Wspomnienia chałturzystki
Wspomnienia chałturzystki – powieść wspomnieniowa Stefanii Grodzieńskiej, wyd. po raz pierwszy w 1963 roku.
- Aktor dramatyczny lubi ciemną widownię. Widok poszczególnych twarzy peszy go i rozprasza. Aktor estradowy, a już szczególnie konferansjer, chce i potrzebuje widoku tych twarzy. My do nich bezpośrednio mówimy. Lubimy przycisnąć wzrokiem kogoś z bliskich rzędów, nawiązywać niemal osobiste znajomości.
- Aktor nie ma prawa się wstydzić. To są dwa przeciwstawne pojęcia.
- Co innego śmieszy autora, a co innego czytelników.
Podejrzewam, że sęk tkwi w niedoskonałości pióra. Niejednokrotnie obraz, który widzę, rozśmieszyłyby was tak samo jak mnie, ale nie potrafiłam słowami wydobyć jego barwy, która stanowi o śmieszności. Źle go sfotografowałam, obcięłam mu kawałek ucha albo w ogóle wyszedł do góry nogami.
- Co rusz odgrażamy się, że umrzemy ze wstydu, ze śmiechu, z ciekawości, z rozpaczy, a jakże rzadko to robimy. Miałam znajomą, która dotrzymała słowa.
- Czasem owe nieodzowne w naszej literaturze kobiecej Buby i Dziuby okaz okazują się wybitnymi fachowcami w swoich dziedzinach zawodowych, czasem młodzieńcy, na których widok przyśpiesza się kroku na wyludnionej ulicy, okazują się wytrawnymi dyskutantami na wieczorach autorskich.
- Człowiek śmieje się do człowieka, nawet jeżeli śmieje się z czegoś. Tylko głupi śmieje się do sera, jak mówi lud.
- Duży to musiał być szok dla mieszkańców Piotrkowa, czekających na telefony międzymiastowe na poczcie, kiedy nagle otworzyły się drzwi kabiny telefonicznej, wyjrzał z nich nienagannie odziany mężczyzna, robiący jak najnormalniejsze wrażenie mężczyzna i wrzasnął:
– Gdzie ja jestem?!
– W Piotrkowie – poinformowała go z największą naturalnością czekająca na niego dama.
Jurek Duszyński, podziękowawszy mi z uśmiechem, zamknął za sobą drzwi kabiny i kontynuował międzymiastową rozmowę.
- Im bardziej skomplikowane snujemy rozważania, im więcej jesteśmy skupieni, tym tępsze mamy spojrzenia. To się da łatwo i logicznie wytłumaczyć: patrzymy wtedy w siebie, a czynimy to wewnętrzną stroną oka. Dla otoczenia pozostaje martwa zewnętrzna strona.
- Jak Tati w za mały kapelusik, jak niegdyś Krukowski w za duży melonik, tak satyryk na estradzie przybrany jest prywatność. To jego kostium.
Tak naprawdę to oni już dawno są jak najbardziej zawodowi, ale z wielkim majsterstwem grają prywatnych. Umieją swoje utwory na pamięć, ale udają, że muszą je czytać. Trzymają w ręku zeszyt, w który mają powklejane teksty uprzednio cynicznie wycięte z własnej książki oraz z gazet i czasopism. Ma to dawać złudzenie, że w zeszycie są utwory nowe, nigdzie dotąd nie publikowane, a nawet kto wie, czy nie specjalnie z okazji tego występu napisane.
Satyryk nigdy nie odgrywa swoich utworów. On je podaje. Każdym gestem, każdą intonacją, całą postawą akcentuje, że jego profesja jest gdzie indziej, że on tu się znalazł przypadkiem i nie na stałe.
I wie, co robi.
To nie jest, jak by się mogło wydawać, snobizm, chęć wywyższenia się przed zawodowych aktorów czy głupia poza.(...)
Satyryk, który nie ma szans konkurowania z wykonawstwem, z dobrymi aktorami, może usprawiedliwić się (...) przed publicznością tylko za pomocą wynoszenia na estradę swojej kuchni.
- Jedną z najbardziej charakterystycznych cech głupich sytuacji jest to, że dla niezainteresowanych są one zabawne. Większość utworów humorystycznych oparta jest na wyśmiewaniu kogoś będącego w głupiej sytuacji. Im kłopotliwsza, im bliższa dramatu jest taka sytuacja, tym piękniejsze ma tradycje zarówno w humorze ludowym, jak w literaturze, teatrze, filmie.
- Jestem specjalistką od głupich sytuacji i gdyby można było się do tego przyzwyczaić, czułabym się w nich jak ryba w wodzie. Głupie sytuacje jednak mają to do siebie, że każda następna jest zupełnie nowa. Pojęcie głupiej sytuacji ma w sobie element niespodzianki, głupia sytuacja, która się powtarza, awansuje automatycznie do miana sytuacji dziwnej, przykrej, niedogodnej, kłopotliwej, kompromitującej, niesamowitej, potwornej, bez wyjścia. Moje natomiast sytuacje są zawsze głupie, bo za każdym razem są inne.
- (...) korciło mnie zawsze, żeby spróbować poważnie. Bo wtedy można pisać wprost jak do kogo głupiego, wyłożyć łopatą kawę na ławę i nawet żywa kura zrozumie. A jak pisać śmiesznie, to się muszą domyślać: „Publika dorozumiejetsia”, jak mówią w teatrze.
- Kotlet, który miałam przed sobą, być może nie zawierał trychnin, ale wydawało się, że stanowi to jego jedyną zaletę.
- Ludowość naszej ojczyzny polega m.in. na przemieszaniu środowisk.
- Najgorsi potrafią zaćmić najlepszych, a szmirus może utłuc wielkiego aktora.
- Nie istnieją inne przedstawienia. Każde jest na swój sposób łańcuchem katastrof, niedostrzegalnych absolutnie dla nikogo na widowni. Ale oni w to nie wierzą. Nie uwierzą, że nic nie było widać. Każdy jest przekonany, że jego przygoda była katastrofą przestawienia, a publiczność rozchodzą się komentowała z niesmakiem jego sypkę.
- Nie spotkałam nigdy w życiu aktora, który by nie czyścił butów dołem kotary. Chyba że wyjątkowy niechluj.
- Nigdzie tak nie kompromituje się gwiazdorstwo jak na chałturze, gdzie nie ma z góry wyznaczonych miejsc w garderobach, gdzie często jest jedna malutka klitka, w której przebierają się razem kobiety i mężczyźni. jeden kawałek lusterka, jedna żarówka, nie mówiąc o żenujących sytuacjach, kiedy w największej bliskości garderoby stoi jeden... kubeł.
W tych warunkach gwiazdowanie samo się ośmiesza i tylko zupełnie zatwardziali z niego nie rezygnują.
- Pracusie nie mają ucha, zawsze tkwią o jeden numer za długo. Sama publiczność nie lubi, jak ją kimś napychać do wypęku. Trzeba zejść wtedy, kiedy im się zdaje, że jeszcze by słuchali i słuchali, a nie wiedzą o tym, że dźwięk ich braw i „bisów” stał się o ton niższy.
- Przyznanie się upraszcza w każdym razie sytuację, jak powiedział na łożu śmierci pewien mąż, zastrzelony przez żonę w wyniku przyznania się do posiadania sześciu kochanek.
- (...) psuje rytm, przeszkadza, absorbuje. Wszystko to robi ze swobodnym uśmiechem, uważa za zupełnie naturalne.
To często spotykany typ kobiety. Nazywam je hurysami. Są to zawsze osoby obdarzone dużym urokiem osobistym, który jest koniecznym warunkiem możliwości hurysowania. Inaczej dawno by je poduszono.
Hurysa przechodzi w niedozwolonych miejscach przez najruchliwsze jezdnie, jak Żydzi przez Morze Czerwone, bezpieczna, swobodna, bez pośpiechu. Suchą nogą wśród samochodów, które z piskiem hamują, aby uratować jej życie w ostatniej chwili, ale ona o tym nie wie i nigdy się nie dowie. Na ewentualne obruganie rzuca roztargniony uśmiech i włazi pod następny samochód. Życie zewnętrzne dochodzi do niej tylko w takich dozach, jakie są jej w danej chwili potrzebne.
Hurysa na ulicy potrąca, do autobusu wsiada bez kolejki, w sklepie zostawia rękawiczki, z którymi ktoś za nią biegnie, w kawiarni wysypuje wszystko z torby i ktoś jej zbiera, nigdy nie ma ognia do papierosa i ktoś jej podaje. Zawsze czegoś szuka i wszyscy jej pomagają. Zawsze jej czegoś brakuje i ktoś jej oddaje swoje. Bywa często niechlujna, ale tylko dlatego, że nie zauważa. Podrze jej się spódnica, ktoś jej da agrafkę, ona sobie zepnie i rok będzie z tą agrafką chodziła. Hurysą zajmują się wszyscy, a ona rzadko dziękuje i prawie nigdy nie przeprasza, ale nie z braku grzeczności, ni, przeciwnie, hurysa jest zwykle grzeczna, a nawet serdeczna, ale ona po prostu tego nie widzi, dla niej jest naturalne, że świat funkcjonuje dla jej wygody dokoła jej.(...)
Hurysy idą przed siebie, depcząc po nogach osobom siedzącym w ich rzędzie i burząc fryzury siedzącym w rzędzie poprzedzającym. Zawadzają łokciem o głowy, potykają się o kolana, ale cała ta niszczycielska robota odbywa się poza ich świadomością. Poruszają się marzycielsko, jak pastuszek grający na fujarce.
Znacznie większy odsetek przechadzających się traktuje siedzących jak denerwujące przeszkody. Co u hurysy odbywa się automatycznie, to u nich zabarwione jest może nie tyle złośliwością, co poczuciem własnej słuszności.
Obie te kategorie przepychają się przodem do sceny, przejeżdżając wystawionymi tyłami po klatce piersiowej każdemu z siedzących po kolei. Kiedy ktoś dla ich wygody wstaje albo usuwa się, poświęcają mu jeszcze mniej uwagi niż temu, przez którego muszą przeskakiwać. O słowach „przepraszam” i „dziękuję” słyszeli być może, ale jak w ogóle spora część naszego społeczeństwa sądzą, że używa się ich wyłącznie w stosunku do znajomych. Na zwróconą przeze mnie w podobnych okolicznościach uwagę wcale elegancka pani zdziwiła się szczerze:
– A cóż ja będę z panią rozmowy prowadzić, nawet pani nie znam.
Ponieważ w dodatku rzecz nie odbywa się w kolejce po serdelki, tylko w teatrze, gdzie przyszliśmy wszyscy dla przyjemności, pozwalam wam na moją odpowiedzialność uznać ludzi należących do tych kategorii za źle wychowanych.
- Sławne były niegdyś kawały kasjerek teatralnych: planowo sprzedając bilety jedna ułożyła na widowni krzyż z łysych, inna obramowała całą salę okularnikami.
- Szmira zaczyna się tam, gdzie fachowość posuwa się za daleko. Gdzie już zostaje sam szablon, pusta, gipsowa forma, zdjęta z czegoś, co było sztuką. Dobry żart na estradzie to aluzja. Szmira opowie go dosłownie i jeszcze podkreśli gestem. Szmira żyje z naśladownictwa, a naśladuje zużytymi, wytartymi środkami. Szmira nie zna kontroli, za dużo, za głośno, za wyraźnie. Wszytko „za”.
Ale szmira to nie tylko zły gust, jak sądzą niektórzy. Amator nawet o najgorszym guście nie będzie szmirowaty, ratuje go własna nieudolność. Jego ideałem może być szmira, ale on nie potrafi jej naśladować. Będzie śmieszny albo wzruszający, albo potworny, albo interesujący, ale tak naprawdę uczciwie szmirowaty być nie może. Do tego trzeba jednak coś umieć.
- Tak czy inaczej: nie sposób odciąć się od idiotów (...).
- Tylko osoby wystrugane z patyka dziwować się będą mojej reakcji.
- (...) wolę się cieszyć bez powodu, niż martwić z powodem.
- Wzruszają mnie dorośli ludzie, którzy nie mogą wytrzymać bez jedzenia w ciągu godziny, gdyż tyle mniej więcej trwa jedna część przedstawienia. W domu nie tknęliby cukierka. Ale niech na estradzie pianissimo, niech na ekranie śmierć, niech na scenie rozstanie – już ćpają. Już opychają się słodyczami jak przedszkolaki pod choinką.
- (...) z chwilą postawienia nogi na stopniu wagonu przeskakujemy wewnętrznie tam, dokąd mamy jechać. Po ustawieniu bagażu wychodzimy jeszcze na peron, rozmawiamy z odprowadzającymi, ale już jesteśmy obcy, nie ma już nas tu. Dopiero co byliśmy z nimi razem, jeszcze w taksówce. I wystarczyło zobaczyć swoje miejsce w pociągu, to samo, z którego wstaniemy tam, u celu podróży – żeby oderwać się od wszystkiego, co tutejsze. Stoimy przed pociągiem albo w oknie wagonu i rozmawiamy jak przez (...) telefon z tymi, którzy zostają.
- Zasadniczo poczucie humoru zaczyna funkcjonować dopiero wtedy, kiedy ma się je z kim dzielić.
- Zawsze większa frajda martwić się o kogoś niż o siebie.
- (...) zdanie, które dla nas już od dawna jest banałem, dla wielu osób będzie jeszcze odkryciem.