A propos niczego
A propos niczego – autobiografia Woody’ego Allena z 2020 roku. Tłumaczenie Mirosław P. Jabłoński.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Ale teraz jestem gotów się urodzić. W końcu przychodzę na świat. Świat, w którym nigdy nie będę się czuł dobrze, którego nigdy nie zrozumiem ani nie zaaprobuję i któremu nie wybaczę.
- Dlaczego miałbym pościć za swoje grzechy? Jakie one były? Pocałowanie Barbary Westlake, kiedy powinienem był powiesić swój płaszcz? Wciśnięcie fałszywej pięciocentówki dziadkowi? Wyluzuj, Boże, są dużo gorsze rzeczy. Naziści pakują nas do pieców. Najpierw tym się zajmij.
- Gdy byłem starszy, nie tylko wymieranie stało się dla mnie jaśniejsze, ale też bezsens istnienia. Wpadłem na to samo pytanie, które dręczyło byłego księcia Danii: Po cóż znosić pociski zawistnego losu, kiedy mogę po prostu ochlapać wodą nos, wsadzić go do oprawki żarówki i nigdy więcej nie musieć się borykać z niepokojem, smutkiem i gotowanymi kurczakami mojej matki? Hamlet nie zdecydował się na to wyjście, gdyż obawiał się tego, co może go spotkać w życiu pozagrobowym, ale ja w nie nie wierzyłem, więc, przy mojej ponurej ocenie ludzkiej kondycji i jej bolesnej absurdalności, po co to kontynuować? Ostatecznie nie wymyśliłem logicznego powodu i w końcu doszedłem do wniosku, że jako ludzie po prostu jesteśmy na stałe tak zaprojektowani, żeby opierać się śmierci. Krew przeważa nad mózgiem. Nie ma żadnego logicznego powodu, żeby czepiać się życia, ale kogo to obchodzi, co mówi głowa – serce mówi: Widziałeś Lolę w minispódniczce?
- Jadła mi z ręki, a potem zauważyłem, że brakuje mi ramienia.
- Kiedy w końcu umówiłem się z jedną z tych rozkosznych, cyganeryjnych brzoskwinek, było to straszne dla nas obojga. Dla niej, gdyż na początku wieczoru zrozumiała, że utknęła z niepiśmiennym debilem, który wydawał się nie wiedzieć, jaką rolę odgrywa Stefan Dedalus, i straszne dla mnie, gdyż uświadomiłem sobie, że istotnie jestem półgłówkiem i jeśli chciałbym kiedykolwiek pocałować te nieuszminkowane usta albo jeszcze raz ją zobaczyć, to naprawdę muszę bardziej zagłębić się w literaturę poza Śmiertelny pocałunek. Nie mogłem jechać na anegdotach o Luckym Luciano czy Rubie Waddellu. Musiałem zajrzeć do Balzaca, Tołstoja i Eliota, żeby podtrzymać rozmowę i nie musieć odprowadzić młodej damy do domu, gdy ta nagle stwierdzi, że dopadła ją żółta febra. Wtedy ja wylądowałbym w Dubrow’s Cafeteria, podzielając los innych wyautowanych ofiar sobotniej nocy.
- Od matki obrywałem co najmniej raz każdego dnia. Bicie było w tamtych czasach obowiązkowe, chociaż ojciec uderzył mnie tylko raz, kiedy mu powiedziałem, żeby się odpierdolił, a on wyraził swoje niezadowolenie, policzkując mnie łagodnie, co dało mi niezakłócony widok na zorzę polarną. Mama jednak tłukła mnie codziennie i to było jak stary dowcip Sama Levensona – „Może nie wiem, czym sobie na to zasłużyłeś, ale ty wiesz”.
- „On zawsze flirtuje z dziewczętami” – powiedziała mojej matce jedna z bezpłodnych bab. Tak, lubiłem dziewczęta. Co mam lubić, tabliczkę mnożenia? Powinienem lubić otępiającą duszę gadkę o pierwszym Święcie Dziękczynienia? Powinienem lubić uderzanie o siebie gąbkami i wytrzepywanie z nich kredowego pyłu? Przywilej, o który rywalizowały niektóre bardziej ociężałe dzieciaki. Nie, ja lubiłem dziewczęta. Od przedszkola nie byłem zainteresowany „chodzi lisek koło drogi” ani zabawą w „gorące krzesła”. Ja chciałem wsiąść do metra z Barbarą Westlake, pojechać na Manhattan, zabrać ją do mojego penthouse’u przy Piątej, pić z nią wytrawne martini (cokolwiek znaczyło „wytrawne”), wyjść na taras i całować ją przy księżycu.
- Nie miałem zespołu Downa, jak dzieciak w mojej klasie, nie byłem garbusem, jak mała Jenny, ani nie dotknęła mnie alopecja, jak dzieciaka Swartzów. Byłem zdrowy, lubiany, bardzo wysportowany, zawsze pierwszy wybierany do drużyn, byłem baseballistą, biegaczem, a jednak w jakiś sposób zdołałem zostać nerwowcem, bojaźliwcem, emocjonalnym wrakiem wiszącym kurczowo na włosku opanowania, mizantropicznym, klaustrofobicznym, odizolowanym, rozgoryczonym, nieskazitelnie pesymistycznym. Niektórzy ludzie widzą szklankę do połowy pustą, inni do połowy pełną. Ja zawsze widziałem do połowy pełną trumnę.
- Nigdy nie kupiłem całej tej religii. Uważałem, że to wszystko jest jednym wielkim szwindlem. Nigdy nie wierzyłem, że Bóg istnieje; nie sądziłem, że gdyby istniał, to przypadkiem upodobałby sobie Żydów. Uwielbiałem wieprzowinę. Nienawidziłem bród. Hebrajski był na mój gust zbyt gardłowy. Poza tym był pisany wspak. Kto tego potrzebował?
- Podobnie jak Holden, nie mam ochoty wdawać się we wszystkie te bzdury w guście Dawida Copperfielda, chociaż w moim wypadku przeczytanie czegoś o moich rodzicach możecie uznać za ciekawsze od czytania o mnie.
- Tak, coś ze mną było nie tak. Lubiłem dziewczęta. Lubiłem wszystko, co było z nimi związane. Lubiłem ich towarzystwo, lubiłem ich śmiech, podobała mi się ich budowa anatomiczna i chciałem być z nimi w Stork Club, a nie na zajęciach praktyczno-technicznych z miejscowymi męskimi troglodytami, gdzie robiliśmy koślawy wieszak na krawaty.