Zbigniew Dębski

polski wojskowy, powstaniec warszawski

Zbigniew Dębski (1922–2010) – polski powstaniec warszawski, podpułkownik WP (pośmiertnie awansowany do stopnia pułkownika), członek Kapituły Orderu Wojennego Virtuti Militari, sekretarz Klubu Kawalerów Orderu Wojennego Virtuti Militari, zginął w Smoleńsku.

  • Ataki odbywały się tylko nocą, ponieważ w dzień nie można było się poruszyć, tak silnie umocniony był budynek, jeden z dwóch najwyższych w Warszawie, więc Niemcy mieli ostrzał w całym rejonie. Batalion „Kiliński” zdobył wszystkie swoje pozycje wokół PAST-y, a PAST-a była w środku drzazgą, czy cierniem wśród naszego (terenu), z którego prowadzono skuteczny ostrzał, do wszystkiego, cokolwiek się ruszyło.
Grób Zbigniewa Dębskiego na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie
  • Brałem następnie udział kilkakrotnie w atakach na PAST-ę najpierw (w nocy) z 3 na 4 (sierpnia) i potem 20 (sierpnia). To był pierwszy właściwie zorganizowany przez (powstańców atak), dowódcą był (powstaniec) o pseudonimie „Żmudzin”, nazwiska w tej chwili nie pamiętam [Bolesław Kontrym]. Wówczas byłem w osłonie tak zwanej ogniowej.
  • Miałem ten zaszczyt, że się tak wyrażę, wywieszenia flagi na szczycie gmachu w dniu jego zdobycia. W czasie akcji zdobywania PAST-y stopniowo, jak się posuwaliśmy w górę, flagi wywieszono wpierw z okna drugiego piętra, potem z trzeciego piętra. Ale owało jeszcze flagi na szczycie, więc (wszedłem) tam, ubezpieczany przez moich dwóch żołnierzy o pseudonimach „Ora” i „Wiąz”. Sanitariuszki przygotowały pospiesznie flagę, którą (założono) w oparciu o kawał drzewca, kij, pobiegliśmy w górę, aby ją zatknąć. Droga była strasznie trudna.
  • Najgorszym obozem to był obóz w Sandbostel, ponieważ tam (były) głodowe (porcje), my tam z głodu puchliśmy. Dostawaliśmy wywar z liści buraczanych, kartofel i kromkę cienką chleba, mniej jak sto gramów, czasami kartofel. To był trudny okres.
  • Należałem do tych atakujących, którzy jeszcze szukali potem Niemców, których znaleźliśmy w piwnicy jeszcze. Tam było kilkunastu, którzy na wezwanie: Hände hoch! dopiero po pewnym czasie zdecydowali się i poddali, w piwnicach, w kotłowni i dalej pod częścią wysokościową PAST-y. Wydobyliśmy ich stamtąd. Również tam było dziesięć osób, Polaków – cztery kobiety, sześciu mężczyzn, którzy stanowili obsadę zakładników. Ich radość oczywiście nie miała miary.
  • Tak wymagała potrzeba chwili. Przecież my tak byliśmy żądni walki, przecież tyle się do niej przygotowywaliśmy, aby te wszystkie strony mordów, rozstrzeliwań publicznych, wysyłania do obozów, w jakiś sposób pomścić. Rwaliśmy się przecież do tej walki.
  • Trudna to była droga - początkowo posuwaliśmy się bardzo szybko schodami znajdującymi się w części wysokościowej gmachu od strony placu Grzybowskiego, potem coraz wolniej i ostrożniej przy niesamowitym upale wśród dogasających zgliszcz i kapiącej czasami roztopionej cyny ze spalonych urządzeń telefonicznych. Po przedostaniu się na taras PAST-y przymocowaliśmy flagę w pozycji pionowej do przewodu wentylacyjnego na środku tarasu. Zamocowana flaga wyglądała okazale, tym bardziej że rozwijał ją lekki wiatr. W czasie mocowania flagi reporterka z BiP-u zrobiła kilka zdjęć. Gdy podeszliśmy do murku okalającego taras, zostaliśmy ostrzelani z broni maszynowej z Ogrodu Saskiego. Całe szczęście, że seria była niecelna. Zeszliśmy w dół tą samą drogą.