Jolanta Szczypińska

polska pielęgniarka i działaczka polityczna

Jolanta Szczypińska (1957–2018) – polska polityk, z zawodu pielęgniarka, posłanka na Sejm.

  • Ale premier w tę bajkę nie uwierzył. Poprosił mnie i szczerze porozmawialiśmy. Dla mnie to była przykra sytuacja, bo nagle się wydało, że nie mam pieniędzy. Jednak z drugiej strony była to sytuacja szczęśliwa i miła, bo premier zainteresował się mną i zechciał pomóc. Wyczuwałam, że to jest człowiek wrażliwy, że ma dobre serce.
Jolanta Szczypińska (2008)
  • Jestem pacjentką, nie będę poddawała się leczeniu, póki sytuacja w służbie zdrowia nie będzie normalna. Nie będę mogła korzystać z terapii onkologicznej w momencie, kiedy inni pacjenci tej terapii są pozbawieni. Proszę mi powiedzieć, jak ja mam to wykonać, kiedy w poradniach onkologicznych czekają kolejki. Ja się nie upominam o siebie, ja się upominam o tych pacjentów, żeby byli leczeni.
  • Musiałam wyjeżdżać do Warszawy na rady polityczne partii. A bilet trzeba było kupić za własne pieniądze. Pewnego razu, kiedy już uzbierałam pieniądze na bilet, zaczęłam się zastanawiać, w czym pojadę. Było lato, nie miałam butów, więc kupiłam najtańsze, jednorazówki – jak się okazało. Pojechałam do Warszawy, a tam była ulewa i buty się rozpadły. Nie miałam pieniędzy na drugie, więc poszłam boso. Bez butów wkroczyłam do Sali Kolumnowej w Sejmie.

O Jolancie Szczypińskiej

edytuj
  • Ale ona też pomagała. Potrafiła w ciemną noc lokalnymi pociągami jechać do umierającej koleżanki ze szpitala, która opuszczona przez rodzinę chciała przed śmiercią jeszcze raz z nią porozmawiać, tak jak rozmawiały w szpitalu. Chciała jeszcze coś dobrego, choćby w takiej niewielkiej skali przeżyć. A przecież z Jolą wtedy też było źle, wcale nie było pewne, jaki będzie jej los.
  • Była to piękna osoba naszego ruchu. Przyjmujemy to jako ciężki cios. Od 2000 roku bardzo ciężko chorowała. Mimo tej choroby, cierpień, działała z całą energią i zachowywała radość z życia. Potrafiła sama cierpiąc, pomagać innym cierpiącym.
  • Chęć przebicia była związana z wartościami, z odróżnianiem dobra od zła, nie miała nic wspólnego z peerelowskim karierowiczostwem. I to warto wiedzieć i zapamiętać.
  • Kiedy zostałem premierem, przyniosła mi róże i się zaczęło. Zaczęło się love story. I ona to złapała. Nie mam o to do niej pretensji. Umocniła swoją pozycję jako „narzeczona” premiera czy później prezesa. Pokochały ją tabloidy. Chwyciła życie pełną piersią. To, że ludziom dobrym też czasem się udaje, choć niestety rzadko, jest bardzo optymistyczne.
  • Przyjeżdżała do Warszawy po literaturę, miała bardzo ładny życiorys. Zatrzymywano ją, bito. Pierwszy raz dowiedziałem się o niej poprzez Komitet Helsiński gdzieś w 1987 roku, choć jej wtedy nie poznałem. Ale skojarzyłem ją sobie chyba w roku 1991, kiedy byłem w Słupsku w trakcie kampanii wyborczej. Nie ukrywam, że ten życiorys jest powodem mojej sympatii i poczucia zobowiązania wobec niej. I wiem, że jest tak, iż jest naprawdę czynnie dobra.
  • Zawsze była otwarta, potrafiła przełożyć to, czym pielęgniarka szpitalna, którą wcześniej była, może dzielić się z podopiecznymi. Miała też to ciepło, ten dar traktowania wszystkich ludzi wokół siebie w sposób otwarty, wpierający, pomagający, z dobrym słowem. Taka w mojej pamięci pozostanie – bardzo miła, piękna i dobra Jola.