Zwierzenia Georgii Nicolson
Zwierzenia Georgii Nicolson – seria powieści dla nastolatek autorstwa angielskiej pisarki Louise Rennison.
- Albo wyjaśnienie od Robbiego: „Cześć Georgia. Przestań za mną łazić, bo się ośmieszasz. Zakochałem się w pewnej torbaczce, którą poznałem w Krainie Kangurów, i tylko dla niej gram na gitarze, stojąc w rzece. Skomponowałem dla Gayleen (tak ma na imię moja ukochana) piosenkę, której tekst dołączam. Jej tytuł: Jesteś moją torbaczką, włochatą całowaczką, dla ciebie chcę żyć i o tobie śnić, o ma piękna kangurzyco, niech ucałuję twe kosmate lico”.
- Chłopcy żyją w świecie swoich umysłów. A co to niby ma znaczyć? Ja nie żyję w świecie swojego umysłu, za duży tam bałagan.
- – Chyba przemieniam się w kowboja – mruknęłam do Rosie i Jools.
– Może po kolacji pozaganiamy trochę bydło, żeby wypełnić czymś czas przed powrotem do cywilizacji i naszych chłopaków?
– W porzo.
Po babeczkach z owocami idziemy szukać jakichś krów.
- – Ciekawe, czy dokonałam dobrego wyboru – powiedziałam do Rosie. – Może jednak Masimo podoba mi się bardziej niż Robbie?
– W życiu trzeba kierować się priorytetami – odparła.
O kurczę, mówi całkiem mądrze jak na osobę z milionem warkoczyków na głowie i z doczepioną sztuczną brodą.
– To znaczy? – spytałam.
– To znaczy: który z nich całuje lepiej?
- – Czekamy na ciekawe historie i obserwacje, które klasa dziesiąta przywiezie z wycieczki.
Och, zapewne z wielkim przejęciem będziemy opowiadały, jak zobaczyłyśmy borsuka, który drapał się po tyłku.
- Dave nie jest ani Bogiem Seksu, ani Bogiem Miłości. Jest Bogiem Dave'em. A takiego boga nie ma na liście bogów.
- – Dokąd idziesz?
– Do Jas.
– Z toną makijażu i w najkrótszej spódnicy, jaką masz?
– Mamo, odpuść. Zapomniałaś, jak sama byłaś młoda? Na pewno w jakichś papirusach przeczytasz, jak wtedy było.
- Drzwi do mojego pokoju otworzył się hukiem.
– Mamo, śpię – mruknęłam.
– To znaczy, że nie chcesz tego listu?
Usiadłam na łóżku.
– Jakiego listu?
Podała mi kopertę.
– Tego. Leżał na wycieraczce. Schowałam go do torebki i zupełnie o nim zapomniałam. Pewnie ktoś przyniósł go osobiście, bo na kopercie jest tylko twoje imię.
– Dawaj! Nie wolno przetrzymywać listów Jej Wysokości, czyli moich.
– Jak myślisz, kto go przyniósł?
– Pewnie Święty Mikołaj. Albo ktoś z zaświatów. Mamo, nie mam pojęcia, bo ciągle go trzymasz.
- Ellen wydukała, że interesuje ją praca pielęgniarki. Pierwsze słyszę. Coś wam powiem: nie chciałabym trafić na izbę przyjęć, w której pracowałaby Ellen. Wyobraźcie sobie; przychodzicie z ręką wiszącą na kawałku skóry, a Ellen pyta: „Yyy... chodzi o lewą rękę, czy... hmmm... coś się stało z prawą?”.
- – Georgia, odbiło ci czy jak? Zobaczysz, skończysz jak wujek Eddie.
– Jasne. Przemienię się w łysego wariata na motorowerze, bo chciałam wyprostować sobie włosy. Trzeba ostrzec wszystkie kobiety.
- Jaki ładny dzień. Ptaszki bzyczą, pszczółki ćwierkają, a Seksmaszyna Angus baraszkuje w porannym słońcu z Naomi. Jeśli lizanie nawzajem swoich odbytów jest wyznacznikiem miłości, to oni muszą się naprawdę ogromnie kochać.
- Libby jak na małą dziewczynkę puszcza potwornie śmierdzące wiatry. Jej bąki są jak wystrzały z pistoletu i koszmarnie cuchną. Gdyby ktoś wtedy zapalił zapałkę, cały dom wyleciałby w powietrze. I zostałoby wystarczająco dużo gazu, żeby na nim gotować do końca roku.
- – Lindsay, twoje włosy wyglądają niesamowicie naturalnie – zauważyłam. – Naprawdę bardzo ci do twarzy w tej fryzurze. Podkreśla zwłaszcza twoje kolana.
- – Ładne dziewczyny nie mają lekko – westchnęłam.
– Kogo masz na myśli?
– Oczywiście siebie.
Udała, że mnie policzkuje i powiedziała:
– Nie świruj.
- Łubudubu! Aaaaa! Matko, co znowu tam się dzieje? Usłyszałam uroczy głos mojego ojca:
– Cholera jasna, ten przeklęty kot znowu wbił pazury w mój tyłek!
Życie w moim domu to czysta rozkosz. Panuje tu tak dystyngowana atmosfera jak w Dumie i uprzedzeniu Jane Austen.
- Masimo też nie dzwoni. Może rzeczywiście myśli, że jestem psychiczna? Albo że złapałam tamten pociąg i wyjechałam na parę dni. W takim razie to on jest psychiczny.
- – Musimy opracować jakiś plan – mruknęłam. – Może powinnyśmy mieć wypadek?
– Jaki wypadek? – spytała Mabs.
– Mogłybyśmy wpaść do dołu.
– Jakiego dołu? – zdziwiła się Jools.
– No, możemy same go wykopać.
– Wykopać dół i potem do niego wpaść?
– Tak.
– Świetny pomysł – przyznała Rosie. – Kompletnie szurnięty, nawet jak na ciebie.
- – Musimy zwołać walne zebranie Drużyny Asów – oświadczyłam.
– Myślałam, że wybiorę się z Tomem nad rzekę i...
– No to źle myślałaś.
- Namiot się zapadł. Obudziłam się, przywalona jakby wielką kołdrą, nic nie widząc. Słyszałam tylko przytłumione głosy i pisk Rosie:
– Oślepłam! Oślepłam!!!
- No, ale moje motto brzmi: żyj i pozwól żyć innym. Herr Kamyer rzucał cień, a my musiałyśmy odgadnąć, co to za zwierzę. Jas okropnie się napaliła: odgadła królika, orła i tak dalej. Ciągnęło się to z milion godzin. Nie wiem, skąd miałyśmy się domyślić, co to za zwierzęta, skoro widziałyśmy tylko dłonie Herr Kamyera. W końcu powiedział ze swojego namiotu:
– No, dziewczęta, chyba już dosyć na dzisiaj.
Włożył rękę do plecaka, żeby coś wyjąć. Wciąż było widać zarys jego sylwetki na tle oświetlonej ściany namiotu.
– Słoń! – zawołałam.
– Ach, nie, już skończyłem – odparł. – Już nie robię zwierząt. – I wyszedł z namiotu ze szczoteczką do zębów.
– Lama na wakacjach. – powiedziała Rosie.
Herr Kamyer ruszył do „toalety”.
– Nein, nein, koniec zabawy.
Krzyknęłyśmy za nim:
– Ktoś z rodziny Kochów!
On jednak nie usłyszał. Ale za to Jas usłyszała. Jas, reprezentantka Klubu Miłośników Przyrody Wielkiej Brytanii, odezwała się:
– Georgia, przestań się wygłupiać. Idę do kryjówki, żeby wypatrzeć jakieś borsuki. Ktoś idzie ze mną?
Zwariowała czy jak?
- Noc była piękna, niebo poczerniało, a gdzieś w oddali cicho pohukiwała sowa. W innych okolicznościach tylko by mnie to zirytowało, ale teraz pomyślałam: „Dobranoc, panie Sowo, mam nadzieję, że tej nocy pani Sowa dotrzyma ci towarzystwa... chyba, że to ty jesteś panią Sową, a skoro tak, to życzę ci miłych chwil spędzonych z panem Sową. A jeśli jesteś samotna, zawsze możesz przespać się w łóżku Jas. Jeśli lubisz wypchane sowy, czeka cię odlotowa zabawa!”.
- – No i? No i? – spytałam. – Jak było?
Spojrzała na mnie i jak co rano zaczęła przygładzać sobie grzywkę. Strasznie mnie to irytuje.
– Wybiegłaś jak idiotka. – powiedziała.
– Tak, wiem, byłam przy tym.
– Tak, ale potem cię nie było i na tym polega problem. Wszyscy mnie pytali: „Co tej Georgii się stało? Zwariowała czy jak?”
– Jas, jeśli przyniosę ci herbatkę i coś na ząb, postarasz się zachowywać normalnie i opowiesz mi, co się działo po moim wyjściu? To kwestia życia i śmierci. TWOJEGO życia i TWOJEJ śmierci.
- O kurczę, myślałam, że Heidi jest nudna – jak okiem sięgnąć nic tylko ser, kozy i zrzędliwe dziady – ale Kopciuszek bije ją na głowę. Oto jej historia: Kopciuszek mieszka z brzydkimi przyrodnimi siostrami, które jej nienawidzą, bo jest ładna. W sumie trudno im się dziwić. Jak patrzę na tego ślicznego Kopciucha, to sama miałabym ochotę zrobić jej kocówę. Przeczytałam bajkę jak najszybciej, żeby już mieć to z głowy. Kopciuch sprząta. Jakiś przystojniak w peruce zaprasza brzydkie siostry na bal. Kopciuszek nie może iść, bo łazi w szmatach, ale pojawia się jakaś szurnięta kobita ze skrzydełkami i przemienia jej łachy w suknię balową, a koty, myszy i dynię w karetę i konie. Męczydusza (czyli Kopciuszek) tańczy z jakimś innym przystojniakiem w peruce (nie tym pierwszym), wychodzi o północy, przymierza pantofelek i wychodzi za Księcia Perukę. Koniec bajki.
- Pani profesor, w jakim zawodzie może pracować narzeczona wikinga? Interesuje mnie zwłaszcza praca z reniferami i kadziami na wino.
- Podeszli do naszego stolika i zaczęła się męska gadka.
– Cześć, jak tam?
– Spoko.
– Tak?
– No. A u ciebie?
– Też spoko.
Co za brednie! Nie wiem, dlaczego się uważa, że to dziewczyny są powierzchowne i rozmawiają tylko o kosmetykach. Chłopcy są o niebo gorsi! Nigdy nie mówią wprost. Nawet jeśli się pobiją i pourywają sobie głowy, potem powiedzą (z pewnym trudem z powodu pourywanych głów): „Nie, słuchajcie, jest spoko. Szacun”.
- Rosie rajstopami przywiązała bizonie rogi do łba owcy i spróbowała jej dosiąść jak mustanga. Owca się przesunęła, więc Rosie zaszła ją od tyłu, przez sekundę zdołała utrzymać się na jej grzbiecie, po czym spadła prosto w owczą kupę. Zabawa jak w remizie.
- Rosie zaplata sobie cieniutkie warkoczyki.
– Wyglądasz w nich jak przygłup – powiedziałam.
– Naprawdę? Aż tak ładnie?
- – Skoczę zobaczyć, co robią krowy w ten piękny wieczór.
Rosie i Jools zerwały się na równe nogi, mamrocząc:
– Idziemy z tobą.
- – Szukam swojego wewnętrznego ja.
Matko kochana. Jej wewnętrzne ja to pewnie sowa.
- Tata Jas jest albo wyjątkowo uprzejmy, albo chory psychicznie. Trudno orzec. Pozwolił Angusowi wnieść gazetę do domu i nawet się nie wkurzył, kiedy Angus ją zjadł.
- – Tato...
– Georgio, pojedziesz na tę wycieczkę i koniec dyskusji. Zawieziemy Libby do dziadka i trochę sobie z mamą odpoczniemy.
– Mama z tobą nie odpocznie, bo ty ciągle bredzisz bez sensu, podpalasz własne bąki i tak dalej. Błagam, nie każ mi jechać. Norniki pożrą mnie w tym lesie.
– I bardzo dobrze.
- – Tom mówi, że jeśli szczęście nam dopisze, może zobaczymy nawet lisy!
– Hurra! – mruknęłam z ironią, ale przypomniało mi się, że mam u niej nocować, więc zmieniłam swoją wypowiedź na: – Hurra, mam nadzieję, że zobaczymy lisy, może nawet jakieś... te... kozy.
– Kozy? Kozy nie żyją w lesie, tylko na farmach.
– Może im się znudzi spokojne życie na farmie i przyjdą do lasu, żeby zawrzeć nowe przyjaźnie?
– Nabijasz się ze mnie.
– Jas, stwierdzam tylko fakt, że to niesprawiedliwe, że lisy, borsuki i inne dzikie zwierzęta, które nie kiwną palcem w bucie, żeby pomóc innym, mogą sobie chodzić luzem po lesie, a biedne stare kozy, które dają mleko i tak dalej, muszą siedzieć w zamknięciu. Tylko tyle chciałam powiedzieć.
– Muszę już kończyć.
I odłożyła słuchawkę.
- W pewnej chwili rozległ się dzwonek roweru i podjechał Sven na dziecięcym rowerku.
– Czadu, dziewczyny!!! – Przejechał kawałek na tylnym kole i wpadł na drzewo. Zostawił rower na ziemi, złapał Rosie i posadził ją sobie na barana. Widać jej było majtki. – Jestem dziki!!! – wydarł się na całe gardło.
W sumie mówił prawdę. Rosie dodała z góry:
– No to papatki! Idziemy się trochę poprzytulać.
I Sven pobiegł do parku z garbem w kształcie dziewczyny.
- Wreszcie nasz namiot stoi, a my w nim siedzimy. I to wszystko? Tyle hałasu o nic? Mam siedzieć pod jakąś szmatą i gapić się na pole?
- Wtedy weszła mama, ciągnąć ze sobą Josha i Libby. Spełniły się wszystkie moje najgorsze obawy. Josh wyglądał jak drag queen. I to z irokezem. Mama była wpieniona.
– Co powie jego mamusia? Ty niegrzeczna dziewczynko! Przecież zabroniłam ci bawić się nożyczkami.
Libby też się rozzłościła.
– Jestem już duza i wsystko mi wolno.
– Nie tym tonem moja panno – odezwał się tata.
Libby oparła dłonie na biodrach i wrzasnęła:
– To ty nie tym tonem, moja panno!!!
- Z listu Robbiego udało mi się odczytać tylko tyle: „Tom mi opowiedział o Twoim wspaniałym tańcu do melodii IMCA... jesteś bardzo sympatyczną skończoną świruską”. Spodziewałam się większego wyrafinowania.
- – Zadzwoniłam.
– Jas.
– Co?
– To ja.
– A to ja.
– Nie zaczynaj.
– Wcale nie zaczynam.
– No i dobrze.
– Sama widzisz.
– Widzę.
I odłożyłam słuchawkę. Ale jej nagadałam!
- Zadzwoniła Rosie.
– Biorę ze sobą rogi.
– Po co?
– Poćwiczymy wikińskie disco, a poza tym przydadzą się na wypadek, gdyby nas zaatakowały wściekłe krowy.
Matko kochana.
- – Zanim skończysz dwadzieścia pięć lat, twoje włosy będą wyglądały jak z nylonu!
– Mamo, co mnie to obchodzi, jak będę wyglądać w wieku dwudziestu pięciu lat? Wtedy już i tak kompletnie zeświruję, jak ty.
Gdybym nie wykazała się refleksem i nie wykorzystała swoich akrobatycznych umiejętności, odniosłabym poważne rany od szczotki do włosów, którą we mnie rzuciła. Ona jest strasznie rozchwiana emocjonalnie.