Brylantowa gitara
Brylantowa gitara (ang. A Diamond Guitar) – opowiadanie autorstwa Trumana Capote z 1950 roku. Tłumaczenie Robert Sudół.
- A potem w świat. Świat, el mundo, mój przyjacielu.
- Ale melodie, które grały, brzmiały fałszywie, jakby Tico Feo, nastroiwszy gitarę ostatniego ranka, rzucił na nią klątwę. Teraz gitara leży pod pryczą pana Schaeffera, a jej szklane brylanty matowieją; nocą czasem sięga do niej ręką i błądzi palcami po strunach: i wtedy świat, el mundo.
- Być żywym to pamiętać brązowe rzeki, w których pływały ryby, a także promienie słońca na kobiecych włosach.
- Chętnie częstował nimi [słodyczami] przyjaciela, gdyż ten bardzo je lubił; myślał wtedy: „Doroślejesz, ale jeszcze dużo czasu upłynie, zanim staniesz się dorosły”.
- Czasem patrzył lękliwie na przyjaciela i myślał: „Z ciebie jest po prostu leniwy marzyciel”.
- Miał chytre oczy szulera; trudno się było zorientować, w którą stronę patrzy.
- Można powiedzieć, że w całym swoim życiu pan Schaeffer zrobił tylko jedną złą rzecz: zabił człowieka. Okoliczności tego zdarzenia są nieistotne, pomijając fakt, że osobnik ten zasługiwał na śmierć i że za zabójstwo skazano pana Schaeffera na dziewięćdziesiąt dziewięć lat i jeden dzień więzienia.
- Pan Schaeffer (...) potrafi pisać i czytać, potrafi też rachować. Gdy któryś z więźniów dostaje list, przychodzi z nim do pana Schaeffera. Listy są przeważnie smutne i pełne narzekań; pan Schaeffer często zmyśla na poczekaniu weselsze wiadomości, pomijając część z tego, co zostało napisane.
- Przypominali parę kochanków – oprócz tego, że nie obcowali cieleśnie ani nawet o tym nie myśleli, choć w więzieniu nie byłoby to pierwszyzną.
- Sam pan Schaeffer nie dostaje poczty, nawet w Boże Narodzenie. Wydaje się, że nie ma przyjaciół poza więzieniem, w więzieniu zresztą też nie – przynajmniej prawdziwych przyjaciół.
- – Tamten, to nawet motyl w usta złapać nie umie.
Miał na myśli Armstronga, strażnika o wydatnej szczęce, który siedział ze strzelbą między kolanami. Był najmłodszym strażnikiem, nowym pracownikiem wiezienia.
– No nie wiem – odparł pan Schaeffer. Obserwując Armstronga zauważył, że strażnik – podobnie jak wielu ociężałych i zarazem próżnych ludzi – porusza się z kocią zwinnością. – Może cię wystrychnąć na dudka.
- Teraz, uświadomiwszy sobie własne osamotnienie, poczuł, że jest żywym człowiekiem.
- – Wydawało mi się, że ty pan, jesteś mój przyjaciel. „Jestem” – odparł w myśli pan Schaeffer, ale milczał.
- Ze wszystkich pór roku najokrutniejsza jest wiosna: przez skostniałą od mrozu ziemię przebijają się łodyżki, młode liście tryskają ze starych, pozostawionych na zatratę, gałęzi, usypiający wiatr hula w świeżej zieleni. Z panem Schaefferem było podobnie – pora przebudzenia, naprężania zesztywniałch mięśni.
Zobacz też: