Żuk w mrowisku (ros. Жук в муравейнике) – powieść fantastycznonaukowa autorstwa Arkadija i Borysa Strugackich z roku 1979; tłumaczenie – Irena Lewandowska.

  • Ptaki, zwierzaki
    pod drzwiami stały,
    jak do nich strzelano,
    to umierały
  • ...Znakomita większość mieszkańców Ziemi organicznie nie jest w stanie pojąć, że istnieją sytuacje wykluczające kompromis. Albo ja ich, albo oni mnie i nie ma czasu na zastanawianie się, po czyjej stronie jest racja. Dla normalnego Ziemianina brzmi to dziko, świetnie to rozumiem, sam taki byłem, póki nie trafiłem na Saraksz. Dokładnie pamiętam moje ówczesne widzenie świata, które zakłada a priori, że każda rozumna istota etycznie jest równa tobie i że nie może w ogóle powstać pytanie, czy istota ta jest lepsza czy gorsza, nawet jeśli jej etyka i moralność różni się od twojej. Tu nie wystarczy żadne przygotowanie teoretyczne, nie wystarczy modelowanie sytuacji, trzeba samemu przejść przez zmierzch moralności, zobaczyć coś niecoś na własne oczy, boleśnie osmalić własne skrzydła, uzbierać parę dziesiątków niewesołych wspomnień, żeby wreszcie nawet nie tyle rozumieć, co wtopić we własny światopogląd to ongiś bardzo trywialne przekonanie, że owszem, istnieją istoty rozumne znacznie, nieporównywalnie gorsze od ciebie, jakimkolwiek jesteś… Wtedy i tylko wtedy uzyskujesz umiejętność dzielenia innych na swoich i obcych, podejmowania błyskawicznych decyzji i potrafisz już najpierw działać, a dopiero potem analizować.
  • Herbata doktora składała się z lodowatego chłodnika, kaszy z dynią i gazowanego kwasu z rodzynkami. Szczerze mówiąc herbaty, herbaty jako takiej, nie było — według najgłębszego przekonania doktora Hoannka picie mocnej herbaty sprzyjało powstawaniu kamicy, a słaba herbata stanowiła kulinarny nonsens.
  • Dla naukowców wszystko jest jasne – nie należy mnożyć zbytecznych bytów bez bezwzględnej konieczności. Ale my nie jesteśmy naukowcami... Wolno nam zyskać opinię obskurantów, mistyków, zabobonnych kretynów. Jednego nam nigdy nie wybaczą – jeśli nie docenimy niebezpieczeństwa. I jeśli w naszym domu zapachniało nagle siarką, nie mamy po prostu prawa dyskutować o molekularnych fluktuacjach – mamy obowiązek założyć, że gdzieś opodal pojawił się diabeł z rogami, i przedsięwziąć odpowiednie środki do zorganizowania produkcji wody święconej włącznie, i to w skali przemysłowej.
    • Postać: Rudolf Sikorski
  • Jacyś mędrcy z czysto naukowej ciekawości wpuścili żuka w mrowisko i z niezwykłą dokładnością rejestrują wszystkie niuanse mrówczej psychiki, wszystkie subtęlności społecznej organizacji. A wystraszone mrówki krzątają się, przeżywają, gotowe są oddać życie za ojczysty kopiec i nie wiedzą, biedactwa, że żuk wypełznie koniec końców z mrowiska i pójdzie swoją drogą, nie czyniąc nikomu żadnej szkody… Wyobrażasz to sobie, Mak? Żadnej szkody! Przestańcie się roić! Wszystko będzie dobrze… A jeśli to nie „żuk w mrowisku”? Jeśli to „łasica w kurniku”? Wiesz, co to takiego, Mak – łasica w kurniku?
    • Postać: Rudolf Sikorski
  • – Ekscelencjo – powiedziałem – no co też pan, doprawdy… Dlaczego koniecznie diabeł z rogami? Koniec końców, co złego możemy powiedzieć o Wędrowcach? Weźmy na przykład operację „Wymarły Świat"… przecież tam, jakkolwiek by było, uratowali ludność całej planety! Kilka miliardów ludzi!
    – Pocieszasz mnie – powiedział Ekscelencja z ponurym uśmiechem. – A przecież Wędrowcy wcale nie ratowali tam ludności! Ratowali planetę przed ludnością. Z dużym powodzeniem… A co się stało z ludźmi – tego do dzisiaj nie wiemy…
    – Dlaczego – planetę? – zapytałem skonsternowany.
    – A dlaczego ludność?
    • Postacie: Maksim Kammerer i Rudolf Sikorski
  • Okazuje się, że on, Szczekn, przez całe życie znakomicie obchodził się bez ekspertów.
    • Postać: Szczekn
  • (…) za każdym razem, kiedy podejmuję jakieś decyzje, łapię się na myśli, że tego właśnie oni ode mnie oczekują, a więc właśnie tego robić nie należy.
    • Postać: Maksym Kammerer
  • — Nie zostawię cię w spokoju. Sprawy zaszły już zbyt daleko. Nikt nie podejrzewa ciebie osobiście. Ale dla nas nie jesteś już Lwem Abałkinem. Lew Abałkin przestał istnieć. Jesteś dla nas automatem Wędrowców.
    — A wy dla mnie bandą oszalałych ze strachu idiotów.
    — Nie przeczę — powiedziałem. — Ale właśnie dlatego powinieneś zwiewać stąd jak możesz najszybciej i jak możesz najdalej. Leć na Pandorę, posiedź tam kilka miesięcy, udowodnij, że nikt nie zakodował w tobie żadnego programu.
    — A po co? — zapytał. — Z jakiej racji mam komukolwiek cokolwiek udowadniać? Mam wrażenie, że to dosyć poniżające.
    — Lowa — powiedziałem — gdybyś zobaczył przerażone dzieci, czy uważałbyś, że cię poniżą, jeśli się przed nimi wygłupisz, żeby je trochę uspokoić?
    <...>
    — Lowa — powiedziałem. — Przecież ciebie zabiją.
    — To nie będzie takie proste — powiedział niedbale i odszedł.
  • Wszystko działo się jak w cyklicznym śnie. Jak sześć godzin temu. Biegłem przez sale, przez korytarze, lawirując między gablotami i szafkami wśród posągów i makiet podobnych do absurdalnych mechanizmów, wśród mechanizmów i aparatów podobnych do zdeformowanych posągów, tylko teraz wszystko wokół zalane było jasnym słonecznym światłem, a ja byłem sam i nogi uginały się pode mną, i nie bałem się, że przybiegnę za późno, ponieważ byłem pewien, że i tak będzie za późno.
    Już się spóźniłem.
    Już.
    Trzasnął strzał.
  • Zakrwawione usta poruszyły się i Abałkin powiedział:
    — Ptaki, zwierzaki pod drzwiami stały…
    — Lowa — powiedziałem.
    — Ptaki, zwierzaki pod drzwiami stały — powtórzył z uporem. — Ptaki, zwierzaki…
    I wtedy Maja Głumowa zaczęła krzyczeć.