Zatoka trujących jabłuszek

Zatoka trujących jabłuszek – powieść Moniki Szwai z 2008.

A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż

  • – A w ogóle ty chyba dopiero jesteś w gimnazjum?
    – I to w pierwszej klasie. Miałam obsuwę, rok z powodu raka.
    – Nie martw się. Ja miałam obsuwę, rok z powodu głupoty.
  • – Ach, to…
    – Ach, co? Słuchaj, rozmawiamy jak dwie kretynki.
    – Bo zakochane kobiety kretynieją.
  • Agnieszka byłaby świetną szachistką, gdyby jej się chciało grać w szachy.
  • Agnieszka przeklęła w duchu wszystkie mamusie wyjeżdżające za szmalem w obce kraje i zostawiające w domu córki w najtrudniejszym okresie dojrzewania, właśnie teraz szalenie potrzebujące wsparcia, wyjaśnienia, pocieszenia i tego wszystkiego, co da ci tylko matka, a nie żadna sąsiadka! Ani kochająca babcia! Ani dziadek!
  • Bóg w swojej niezmierzonej łaskawości obdarzył nas wszak telefonią komórkową – tak sobie to tłumaczył – a ta znakomicie wystarcza do utrzymania podstawowych kontaktów.
  • (…) bycie bezguściem to wprawdzie nie grzech, ale duży wstyd.
  • Czy pan myśli, że takie stare grzybnie jak ja mogą jechać w taką daleką podróż?
  • – Dobre. A proszę mi jeszcze coś powiedzieć, bo mnie strasznie ksiądz zaintrygował…
    – Tak, pani Misiu?
    – Te grzeszne rozrywki… Jakim grzesznym rozrywkom może się oddawać ksiądz taki jak ksiądz?
    – Ach, to… Ja, pani Misiu… tylko proszę, niech pani się ze mnie nie śmieje. Ja gram na komputerze w kulki. Bardzo mnie to pochłania ostatnio.
  • Faceci lecą na bezradne (…).
  • – Hajjjjoooo…
    Po takim powitaniu Marcelina spodziewała się zobaczyć Teletubisia, ale podniosła głowę i ujrzała pół kobiety. Druga połowa zapewne kryła się w gąszczu bugenwilli.
  • Jarek nie miał wprawdzie cherubińskiej urody swojego przyjaciela, ale też był zdecydowanie przystojny. W typie Macieja Silskiego, rockowego wokalisty z kropką na czole. Tyle że bez kropki.
  • Kasia zresztą utrzymywała ją w przekonaniu, że jest wzorową uczennicą i grzeczną dziewczynką. Zakochana w niej starsza pani wierzyła nawet w to, że w dzisiejszych czasach przyjęte jest chodzenie do szkoły w sukience wielkości chusteczki do nosa i w pełnym wieczorowym makijażu.
  • Każda mama jest fajna, pamiętaj. Twoja też.
  • Kiedy w dniu uroczystym przyjaciółki zobaczyły Misię w pełnej gali, nie szczędziły okrzyków zachwytu, które to okrzyki stanowiły miód na serce leciwej stylistki. Pan młody nie krzyczał, ale był kompletnie rozmaślony i widać było po nim, że wziąłby Michalinę nawet w worku po cukrze.
  • Krzysia-Marysia zajęta była właśnie zębami przednimi, które akurat przychodziły z wrzaskiem na świat. Wrzeszczała Krzysia, nie zęby osobiście.
  • Marcela uznała, że mama Edusia chyba lubiła bawić się w dom i nie wybawiła do końca w dzieciństwie. Nie miała zamiaru jej przeszkadzać, niech sobie babcia pichci, jak chce.
  • Masz ci los, znowu zaczął – z drugiej strony, z trzeciej strony! Hamlet to przy nim mistrz świata w precyzowaniu poglądów na czas.
  • Matka jest beznadziejna. Nawet nie stać jej na oryginalne wyrażenie pretensji. „Co ty sobie wyobrażasz?”. Każda matka w ataku furii zadaje to kretyńskie pytanie.
  • Młodzi ludzie robią błędy i źle oceniają sytuację, właśnie dlatego, że są młodzi. Naszym zadaniem jest wam pomóc w kłopotach.
  • – Muszę z tobą poważnie porozmawiać. Możemy gdzieś się tu urwać?
    Nika Mokrzycka patrzyła na Jagę Grosikównę oczami wielkimi ponadnormatywnie.
    – Tu szkoda. Patrz, jakie te głazy są obłędne. Ale jak już wrócimy na katamaran, to się możemy gdzieś zaszyć i pogadać. O tym, co ty wiesz, a ja rozumiem?
  • Na trzecim roku prawa wie się o życiu wszystko. Zwłaszcza w Krakowie.
  • Nie jest rzeczą łatwą poradzić sobie z włosami, które się kręcą, bo one zawsze idą tam, gdzie chcą.
  • Nie zawsze jest wskazane, żeby dzieci wiedziały wszystko o rodzicach (…).
  • Niestety, nie udało nam się jeszcze was przekonać, żebyście się ubierały stosownie do okoliczności. Szkoła nie jest przedsionkiem sypialni.
  • Odświeżyły się pospiesznym prysznicem, zażyły swoje liczne (zwłaszcza pani Róża) lekarstwa i ubrały się w domowe dresiki.
    Usiadły na kanapie i włączyły telewizor. Po mniej więcej dwóch minutach patrzenia w ekran spojrzały na siebie.
    – Czy myśmy oszalały? – spytała retorycznie pani Lila. – I co, teraz jako grzeczne przedszkolaczki obejrzymy dobranockę i pójdziemy spać?
    – Przestań! – sapnęła pani Róża. – Co proponujesz?
    – Idziemy do baru!
    – W tych pajacykach?! – Pani Róża krytycznie spojrzała na swój różowy dresik. Wyglądała w nim jak przebrana za Barbie wieża Eiffla.
  • Ola się nie odzwyczaiła od rodziców. Tęskniła za nimi tak samo teraz, jak i trzy lata temu, kiedy wyjeżdżali, zapewniając, że to góra na rok. Nawet im to powiedziała, gdy ostatnio byli w Szczecinie, ale usłyszała, że takie prawie dorosłe osoby jak ona nie powinny się mazgaić.
  • (…) pamięta pan naszą naczelną zasadę: one mogą być głupie, bo to jeszcze dzieci…
    – A my jesteśmy od tego, żeby im pomóc i wytłumaczyć, na czym polega życie. Pamiętam. To fajna zasada i przydaje mi się w wychowaniu syna. Generuje cierpliwość ojcowską, jeśli mogę tak powiedzieć.
  • Pani doktor zsunęła okulary z nosa i spojrzała na pacjentkę jak entomolog na ćmę Atropos Trupią Główkę, która na jego oczach zamieniła się w dorodną rusałkę pawika.
  • Pani Lilianna jako rasowa fryzjerka nienawidziła dredów, będących w jej przekonaniu wstydem i obrazą boską, nie zaś fryzurą godną człowieka kulturalnego!
    Etniczne aspekty poskręcanych warkoczyków były jej absolutnie obojętne.
  • Pani Lilianna obejrzała ją fachowym okiem.
    – Koczek. Na koczku toczek. Spod koczka loczek. Mała woalka. Albo nie. To do pani nie pasuje. To panią Agnieszkę bym tak widziała. Oczywiście bez loczka. Panią inaczej. Trochę podepnę, ale niech włosy opadają swobodnie. I na tym kapelutek w stylu lat dwudziestych. Z woalką.
    – Ja myślałam, żeby całkiem skromnie…
    – To będzie skromnie. – Artystka machnęła ręką. – Jakby pani chciała, to ja bym umiała nieskromnie… wyglądałaby pani jak królowa! Kiedy jeszcze teatr był prawdziwym teatrem i były pieniądze na scenografię, i na kostiumy, i na wielkie obsady… kiedy się grywało Szekspira i Wyspiańskiego, ohoho, umiałyśmy zrobić królową z najbrzydszej aktorki! A pani jest ładna i ma warunki; może by pani jednak zmieniła zdanie? Fajnie byłoby znowu pokombinować. Ślub to czasem jedyna okazja, żeby być królową.
    – Królową matką od razu – mruknęła Michalina. – Nie, pani Lilu, bardzo dziękuję, ale ja jednak nie mam warunków. Umysłowych. Potykałabym się o berło i przez roztargnienie
    zjadłabym jabłko…
    – No to jeszcze korona by została – próbowała pertraktować mama B., jednak bez większej nadziei.
  • Pani Lilianna przechadzała się po sadzie i robiła przegląd wojska. To, co widziała, nie napawało jej optymizmem. Na jabłoniach wisiały jabłka, których nikt nie miał zamiaru zbierać, i gruszki, którym było przeznaczone tu wisieć aż do samobójstwa przez upadek na glebę. Względnie do zjedzenia przez robaki.
  • – Pani to ma szczęście… jak ja bym tak chciała mieć kogoś, kto by mnie naprawdę kochał…
    – Ola, to jest loteria! Czasem ma się ich na pęczki, a czasem nikogo. Takie jest życie. Ja na swojego czekałam czterdzieści lat. Nie bądź taka wyrywna.
  • Poświęciłam mój fundusz pogrzebowy. Do diabła z pogrzebem, jak umrę, to mnie już nie będzie obchodziło, kto się martwi pochówkiem. A ja jeszcze zażyję przyjemności.
  • (…) przecież lekarz to też jest tylko człowiek, który się czegoś nauczył, więc w zasadzie każdy może się tego samego nauczyć.
  • Świece sobie daruj, nie muszę mieć efektów serialowych. I strasznie dużo sprzątania potem.
  • Tatulek siedzi w domu. Dobrał się do biblioteczki Grzesia i robi sobie powtórkę z literatury rozrywkowej. Czyta stare Jurandoty, Marianowicze, Turima, Słonimskiego i różne opary absurdu. I ryczy z radości.
  • To takie panieneczki z pierwszej klasy, które chodzą w samej bieliźnie. (…)
    – Chyba wiem. Rzeczywiście, nie udało mi się ich jeszcze przekonać, żeby się ubrały. (…)
    – Jeśli wolno mi coś powiedzieć w tej materii, to one wyglądają jak chodzące zaproszenie do łóżka.
    – No właśnie. Pewnie ktoś z tego zaproszenia skorzystał. Wie pan, panie Marcinie, kiedy ja byłam w ich wieku, takie ubranka jak te ich sukienki to była nasza bielizna podspodnia. A mnie się robiło głupio, kiedy mi wyjrzało na światło dzienne ramiączko od stanika. Dzisiaj dziewczyny chodzą prawie nagie (…).
  • Tuż za drzwiami oczy dziewcząt ucieszył woźny i konserwator Marcin, posiadacz imponującej klaty, wywijający klasycznym szkolnym dzwonkiem. Uczniowie nie wiedzieli jeszcze, że dzwonek w tej szkole stanie się wyłącznie rekwizytem okazjonalnym. Na co dzień granice lekcji i przerw wyznaczać będzie jedynie zegarek nauczyciela. Agnieszka nienawidziła dzwonków szkolnych tak samo jak budzika. Jedno i drugie uważała za źródło niebezpiecznych nerwic W JEJ szkole – nie do przyjęcia.
  • Udane życie erotyczne oraz uczuciowe (…) zawsze dodaje kobiecie urody.
  • W dzisiejszych czasach rodzice nic nie wiedzą o swoich dzieciach (…).
  • W ich wieku hałasowanie jest konieczne do życia.
    • Opis: o nastolatkach.
  • Wiesz, mała, na czym polega bycie dorosłym? (…) Na odpowiedzialności. Trzeba przewidywać skutki swojego postępowania.
  • Wiesz, co jest jedną z nieodłącznych cech dorosłości? Samotność. W najważniejszych chwilach życia jesteśmy sami. (…) Nikt za ciebie nie zdecyduje, co zrobić. Musisz to wziąć na siebie.
  • Wyspa Skarbów okazała się, jak większość tutejszych wysp, podobna do kawałka naszych Karkonoszy wrzuconych przez kogoś silnego do morza.
  • Z drugiej strony, z trzeciej strony. A jakież to ma dzisiaj znaczenie?
    Z czterdziestej czwartej strony – dobrze będzie oddalić się jakoś definitywnie od drogiej Stephanie.
  • Zemsta zamula. Niszczy.