem dobrze im to wychodzi, zupełnie przestają to robić.
  • Zawsze byłem samotnikiem. Będę szczery; po prostu nie lubię większości ludzi – męczą mnie, walczą ze mną, przyprawiają o drżenie oczu, okradają mnie, okłamują, dymają mnie, oszukują, pouczają, obrażają i kochają; na ogół jednak mówią mówią mówią MÓWIĄ, aż czuję się niczym kot rżnięty przez słonia. To po prostu jest dla mnie szkodliwe, zbyt wiele z tego jest dla mnie szkodliwe. W fabrykach i rzeźniach ludzie są zbyt zajęci, żeby mówić, i pragnę podziękować za tę przysługę moim bogatym szefom. Nawet wtedy, gdy moi szefowie mnie zwalniają, nigdy nie słyszę ich głosów, a jestem najczęściej odchodzącym i zwalnianym z roboty sukinsynem, jakiego kiedykolwiek Pan spotkał; ale ja nigdy nie słyszę ich głosów; robią to łagodnie, delikatnie i kulturalnie, a ja prostu wychodzę stamtąd i nawet nie myślę o strzelaniu do kogokolwiek z dachu. (…) Różnica polega na tym, że jeśli jesteś samotnikiem i nikim, nazywają cię świrem; jeśli jesteś samotnikiem i osobą trochę znaną, nazywają cię snobem.
    • Źródło: fragment listu Bukowskiego do Henry’ego Millera z 1965.
  • Zawsze trochę podziwiałem Chińczyków. Przypuszczalnie dlatego, że większość z nich jest tak daleko.
  • Kafka, masz rację... On tam jest. zawsze lubiłem go czytać, gdy byłem w wisielczym nastroju, chyba przynosił mi ulgę, jego pisarstwo otwierało mroczną otchłań i człowiek w nią wpadał, Kafka umiał pokazać dziwne sztuczki, trochę odrywał od rzeczywistości.
    • Źródło: fragment listu Bukowskiego do Jacka Stevensona z 1983.

Szekspir nigdy tego nie robił

edytuj

(tłum. Krzysztof Obłucki)

  • Biedna Linda Lee. W Niemczech i Francji, zarówno w magazynach, jak i w dziennikach, zawsze wymieniano ją jako Lindę K i n g, moją byłą dziewczynę, z którą rozstałem się trzy lata wcześniej. To naprawdę ją bolało. (…) Uważam, że każda kobieta, która jest w stanie ze mną wytrzymać, zasługuje na to, by określać ją właściwym nazwiskiem.
  • Prawie niemożliwe jest spojrzeć na przeciętną fizjonomię i nie odwracać wtedy wzroku, by popatrzeć na coś innego, by popatrzeć na cokolwiek, pomarańczę, skałę, butelkę terpentyny, psi tyłek. Przyzwoitych twarzy nie ma nawet w więzieniach ani domach wariatów, a lekarz, który pochyla się nad tobą w chwili, gdy umierasz, nosi maskę idioty. Nie lubię swojej twarzy, nienawidzę luster; popełniliśmy błąd gdzieś kiedyś dawno temu i nie potrafimy znaleźć drogi powrotnej.
  • Znalezienie Lindy Lee zajęło mi 56 lat i warto było na nią czekać. Mężczyzna musi wejść w wiele kobiet, zanim znajdzie tę jedyną, i jeśli dopisze mu szczęście, trafi na nią. Mężczyzna wiążący się z pierwszą lub drugą kobietą, napotkaną w życiu, jest ignorantem; nie ma pojęcia o kobietach. Mężczyzna musi pobrać nauki, a to nie polega jedynie na spaniu z kobietami, wyjebaniu ich raz czy dwa; oznacza ż y c i e z kobietami przez miesiące i lata. Nie winię mężczyzn, którzy się tego obawiają – to oznacza podawanie duszy na otwartej dłoni. Oczywiście niektórzy mężczyźni po prostu przyzwyczajają się do kobiet, poddają się, wejdą, jak mówią, i o to chodzi, to najlepsze, co mogą zrobić.

Tom Na południe od nigdzie (1973)

edytuj

(ang. South of no North; tłum. Lesław Ludwig)

  • Cywilizacja, cywilizacja, smog i morderstwa, to bez porównania przyjemniejsze. Szaleńcy i pijacy są ostatnimi świętymi na świecie.
    • Źródło: Bez szyi i zły jak wszyscy diabli
    • Zobacz też: cywilizacja
  • Jeanie wyglądała normalnie, wręcz zdrowo. Ale naprawdę lubiła whisky. Piła równo ze mną. Zszedłem na dół w przypływie pożądania, ale już go nie czułem, to znaczy, gdyby miała w sobie coś świńskiego, coś nieprzyzwoitego albo jakąś skazę (zajęczą wargę, cokolwiek), miałbym większą ochotę do działania. Przypomniała mi się historia, którą przeczytałem kiedyś w „Informatorze wyścigowym” o rasowym ogierze, którego nie mogli zmusić do pokrycia klaczy. Wyszukiwali mu najpiękniejsze sztuki, ale ogier zawsze uciekał. Potem ktoś, kto się na tym znał, wpadł na pomysł. Wysmarował piękną klacz błotem i ogier natychmiast ją pokrył. Chodzi o to, że ogier miał kompleks niższości, toteż dopiero kiedy klacz była zabłocona i pobrudzona, mógł w końcu poczuć się równy lub nawet lepszy od niej. Wygląda na to, że umysły koni i mężczyzn nie różnią się tak bardzo.
    • Źródło: Facet z ikrą
  • Szpitale, więzienia i burdele – oto prawdziwe uniwersytety życia. Mam dyplomy wielu takich uczelni. Mówcie mi „Wasza Magnificencjo”.
    • Źródło: Wyznania faceta tak dalece zbzikowanego, że żyje z bestiami
  • Finansowo rzecz biorąc, lepiej mieć cipę niż kutasa.
    • Źródło: Dwóch pijaczków
  • Chciałbym być psychoanalitykiem, gdybym mógł rżnąć wszystkie babki.
    • Źródło: Nazistowski konował

Tom Najpiękniejsza dziewczyna w mieście (1967)

edytuj

(ang. The most beautiful woman in town; tłum. Robert Sudół)

  • Nie hoduj w sobie więcej, niż możesz połknąć: miłości, uniesień czy nienawiści.
    • Źródło: Dziesięć brandzli
  • Mnie interesujesz i ty, i twoje ciało. Wątpię jednak, by większość facetów potrafiła wybiec myślą poza twoje ciało.
    • Źródło: Najpiękniejsza dziewczyna w mieście
  • Pierdolona gazeta się rozrastała, a przynajmniej tak wyglądało, przeniosła się do lokalu na Melrose. Nie cierpiałem zanosić tam tekstów, bo wszyscy wyżej dupy srali, snoby i nie tacy jak trzeba, no wiecie. Nic się nie zmieniło. Dzieje bestii imieniem Człowiek toczyły się bardzo powoli. Byli tacy sami jak ci gówniarze, których zobaczyłem, gdy pierwszy raz wszedłem do redakcji studenckiego pisma w City College w 1939 czy 1940 – wszystkie te nadęte manekiny z małymi czapeczkami z gazety na łbach, piszący czerstwe, głupie teksty. Okropnie ważni – za mało w nich człowieka, żeby dostrzec obecność innego. Dziennikarze prasowi to najparszywszy miot z całej rasy; więcej ikry mają babcie klozetowe, co wyciągają docipniki ze sraczy – z natury.
    Popatrzyłem na tych dziwolągów, wyszedłem i już nigdy nie wróciłem.
    A teraz „Otwarta Cipa”. Dwadzieścia osiem lat później.
    • Źródło: Narodziny, żywot i upadek gazety podziemnej
  • – Poderżnęła sobie gardło.
    – Aha. Nalej mi jeszcze.
    • Źródło: Najpiękniejsza dziewczyna w mieście
  • Wszystko jest stratą czasu, chyba że człowiek pieprzy się w najlepsze, tworzy w najlepsze, ma się jak najlepiej albo zmierza w kierunku ułudy pod tytułem miłość i szczęście. Wszyscy skończymy w gnojówce porażki – czy nazwiemy to śmiercią czy błędem. Nie jestem elokwentnym osobnikiem, przypuszczam jednak, że dostosowanie się człowieka do biegu rzeczy można nazwać nabieraniem doświadczenia, nawet jeśli nie mamy pewności, że oznacza to mądrość. Z kolei zdarza się też, że człowiek całe życie błądzi, tkwiąc bez przerwy wstanie swego rodzaju odrętwienia i paraliżu. Widzieliście te twarze. Ja widziałem swoją.
    • Źródło: Jeszcze raz o koniach

Polityka, czyli rypanie kota w tyłek

edytuj
  • Czy są dobrzy i źli faceci? Tacy, którzy zawsze kłamią, i tacy, którzy nie kłamią nigdy? Czy są dobre rządy i złe rządy? Nie, są tylko złe rządy i rządy jeszcze gorsze.
  • Różnica między Demokracją a Dyktaturą jest taka, że w Demokracji najpierw się głosuje, a potem dostaje rozkazy; w Dyktaturze nie marnuje się czasu na głosowanie.

Z szynką raz!

edytuj

(tłum. Michał Kłobukowski)

  • Chodziłem w różne miejsca, ale najbardziej mnie dołowała biblioteka. Przeczytałem wszystko, co w niej było. W końcu przychodziłem już tylko po to, żeby złapać pierwszą lepszą grubą książkę i rozejrzeć się za jakąś młodą dziewczyną. Zawsze się tam kręciły. Siadałem o kilka krzeseł dalej i udawałem, że czytam. Robiłem inteligentne miny, bo miałem nadzieję, że któraś mnie poderwie. Wiedziałem jaki jestem brzydki, ale myślałem, że jeżeli będę dosyć inteligentnie wyglądał, to może jednak mi się uda. Nigdy się nie udało. Panienki robiły notatki, wstawały i wychodziły, a ja śledziłem magiczny rytm ich ciał pod czystymi sukienkami. Co zrobiłby w podobnych okolicznościach Maksym Gorki?
  • Czułem, że nigdy nie przebaczę dziewczynom, które wsiadały do kremowych aut roześmianych chłopców. Dziewczyny oczywiście nic nie zawiniły, to było od nich silniejsze, ale człowiek zawsze sobie myśli, że może jednak… Nie, nie było miejsca na żadne „może”. Majątek dawał zwycięstwo, a oprócz zwycięstwa nic się nie liczyło. Która kobieta zechce żyć z pomywaczem?
  • Do końca szkoły uzbierałem chyba z pięć tysięcy punktów karnych, ale i tak zdałem. Nauczyciele chcieli się mnie pozbyć.
  • Ja tam nie miałem pracy. Ani nie chodziłem do szkoły. W ogóle nic nie robiłem. Z papierosem w ustach stałem na rogu, cały obandażowany. Czułem, że jestem twardziel, niebezpieczny facet. Wiedziałem to i owo o życiu. Sleeth popełnił samobójstwo. Ja tam nie miałem zamiaru się zabijać. Już prędzej kogoś bym zabił, najchętniej parę osób. Przynajmniej odszedłbym w towarzystwie. Pokazałbym ludziom, że lepiej ze mną nie szurać. Jakaś kobieta szła w moją stronę. Miała fajne nogi. Popatrzyłem jej prosto w oczy, a potem przyjrzałem się nogom. Kiedy mnie minęła, zacząłem się gapić na jej dupę, po prostu ją chłonąłem. Uczyłem się jej na pamięć, tej dupy i szwów w jedwabnych pończochach. Bez bandaży w życiu by mi taki numer nie przeszedł.
  • Już kilka lat wcześniej uznałem, że religią nie ma co sobie głowy zawracać. Jeżeli głosiła prawdę, to albo robiła z ludzi głupków, albo tylko głupki nabierały się na ten bajer. A jeżeli była jednym wielkim kłamstwem, to głupki tym bardziej wychodziły na głupków.
  • Kiedy tak siedziałem nad flaszką, zacząłem myśleć o samobójstwie, ale czułem jakąś dziwną sympatię do swojego ciała, do życia. Jedno i drugie było całe pokancerowane, ale za to moje. Patrzyłem w lustro nad komodą i uśmiechałem się do siebie, myśląc: „Skoro już masz odejść, to równie dobrze możesz zabrać ze sobą dziesięciu albo i dwudziestu…”.
  • Kto miał więcej niż dziesięć karniaków i nie zdążył odpracować, nie zdawał do następnej klasy. Mnie tam było wszystko jedno, czy zdam, czy nie. Nie mój problem. Mogę tak całe życie kiblować, coraz starszy i coraz większy. W końcu wszystkie dziewczyny będą moje.
  • Na samą myśl, że muszę kimś zostać, ogarniał mnie nie tylko strach, ale wręcz mdłości. Nie mogłem znieść myśli, że zostanę prawnikiem, radnym, inżynierem czy czymś takim. Ożenię się, będę miał dzieci, dam się złapać w strukturę rodzinną. Codziennie będę chodził do pracy i wracał. Niemożliwa sprawa.
  • Nie miałem żadnych zainteresowań. Nic mnie nie obchodziło. Zupełnie nie wiedziałem, jak się wywinąć z tego wszystkiego. Inni umieli przynajmniej delektować się życiem. Jakby rozumieli coś, czego ja nie rozumiałem. Może miałem jakiś brak. Niewykluczone. Często czułem, że jestem gorszy. Chciałem się tylko od nich odczepić. Ale nie było dokąd pójść. Samobójstwo? Jezus Maria, jeszcze jedna robota do odwalenia. Miałem ochotę przespać pięć lat, ale mi nie dawali.
  • Nie widziałem szans, żeby kiedykolwiek zgrać się z resztą ludzi. A gdybym tak został mnichem? Udawałbym, że wierzę w Boga, mieszkałbym w jakiejś pakamerce, grałbym na organach i na okrągło upijałbym się winem mszalnym. Nikt by się do mnie nie przypierdalał.
  • Matka płakała. Na mój widok zerwała się, podbiegła i chwyciła mnie w ramiona. Zaprowadziła mnie do mojego pokoju i posadziła na łóżku. – Henry, kochasz mamę? – spytała. Właściwie to jej nie kochałem, ale miała strasznie smutną minę, więc skłamałem, że kocham.
  • Ojciec nie lubił ludzi. Mnie też nie lubił.
  • Poszedłem do sypialni. Do swojej sypialni. Najlepsze w niej było to, że stało tam łóżko. Lubiłem leżeć w nim godzinami, nawet w dzień. Kładłem się i podciągałem kołdrę pod brodę. Dobrze się wtedy czułem. Nic się nie działo, nie było ludzi ani nic. Matka często przyłapywała mnie w łóżku za dnia. – Wstawaj, Henry! Chłopcu w twoim wieku to szkodzi, jak się wyleguje przez cały dzień! No, wstawaj! Rób coś! Ale ja nie miałem nic do roboty.
  • Sęk w tym, że wciąż trzeba wybierać mniejsze zło, a cokolwiek by się wybrało, inni zawsze skrawają z człowieka kolejny plasterek i wreszcie nic nie zostaje. Większość ludzi w wieku dwudziestu pięciu lat jest skończona. Cały naród cholernych dupków, którzy prowadzą auta, jedzą, mają dzieci i wszystko robią najgorzej jak tylko można – chociażby to, że w wyborach prezydenckich głosują na tego kandydata, który najbardziej przypomina ich lustrzane odbicie.
  • Straszne! Nic dziwnego, że trzymają to w tajemnicy. I pomyśleć, że wszyscy to robią! Nauczyciele, dyrektor, po prostu wszyscy! Co za głupota. Ale kiedy pomyślałem, że mógłbym to zrobić z Lilą Jane, wcale mi się ten pomysł nie wydał taki głupi.
  • – Ten mały chłopiec to Henry?
    – Tak.
    – Patrzy i nic nie mówi.
    – Tak żeśmy go nauczyli.
    – Cicha woda brzegi rwie.
    – On tylko rwie ubrania.
  • Tylko picie ratowało człowieka przed wiecznym otępieniem i poczuciem, że jest się do niczego. Przez resztę czasu życie stale tylko kłuło i szarpało. Nie widziałem w nim nic ciekawego, nic a nic. Ludzie byli ostrożni, tkwili w wąsko zakreślonych ramach. Nie mieściło mi się w głowie, że do końca życia mam się zadawać z takimi piździelcami. Boże, mieli sraki, narządy płciowe, usta i pachy. Srali, gadali i byli drętwi jak końskie łajno. Dziewczyny z daleka mogły się podobać, kiedy słońce podświetlało ich sukienki i włosy. Ale wystarczyło podejść bliżej i posłuchać, co im wycieka ustami z mózgownic. Człowiek miał wtedy ochotę złapać pistolet maszynowy, wykopać sobie ziemiankę i już z niej nie wychodzić.
  • W końcu nadszedł dzień rozdania świadectw. Odbył się z tej okazji bal w sali gimnastycznej dziewczyn. (…) Stanąłem w ciemnościach, zajrzałem przez okno zasłonięte siatką i dopiero się zdziwiłem. Dziewczyny wyglądały bardzo dorośle, po prostu prześlicznie. Miały na sobie długie suknie i wszystkie były piękne. Ledwo je poznałem. Chłopcy w smokingach też wyglądali ekstra. Tańczyli wyprostowani, każdy z dziewczyną w objęciach, i wtulali twarze we włosy partnerek. (…) Partnerzy rozmawiali bez żadnego skrępowania. Wszystko odbywało się normalnie i kulturalnie. Gdzie oni się nauczyli rozmawiać i tańczyć? Nie umiałem ani jednego, ani drugiego. Każdy człowiek umiał coś, czego ja nie potrafiłem. Dziewczyny były ładne, chłopcy przystojni. Bałbym się choćby spojrzeć na którąś z tamtych dziewczyn, a co dopiero być z nią blisko. Nie było mowy, żebym popatrzył dziewczynie w oczy albo zatańczył.
  • Zauważyłem, że na obu krańcach drabiny społecznej – wśród bogaczy i zupełnych nędzarzy – szaleńcy często mogą się swobodnie poruszać. Zdawałem sobie sprawę, że brak mi którejś klepki. Od dzieciństwa wiedziałem, że jestem dziwny. Jakby sądzone mi było zostać mordercą, bandytą, świętym, gwałcicielem, mnichem, pustelnikiem. Potrzebowałem odosobnienia, kryjówki.
  • Z dziewczynami nigdy nie szło mi łatwo, ale odkąd dostałem trądziku, w ogóle przestało iść. Oddzieliła mnie od nich jeszcze większa przepaść. A niektóre były takie piękne. Te ich sukienki, włosy, oczy, i to, jak stały w grupkach. Przejść się po południu ulicą z którąś z nich, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Myślę, że bardzo by mnie to wtedy cieszyło.

Zapiski starego świntucha

edytuj
  • Bóg zszedł ze swojej gałęzi, zabrał ze sobą węża i tę głupią cipę Ewę, a jego miejsce na drzewie zajął Karol Marks i teraz ciska w was złotymi jabłkami.
  • Ktokolwiek wymyślił tę grę, wymyślił prawdziwy majstersztyk, załóżmy, że to Bóg – od dawna zasługiwał na strzał między oczy; tylko że ten drań nigdy się nie pokazuje i trudno Go zdybać i wziąć na muszkę. Era Zamachowców ominęła najgrubszą rybę ze wszystkich, jakiś czas temu prawie dopadli Syna, ale ten wyśliznął się jak piskorz i do dziś musimy w łazience, na śliskiej podłodze, lecieć na ryja. Duch Święty? ten się nigdy nie pokazał: rozparł się wygodnie i teraz z całym spokojem wyciera sobie kutasa – najbardziej cwany z całej trójki.
  • Możecie wyobrazić sobie świat w roku pańskim 2010? jasne, że wszystko zależy od tego, jaki użytek zrobi się z Bomby, ale przypuszczam, że mimo to ludzie nadal będą robić jajecznicę na śniadanie, mieć problemy z seksem, pisać wiersze. i popełniać samobójstwa.
  • Myślę, że było to w 1954, gdy po raz ostatni naprawdę próbowałem się zabić. mieszkałem wówczas w pokoju na trzecim piętrze w jednej z czynszowych kamienic przy North Mariposa Avenue i któregoś dnia zamknąłem wszystkie okna i w kuchence i w piekarniku odkręciłem gaz – nie zapalając go, rzecz jasna. potem wyciągnąłem się na łóżku. syk ulatniającego się gazu ma w sobie coś niesłychanie uspokajającego – zasnąłem. i byłoby mi się nawet udało, gdyby nie to, że od wdychania gazu dostałem takiego bólu głowy, że się obudziłem. wstałem, wybuchnąłem śmiechem i powiedziałem do siebie: „ty idioto, przecież ty wcale nie chcesz się zabić!” i zakręciłem gaz i pootwierałem okna. nie mogłem przestać się śmiać – to było coś jak stary dobry kawał. a potem nie chciała zadziałać piezoelektryczna zapalniczka – wystarczyłaby iskierka, a za jednym dmuchnięciem przeniósłbym się z mego cennego padołu wprost do Piekła.
  • Bogobojni pragną mi wmówić, że zgrzeszyłem, bo urodziłem się człowiekiem, a nie kto inny jak właśnie ludzie jakiś czas temu uczynili coś pewnemu Jezusowi Chrystusowi. nie zamordowałem ani Chrystusa, ani Kennedy’ego i, o ile mi wiadomo, nie uczynił tego również gubernator Reagan, a to znaczy, że jesteśmy kwita, a co wcale nie znaczy, że on miałby być kimś lepszym niż ja – po prostu nie widzę żadnego powodu, dla którego mielibyśmy teraz rezygnować z istniejących swobód prawnych czy duchowych, nawet tak mizernych, jakimi one są. kto kogo chce tu zrobić w konia? jeśli jakiś facet umrze w łóżku, rżnąc jakąś cizię, musi reszta przestać kopulować? jeśli jakiś nieobywatel wpadnie w szał, musi się resztę obywateli traktować jak obłąkanych? jeśli ktoś zabił Boga – czy to oznacza, że ja chciałem zrobić to samo? jeśli ktoś się uparł, że zamorduje Kennedy’ego, to ja też chciałem zamordować Kennedy’ego? kto lub co sprawia, że gubernator, właśnie on, ma rację, a my – cała reszta – aż tak się mylimy? prawdopodobnie ci, co mu piszą przemówienia, sami nie będąc w tym specjalnie dobrzy.
  • Jeśli naprawdę chcecie się czegoś nauczyć, to nie czytajcie Marksa – to bardzo, ale to bardzo zaschłe gówno. o jedno was proszę: uczcie się duszy. Marks to czołgi na ulicach Pragi. nie dajcie się złapać w ten sam sposób. czytajcie po pierwsze Céline’a – najlepszego pisarza od 2000 lat. OBCY Camusa też, rzecz jasna, musi się w tym znaleźć, tak jak ZBRODNIA I KARA. BRACIA KARAMAZOW. wszystko Kafki, wszystkie utwory nieznanego nikomu pisarza o nazwisku John Fante. opowiadania Turgieniewa. unikajcie Faulknera, Szekspira, a w szczególności George’a Bernarda Shawa – najbardziej nadętego fantasty wszech czasów.
  • – WŁAŚNIE ZABIŁEM OJCA. – ZABIŁEŚ OJCA? – SŁYSZAŁEŚ O KIMŚ TAKIM JAK JEZUS CHRYSTUS? – JASNE! – NO WIĘC, NA DWORZEC AUTOBUSOWY!
  • Myślę, że odciąć facetowi skrzydła to tak samo, jakby odciąć mu fiuta.
  • W łazience było już dwóch młodych gości, zupełnie nagich; jeden z nich trzymał pędzel i krem do golenia i namydlał drugiemu kutasa i jaja.

Gdy kota nie ma, myszy harcują

edytuj

(ang. The Captain is out to Lunch and the Sailors Have Taken Over the Ship; tłum. Jacek Szafranowicz)

  • Mam tutaj mały balkon; przez otwarte drzwi widzę stąd światła samochodów na Harbor Freeway wiodącej na południe. Ten ciąg świateł nie ma końca. Ci wszyscy ludzie. Co oni robią? O czym myślą? Wszyscy umrzemy, wszyscy co do jednego, co za cyrk! Już sam ten fakt powinien wzbudzać w nas miłość do siebie nawzajem, ale tak się nie dzieje. Jesteśmy udręczeni i przygnieceni codziennymi bzdetami, bez reszty zżarci przez błahostki.
  • Jak Dostojewski obcinał swoje paznokcie? Jak van Gogh? Jak Beethoven? Obcinali? Nie wierzę.
  • Samobójstwo wydawało się takim dobrym pomysłem. Sam nawet próbowałem kilka razy; nie udało mi się, ale byłem blisko, przyłożyłem się parę razy. Teraz mam prawie 72 lata.
  • W następnym wcieleniu chcę być kotem. Spać 20 godzin na dobę i czekać na michę; pałętać się tu i ówdzie i lizać po tyłku.
  • Nie mam nic przeciwko zejściu do mogiły... ale nie w tym roku, dobra?
  • – Chyba mam ochotę się napić.
    – Prawie wszyscy mają taką ochotę, tylko o tym nie wiedzą.
  • – Czy nienawidzi pan ludzi w ogólności?.
    – Nie, dokładnie przeciwnie. Ale jak powiedziałem, nienawidzę tłuszczy. Tłum to gówno, a im większy tłum, tym bardziej to gówno śmierdzi. Weźmy dwunastu facetów w barze, pijących i robiących sobie żarty. Zniesmaczają mnie, nie mają tożsamości, żadnego życia. Ale weźmy każdego z tych dwunastu facetów osobno, posłuchajmy co ma do powiedzenia, sprawdźmy, co go martwi – i mamy unikalną istotę ludzką. Dokładnie o tym jest moje pisanie. I również o tym, że musi być coś jeszcze. Jestem marzycielem, chciałbym lepszego świata. Ale nie wiem, jak go ulepszyć. Polityka nie jest sposobem na to. Rząd nie jest sposobem na to. Nie znam sposobu. Mierzi mnie tylko, że mężczyźni i kobiety muszą żyć tak, jak żyją. Jest to bolesne dla nich, jest też bolesne dla mnie, ale nie znam drogi wyjścia. Więc wszystko co mogę, to pisać o tym, jak to boli.
    • Źródło: wywiad Rona Blundena, „The Paris Metro” 11 października 1978, s. 15–16, za: Charles Bukowski. Świecie, oto jestem. Wywiady i spotkania 1963–1993, 2018.
  • Gdy duch słabnie pojawia się forma.
    • Źródło: tom poezji Play the Piano Drunk/Like a Percussion Instrument/Until the Fingers Begin to Bleed a Bit (1979)
  • ja myślę, że jeśli ludzie
    nie potrafią pokochać czyichś odbytów i pierdów i gówien i okropnych miejsc
    tak jak kochają te dobre
    miejsca to nie kochają się w pełni.
    • Źródło: Najlepszy wiersz miłosny na jaki w tej chwili mnie stać
  • każdy facet musi zdać sobie sprawę
    że to wszystko może zniknąć w
    jednej chwili:
    kot, kobieta, praca,
    przednia opona,
    łóżko, ściany, pokój;
    wszystkie rzeczy
    najpotrzebniejsze do życia,
    łącznie z miłością,
    spoczywają na fundamentach z piasku (…)
    • Źródło: Charles Bukowski, pociągnij za sznurek, a poruszy się kukiełka, Płonąc w wodzie, tonąc w ogniu wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2004, tłum. Piotr Madej
      newsweek.pl
  • Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna.
    • Źródło: Szmira
  • Miłość, to jakby zobaczyć mgłę o poranku, kiedy się przebudzisz a słońce jeszcze nie wzeszło. To trwa właśnie tę krótką chwilę a potem się wypala. Miłość jest mgłą, która się spala wraz z pierwszym brzaskiem rzeczywistości.
    • Źródło: film Bukowski: Born into this, 2003
  • Napalam się jak cholera przez wszystko, co robisz… rzucanie gliną w sufit… ty dziwko, gorąca sekutnico, ty cudowna cudowna kobieto… dałaś nowe wiersze, nową nadzieję i nowe sztuczki temu staremu psu, kocham cię, włoski twej cipki, które czułem pod palcami, wnętrze twojej cipki, wilgotne, ciepłe, które czułem palcami, ty przy lodówce, masz taką wspaniałą lodówkę, twoje włosy opadające dziko w dół, ty, dzikie ptaszysko w tobie, twoja dzikość, podniecająca, lubieżna, cudowna… obracanie się za twoją głową, próbując uchwycić twój język moimi ustami, moim językiem… byliśmy w Burbank i byłem zakochany, ultramarynową miłością, moja ty dobra cholerna bogini, wodzisz mnie na pokuszenie, moja dziwko, moja, moja, moja, moja pulsująca, oddychająca pizdo z Edenu, kocham cię… i twoją lodówkę, i kiedy objęci siłowaliśmy się, ta rzeźbiona głowa, obserwująca nas z lirycznym, cynicznym, miłosnym uśmieszkiem, rozpalała… Pragnę cię, Pragnę cię, Pragnę CIĘ CIEBIE CIEBIE CIEBIE CIEBIE CIEBIE CIEBIE.
  • – (…) nawet Cantos Pounda raczej nie powstrzymałby człowieka przed popełnieniem samobójstwa, a jaki pożytek ze Sztuki, jeśli nie może pomóc człowiekowi dalej żyć? Jak pożytek z…
    – Słuchaj, Bukowski, myślę, że mamy wystarczająco dużo jak na ten raz. Ale czy wydaje się panu, że pańskie pisanie pomogło ludziom dalej żyć?
    – Pomogło mi dalej żyć.
    • Źródło: wywiad Michaela Perkinsa, „In New York” nr 1.17/1967, za: Charles Bukowski…, op. cit.
  • Niewolnictwo nigdy nie zostało zniesione, po prostu zostało rozciągnięte na wszystkie kolory.
    • Źródło: Zbiór korespondencji Bukowskiego Reach for the Sun. Selected letters 1978–1994 vol. 3
  • Ośmiogodzinna praca to jedna z najgorszych zbrodni wyrządzonych ludzkości. Człowiek oddaje swoje życie dla funkcji, która go nie interesuje. Ta sytuacja odrzucała mnie tak bardzo, że pchała mnie ku piciu, głodowi, dzikim kobietom, po prostu jako alternatywie. Ideałem, dla kogoś takiego jak ja, jest zarabiać na życie pisaniem, kreatywnością. Odkryłem, że nie mogłem tak robić do wieku pięćdziesięciu lat, gdy zacząłem zarabiać ledwie w sam raz, by przetrwać bez ośmiogodzinnej roboty. Na całe dla mnie szczęście, oczywiście, bo w tamtym czasie pracowałem dla Poczty Stanów Zjednoczonych i większość nocy trwała jedenaście i pół godziny, a większość dni wolnych była odwołana. Byłem bliski obłędu, a moje całe ciało było takim kłębkiem nerwów, że dotknięcie mnie w niemal dowolne miejsce mogło wywołać mój krzyk, i miałem wielki problem z podnoszeniem ramion i obracaniem głową. Rzuciłem tę robotę przy pięćdziesiątce, a pisanie zdawało się odtąd być w lepszej formie.
    • Źródło: wywiad Jaya Dougherty’ego, „Gargoyle” 35, 1988, za: Charles Bukowski…, op. cit.
  • – (…) po dziesięciu latach niepisania znalazłem gdzieś maszynę i zacząłem pisać te wiersze. Nie wiem dlaczego, wydawało mi się, że wiersze to mniejsza strata czasu.
    – Niektórzy nadal uważają, że pańskie wiersze to strata czasu.
    – A co jest stratą czasu? Niektórzy zbierają znaczki albo mordują swoje babcie. Wszyscy tylko czekamy, robimy drobne rzeczy i czekamy na śmierć.
    • Źródło: wywiad Michaela Perkinsa, „In New York” nr 1.17/1967, za: Charles Bukowski…, op. cit.
  • Samobójstwo było moją najsilniejszą bronią. Myśl o nim oznaczała przestrzeń; myśl, że klatka nie jest do końca zamknięta, dodawała mi siły, by w tej klatce wytrzymać.
    • Źródło: Fragmenty winem poplamionego notatnika
  • Seks jest interesujący, ale nie aż tak ważny. Chodzi mi o to, że nie jest aż tak ważny – z fizycznego punktu widzenia – jak wydalanie. Facet może przeżyć i 70 lat bez jednego numeru, ale umarłby w ciągu tygodnia, gdyby nie był w stanie walnąć klocka.
  • Większość miast jest do siebie podobna: są tam ludzie, dzielnica biznesowa, burdele, policja, która się ciebie czepia, i paru kiepskich poetów, łażących tu i tam. Może pogoda jest inna, a ludzie mają nieco inny akcent; i tyle. (…) Za to kobiety bardzo się różnią od miast. Jeśli masz szczęście, wszystko będzie dobrze. Z kobietami trzeba mieć szczęście, ponieważ poznaje się je głównie przez przypadek. Jeśli na rogu skręcisz w prawo, spotkasz tę; jeśli skręcisz w lewo, spotkasz drugą. Miłość to rodzaj wypadku. Ludność tryka się o siebie i jakimś sposobem spotyka się dwoje ludzi. Możesz pan powiedzieć, że kochasz jakąś kobietę, ale istnieje kobieta, której nigdy nie spotkałeś, a którą mógłbyś kochać w cholerę mocniej. Dlatego mówię, że trzeba mieć szczęście. Jeśli spotkasz kogoś w pobliżu szczytu możliwości, masz szczęście. Jeśli nie, cóż, skręciłeś w prawo zamiast w lewo albo nie szukałeś odpowiednio długo, albo jesteś zwyczajnym, cholernym pechowcem.
    • Źródło: wywiad Roberta Wennerstena, „London Magazine”, grudzień 1974-styczeń 1975, za: Charles Bukowski…, op. cit.
  • – Wygląda pan dla nas na „samotnika”, na kogoś, kto nie znosi tłumów, kto nie znosi prawie wszystkiego.
    – Słuchaj pan, nigdy nie mam dość samotności. Tłum jest zawsze przy mnie – w rzeźni, w fabryce, na wyścigach. Jestem przeciwny niesprawiedliwości wobec każdego pojedynczego człowieka, ale jakoś kiedy zbierzesz tych ludzi w tłum, śmierdzący i pokrzykujący banały, to czasem mam takie poczucie, że bomba atomowa jest największym wynalazkiem człowieka. Jeśli nie wyrwę się z tłumu, nigdy nie dowiem się, kim oni są ani kim ja jestem. Skłaniam się ku temu, jak to robił Jeffers. Za ścianą, ryjąc w niej. Jeśli żyjesz przez czterdzieści pięć lat i to wiesz, możesz pisać przez tysiąc lat.
    • Źródło: wywiad Michaela Perkinsa, „In New York” nr 1.17/1967, za: Charles Bukowski…, op. cit.
  • Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być.