Stanisław Szozda

polski kolarz szosowy, olimpijczyk

Stanisław Szozda (1950–2013) – polski kolarz szosowy, dwukrotny wicemistrz olimpijski, pięciokrotny medalista mistrzostw świata oraz zwycięzca Wyścigu Pokoju i Tour de Pologne.

Pomnik Stanisława Szozdy w Prudniku
  • Byłem bardzo niski, ważyłem raptem 42 kilogramy i praktycznie mnie nie dostrzegano. I choć cały czas byłem chorowity, to ciągle chciałem zrobić w życiu coś więcej, by ktoś w końcu mnie zauważył. Zacząłem zatem grać w hokeja, ale po jednym ze starć wylądowałam na bandzie i miałem problemy z kręgosłupem. Tak wybito mi z głowy hokej.
  • Kiedy wygrałem Wyścig Pokoju, nie spałem przez trzy noce. Dlaczego? Bo nigdy nie marzyłem, że kiedykolwiek zobaczę kolarza, który startował w Wyścigu Pokoju. Nie wyobrażałem sobie, że będę rozmawiał z zawodnikiem, który występował w tej imprezie. Nigdy nie sądziłem, że wystartuję w tym wyścigu, a co dopiero, że go wygram. Ciągle wydawało mi się, że to był sen.
  • Pierwszy mój rower był zamieniony za narty. To był stary Favorit przejechany przez traktor. Ledwo co go poskładałem. Pojechałem do wujka do Świebodzic. Załatwiałem taką przerzutkę, która miała trzy trybiki z tyłu. To była taka świebodzka przerzutka. Przerzucało się ją na taką sprężynę i łańcuszek. Teraz na pewno taki mechanizm można znaleźć w muzeum.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
  • Mogę się obejrzeć w przeszłość i powiedzieć jedno: uśmiecham się, bo wiem, że nie spieprzyłem swojego życia; uśmiecham się, że można coś zrobić w życiu i się do tego uśmiechać; można się cieszyć, że nie zmarnowałem życia. Nie możemy żałować nigdy tego, co by było gdyby. Nigdy nie wiemy, co by nas spotkało. Może wystartowałbym wśród zawodowców, a tam spotkałby mnie nieszczęśliwy wypadek. Dlatego nie wracajmy nigdy do tego, co mogłoby być. Przeżyłem cudowne chwile, bo przecież były narodziny dzieci, a potem wnucząt. Najwspanialszą przygodą mojego życia, to było jednak te dziesięć lat spędzonych w kolarskim peletonie. Życzę każdemu, by przeżył coś takiego.

O Stanisławie Szoździe edytuj

  • Do samego końca nie wiedziałem, co Staszkowi było. Nie chciał się przede mną otworzyć, mówił, że ma problemy z kręgosłupem. Ostatni raz widzieliśmy się w Sobótce, podczas odsłonięcia pamiątkowych tablic w alei sław. Było radio, przyjechała telewizja. Kiedy nadeszła kolei Staszka, wziął do ręki mikrofon, wskazał na mnie i powiedział: to jest ten człowiek, dzięki któremu tutaj jestem i to, co w życiu osiągnąłem, to jego zasługa. I ciach mnie w policzek. To było strasznie wzruszające. W 1999 roku pochowałem syna – zginął w wypadku drogowym w wieku 36 lat. Teraz odszedł Staszek, którego traktowałem jak własne dziecko. Trudno mi się z tym pogodzić.
  • Startowałem gdzieś za granicą, w tym czasie w Prudniku odbywał się wyścig dla niezrzeszonych. Po powrocie dowiedziałem się, że wygrał 16-letni Szozda, uczeń technikum rolniczego. Mówią mi, że miał 5 minut przewagi i że musiał się za motorem ciągnąć. Ja, stary lis, myślę: taki gówniarz i on się potrafi za motorem ciągnąć?! Niemożliwe. Chcę go widzieć! – powiedziałem. Za jakąś godzinę Szozda przyleciał zdyszany. Patrzył we mnie jak sroka w kość. Aż gębę rozwalił. To był wielki talent. Szybko się uczył, miał niesamowity zapał do treningów. Zdobył wiele, ale mógł jeszcze więcej, wystarczyło umiejętnego go prowadzić. Gdyby go tak nie eksploatowano, to zdobyłby jeszcze z pięć tytułów mistrza Polski, dwa tytuły mistrza świata, zaliczyłby co najmniej dwa kolejne Wyścigi Pokoju i jeszcze jedną olimpiadę. Zakończył ściganie mając zaledwie 28 lat, w najlepszym wieku dla kolarza. Gdyby nas nie rozłączyli, to jego kariera wyglądałaby zupełnie inaczej, jestem tego pewien. Choć on sam też się nie oszczędzał. Dla niego nie było, żeby wygrać o pół koła, czy rower. Jak jemu machnęli chorągiewką, to w niego diabeł wstępował. On wyznawał zasadę jak Ruski – naprzód! A trzeba było po łyżeczce. Zwłaszcza, że on był chuchro. Mimo wszystko uważam, że drugiego takiego kolarza jak Szozda nie będzie w Polsce przez najbliższych 100 lat.