Longyearbyen

miasto na Svalbardzie, w Norwegii

Longyearbyen – stolica Svalbardu, liczy ponad 1,8 tys. mieszkańców. Ośrodek wydobycia węgla kamiennego, port lotniczy, centrum turystyki.

  • Gdy idzie się przez Longyearbyen zimą, widać, jak z wielu okien biur i prywatnych domów światłość wiekuista niektórym święci, a ci odpoczywają w pokojach. W domu mają dzień, a na zewnątrz noc. Światło lampy jest tak uzależniające, że jak się ją zgasi, to żadna normalna żarówka sześćdziesiątka nie daje rady i ma się odczucie podwójnej ciemności, zaraz po tym, gdy jasny obraz zniknie z siatkówki.
Panorama miasta Longyearbyen
  • Kończymy się sezon, ale zaczynają się polowania, które na Spitsbergenie są naturalnym sposobem rodzinnego spędzania czasu. Poprzez myślistwo uczy się dzieci szacunku dla natury. Tutaj prawie wszyscy jedzą mięso, więc dzieciom od najmłodszych lat pokazuje się, skąd ono pochodzi. Co roku przedszkola organizują dla pięciolatków polowanie na renifera, a zabite zwierzę przywozi się na plac zabaw, gdzie ojcowie oprawiają je na oczach dzieci. Niektóre patrzą z obrzydzeniem, inne biegają w koło, wymachując odciętymi kopytami. Jedne kroją ścięgna jak należy, inne zatykają nos, bo im martwy renifer pachnie, jakby ktoś puścił bąka.
  • Longyearbyen, choć leży nad fiordem i otaczają je malownicze góry, jest małym zapyziałym miasteczkiem. Wokół widać walące się szyby górnicze sprzed lat, charakterystyczne wbijające się pionowo w górskie zbocza. Droga do portu po obu stronach ozdobiona jest kolorowymi kontenerami i malowniczymi kupami złomu. Wszędzie jest szaro i w dodatku mży.
  • Longyearbyen wygląda jak dekoracja albo jak plansza do gry w Eurobusiness. Domki i hotele ustawiono w rzędach na niemal nagiej ziemi i pomalowano na różniące się tylko odcieniem kolory letniej i jesiennej tundry. Do tego metalowe baraki, kontenery i zapylona węglem część przemysłowa miasta, którą określić jako ładną. Nie ma tu chodników, a rury kanalizacyjne poprowadzono nad ziemią.
  • Święta w Longyearbyen są przede wszystkim ciche. Pierwsza gwiazdka, jak zaświeciła w listopadzie, tak świeci do teraz. To miasto jest niczym prezent obwiązany zieloną wstążką zorzy polarnej, którą ktoś na końcu przeciągnął nożyczkami, zawijając finezyjnie końce. Zorza daje pewność, że słońce skrywa się gdzieś tam, za górami. Wokół ciemno i bezpiecznie. Horyzont zniknął na dobre i nie pozostaje nic innego, jak tylko wygodne się umościć. Teraz nie ma już rozróżnienia na dzień i noc. Po zmianie położenia gwiazdozbiorów na niebie można mniej więcej określić porę dnia, ale to tylko przy bezchmurnej pogodzie. Księżyc nie zachodzi i kręci się nad miastem, duży i przyjacielski. W jego świetnie góry wyglądają jak odlane z gipsu. Wszystko zwalnia i jest spokojnie.
  • W Longyearbyen w każdym niemal budynku publicznym jest wypchany niedźwiedź, zarówno na lotnisku, gdzie nowo przyjezdni, czekają na odbiór bagażu, robią pierwsze zdjęcia dzikiej przyrody, jak i w szkole, gdzie stoi ta wspomniana już niedźwiedzica z małymi, a także w poczekalni w szpitalu, kościele i sklepie spożywczym, gdzie misia z rozdziawioną paszczą ustawiono tuż nad wejściem.