Sławomir Matusz: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Znacznik: Wycofane
Powrót do wersji z 18 cze 2014 r. – Hasło powinno zawierać cytaty, a nie długie ściany tekstu.
Znaczniki: Zastąpiono Ręczne wycofanie zmian
Linia 9:
** Źródło: ''Cycek Boży'' z tomu „Cycek Boży” 2006
 
* Telewizja kończy się za sprawą Internetu i telefonów komórkowych. Otóż wiadomo, że internauci nie oglądają telewizji – wszystko, co telewizja chciałaby im pokazać, mają w Internecie. Już przez komórkę można łączyć się ze swoim komputerem, a dzięki komórce zintegrowanej z komputerem można będzie w dowolnej chwili i z dowolnego miejsca oglądać zbiory Luwru i Muzeum Czartoryskich, uczestniczyć we mszy w kościele św. Tomasza w Sosnowcu, wziąć udział w libacji państwa Matysików, albo przejrzeć zawartość kieszeni prezydenta Tarabuły w czasie posiedzenia Zarządu Miasta w Jaworznie. A jak będzie złośliwy, to obejrzeć włoski i żylaki na męskich i damskich kończynach innych członków posiedzenia.
Na zapaleńców czekają komórkowo-internetowe wyprawy w przestrzeń okołoziemską, możliwość porównywania odnóży mrówki złapanej w Patagonii, z ich opisami w Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku - lub bliźniaczym w Buenos, albo łączenia się z dna jeziora Czarna Hańcza z Instytutem Rolnictwa w Olsztynie - by porównać zmiany kształtu syfonu
u obserwowanych właśnie podwodnych ślimaków. Internauci wyjęci są spod władzy telewizji. Pojmują, że świat został stworzony dla ich ciekawości i zabawy. Telewizję wykończy wreszcie rzeczywistość wirtualna - czyli pomysł naszych babek na wywoływanie duchów przy stoliku. Już zwiedzamy labirynty i wojujemy na obcych planetach, rozpętujemy drugie i trzecie wojny światowe, zakładamy od nowa cywilizacje i niszczymy je. Za chwilę będziemy brali udział w dialogach Platona, spotykali się z Kierkegaardem - by posłuchać, co mówi o Heglu i jego wspomnień o Reginie Olsen, a nawet spotkać się z samą Reginą, z nią teraz hamletyzować. Kiedy postaci wirtualne zyskają własną inteligencję, wysłuchamy nowego przemówienia Adolfa Hitlera, porozmawiamy z Simone Weil, a nawet mogli będziemy usłyszeć na żywo nieznane z Ewangelii kazanie Jezusa Chrystusa, lub wziąć udział w nowej podróży misyjnej któregoś z Apostołów. Możliwości są wielkie: spotkania z Savonarolą, planowanie wyprawy na Moskwę z Napoleonem, obcowanie z Mickiewiczem, Dostojewskim, Gandhim, św. Janem od Krzyża, Joanną Darc i Marysią Sobieskiego - z kim kto będzie chciał.
Świat duchów naszych babek powstanie ze zmarłych. Uformowane, wirtualne postaci, zaopatrzone w inteliencję, będą żyły nowym, dalszym życiem. Kohl odejdzie w zapomnienie u Niemców, Schroeder przegra następne wybory - kanclerzem zostanie wirtualny, inteligentny Bismarck. Gazety i telewizje będą donosiły, że kiedy zdwojony, wirtualny papież Jan Paweł II odprawiał mszę w Poroninie, z okien jednego z domów obserwował go wirtualny Włodzimierz Lenin, który zaraz potem słał depesze do nie wirtualnych bolszewickich kółek w Moskwie i Petersburgu. Ale zasięg telewizji i gazet będzie tak mały, że niewiele osób się tym przejmie.
Po co czytać „Gazetę Wyborczą", kiedy można będzie ściągnąć sobie zdziesiątkowanego i wirtualnie sklonowanego Adama Michnika - który od razu wszystko skomentuje? Po co czytać Pascala i św. Augustyna, kiedy można ich nauk, z ich ust wysłuchać? Po co zagłębiać się w Gombrowicza, kiedy można razem z nim tłumaczyć na hiszpański jego nowe opowiadanie "Jak Akab w cymbergaja zagrywał" - siedząc razem w jakiejś kawiarni, na drugiej półkuli. Nawet stan wojenny będziemy mogli przeżyć - łącznie z internowaniem wszystkich...
Odnowiony i odmalowany KL "AUSCHWITZ" spuści trapy, weźmie na wycieczkę pasażerów i popłynie pełną parą z nami na pokładzie, dymiąc efektownie kominami wybłyszczonych krematoriów. W wirtualnym świecie spełnionych marzeń przecież wszystko jest możliwe.
Poczciwi Marks i Engels ukuli słuszne stwierdzenie, że "byt określa świadomość". Oznacza to, że byt wyprzedza świadomość. Ze świetnej książki Karola Kautsky’ego - ucznia ich obu, poświęconej męczennikowi, wtedy jeszcze tylko błogosławionemu sir Tomaszowi More’owi, pt. "Tomasz More i jego Utopia", wydanej po raz pierwszy w 1887 r., a u nas w Bibliotece Socjalizmu Naukowego w 1948 r. ( a jakaż to była przewrotna książka w tym czasie!), wywnioskować można, że rewolucje dotyczą przede wszystkim przemian w środkach produkcji, i zwykle te przemiany trwają dziesiątki, jeśli nie setki lat. Obecnie dożywamy końca rewolucji przemysłowej, zapoczątkowanej wynalezieniem maszyny parowej. Rewolucja przemysłowa może być szczytem i początkiem upadku gospodarki towarowej, która trwa od końca średniowiecza - od czasu, kiedy gwałtownie zaczął rozwijać się handel i przybierać na znaczeniu pieniądz.
To, że byt określa świadomość, oznacza, że żadna rewolucja społeczna - w rozumieniu Lenina i jego kolesiów, czyli rewolucja totalna i globalna - nie jest możliwa. Dobitnie tego dowodzi upadek komunizmu i Związku Sowieckieo. Bolszewicka świadomość nie ogarnęła bytu. A proces odwrotny, jaki sobie zamierzyli: kształtowanie bytu - przez świadomość pierwotnie ukształtowaną przez ten byt - stał się nierealny. Próba jego wcielenia oznaczała stagnację
i rozpad. Każda rewolucja środków produkcji i idące za tym przemiany społeczne, dowodzili Marks -Engels - Kautsky, wytwarzają od czasów rzymskich nowy rodzaj proletariatu - ludzi pozbawionych tych środków, zależnych od ich posiadaczy. - Ludzi dysponujących nadmiarem wolności, zmuszonych odsprzedawać tę wolność.
** Źródło: Sławomir Matusz: „Zbawienny postmodernizm” 1999
 
 
 
==O Sławomirze Matuszu==
{{indeksPL}}
 
 
* Styl poety bywa nieraz cierpki, ekspresja jego przenika wtedy jak sztylet albo pali jak rozżarzona lawa, ale przecież Sławomir Matusz mówi – jak sam nas uprzedził w tytule tomiku – o rzeczach strasznych i zakazanych. Inaczej być nie mogło, albowiem pod nazwą „demokracji ludowej” praktykowano w Polsce tanatos-krację i bożek śmierci zbierał ogromne żniwo. W tych wierszach Autor wymienia i przywołuje gehennę przesłuchiwań i śmierci w ubeckich katowniach ( np. wiersz „Inka”), a także ofiary perfidnych zbrodni jak katyński pogrom czy smoleński zamach. Niekiedy utwór ( jak np. „Wiersz o zabiciu doktora K.”) opatrzony jest szokującym post scriptum, które daje wyobrażenie o niesłychanej skali sadyzmu oficerów UB ( str.25). A wstrząsający wiersz „Odcięta głowa Anny Walentynowicz” ( str.16-18) – jakby monolog smoleńskiej Antygony – poszukuje okaleczonych ciał innych ofiar eksplozji, zdążając do refleksji, że zwłoki ofiar chyba trzeba „zalać betonem, aby nie zmartwychwstały” ( to oczywiście pragnienie spiskowców ). Marzenie to nieziszczalne, dusze poległych nad Smoleńskiem są wiecznie żywe w naszych sercach, a „Polska jak Marsjasz śpiewa”, by zacytować tu wers z wiersza zainspirowanego utworem Zbigniewa Herberta „Apollo i Marsjasz” ( str.28), ale też poświęconego smoleńskiej rzezi. Poezji nie da się streścić, więc z tym tomikiem trzeba się zapoznać osobiście i przeżyć w skupieniu każdy wers z osobna. Dodam jeszcze, że nie można pominąć żadnego z dziewięciu utworów tego zbioru. A jest tam jeszcze przejmujący wiersz „Łączka”, także wiersz o „Bohdanie Matuszu” ( ofierze ubeckiej obławy) i wreszcie „Powstanie Warszawskie” zamyka tomik ukazując „zdrajców czekających za Wisłą aż Niemcy zrównają miasto z ziemią” ( str.29). Lektura tego cienkiego, ale jakże ważkiego historycznie i artystycznie tomiku, jest naprawdę obowiązkiem każdego Polaka. A może nawróci niejednego peerelczyka ? Daj, Boże! Te okrutne poetyckie „sny z historii” prof. Maciej Urbanowski widzi „rozpięte między oniryczną wizją i lirycznym reportażem określając wiersze Matusza jako pełne pasji i emocji, także niezwykłych obrazów i skojarzeń. Jest w nich powaga, litość, gniew i sarkazm.” Warto przy tym dodać, że spojrzenie na historię poprzez martyrologię narodu – wyśmiewaną często w mediach III RP – jest właśnie bardzo potrzebne choćby dlatego, że w szkołach likwidowano nauczanie historii, zwłaszcza po reformie Handkego, a te feralne zmiany wprowadzano w 2011 roku, nadal za premiera Tuska, a już za „prezydenta” Komorowskiego. Rosną zatem pokolenia młodych Polaków z malejącą wiedzą o dziejach własnej Ojczyzny, także polskiej literatury.
** Autor: [[Marek Baterowicz o tomiku "O rzeczach strasznych i zakazanych]], http://www.solidarni2010.pl/40801-a-oni-ub-ijali-buciorami8230.html
 
 
* Wybór wierszy "Cisza" jest nadzwyczaj pojemny. Pozostaje mnóstwo niewskazanych przeze mnie ich walorów i tematów. Są tu: jędrne okazy liryki społecznej i miłosnej, wyrazista poezja rodzinna (synowska, mężowska, tacierzyńska) itd. Skłonność recenzenta do porządkowania i syntetycznego omawiania książki poetyckiej siłą rzeczy odejmuje Ciszy wiele zalet i redukuje ilość zawartych w niej miejsc ważnych i wymownych. Zakończę więc swoim zdumieniem, że wiersze Sławomira Matusza świetnie nadają się do cytowania.
Utrudniłem sobie zadanie, nie uległem pokusie przywoływania celnych sformułowań poety. Trzeba je przeczytać bez pośrednictwa.
 
** Autor: [[Zbigniew Chojnowski]], Zbigniew Chojnowski, Topos 3 (130) 2013
 
* Matusz poetycko łączy to, co kultura od wieków bardzo precyzyjnie od siebie oddzieliła: ciało macierzyńskie i ciało erotyczne, pierś karmiącą, mleczną i pierś erotyczną. W jego nowatorskich erotykach, bo jest to próba kreacji czegoś w rodzaju erotyków rodzinnych, nie ma ani dominacji zmysłowości, ani odcieleśnionej idealizacji. Macierzyństwo nie skazuje kobiety na krążenie po obrzeżach erotyzmu, nie staje się ona , tak jak w świecie Rousseau, obrosłą, już w nie godne pożądania, ciało maman – pozostaje nadal upragnioną kochanką. Co więcej: w "Serdecznej mammografii" dwudzielność i sprzeczność pomiędzy tym, co cielesne i duchowe, a takie myślenie wdrukowała nam tradycja, zostaje zażegnana. Zmysłowość jest niewinna i za każdym razem jakby dziewicza. Także ciało medyczne, fizjologiczne kobiety – to zazwyczaj odrzucane z lękiem i trwogą – bo zranione, ociekające – zostaje obłaskawione jako nośnik obietnicy miłości.
Warto szczególnie podkreślić, że ów nowy zbiór prezentuje nowatorskie ujęcie erotyku jako formy poetyckiej, ale także bardzo śmiałe i szczere, w dotychczas nieznanej tonacji, mówienie o erotyce. I jest widoczna bardzo dojrzała, samoświadoma praca poetyckiej kreacji. Uderza formalna asceza, miniatura, drobna obserwacja zamknięta zaskakująca puentą.
 
** Autor: [[Krystyna Kłosińska]], Krystyna Kłosińska "Miniatury. Czytanie i pisanie „kobiece”, (Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2006)
 
 
* Z twórczości Matusza płynie także trudna sztuka wybaczania i miłosierdzia – w przejmującym wierszu Łączka podmiot mówiący tuż przed śmiercią zwraca się do Boga, by w modlitwie błagalnej przeprosić za winy... oprawców: „przepraszamy cię Boże / za te
grzechy / niechciane”. To jedno z najpiękniejszych zdań we współczesnej poezji, wciąż aktualne i potrzebne zwłaszcza dla tych, którzy takich słów nie potrafią lub nie chcą powiedzieć. Trudna i z ludzkiego punktu widzenia często niezrozumiała liryczna teologia Matusza wpisuje się we wzorzec ustanowiony przez Chrystusa na krzyżu: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” [Łk 23,34]. Ofiara niewinnych istnień – bohaterów tomu "te kości których nie połamali", dzięki poetyckiemu wyobrażeniu ich ostatnich słów, ma tu w jakimś sensie charakter ekspiacyjny i być może przyczyni się do eschatologicznego ocalenia tych, którzy skrzywdzili. To oczywiście najważniejszy, ale nie jedyny wątek najnowszej książki poety. Na uwagę zasługują aluzje do innych pisarzy, twórców kultury, teologów. Interesujący jest liryczny mikrocykl kolacji z Hansem Küngiem, Karlem Barthem, Josephem Ratzingerem i... ze św. Wojciechem. Napotkamy też bezpośrednie wzmianki o takich postaciach jak Feliks Netz, Artur Fryz, Tadeusz Różewicz. Sporo jest o Wojciechu Kassie. To właśnie w "Kolacji ze Świętym Wojciechem" (zbieżność imion nieprzypadkowa) przeczytamy z pozoru banalną, ale jakże kompletną opinię o jego twórczości: „Jem zimne gołąbki / zawinięte w kapustę / i czytam Kassa. / I to wystarczy”. Piękne.
Swoistym hołdem złożonym innemu twórcy jest List do bezimiennego artysty z jaskini Chauvet sprzed 32 tysięcy lat. To prawdopodobnie pierwszy list do takiego adresata w historii literatury światowej. Tekst, wydrukowany także w „Toposie” 1 (2017), zostaje w pamięci dzięki tematycznemu nowatorstwu oraz psychologicznym próbom zrozumienia, wczucia się w sytuację, dzięki niespotykanej więzi między współczesnym poetą a malarzem sprzed tysięcy lat. Utwory Sławomira Matusza rozświetlają mroki duszy, mimo opisywanych nieprawości mają w sobie wiarę w człowieka, odświeżone zostają w nich bowiem kategorie szczerości i prawdy, główne składniki tworzące tę mowę wiązaną. „I to wystarczy”.
 
** Autor: [[Tomasz Pyzik]],Tomasz Pyzik, Topos, nr 3 (154) 2017
 
* Skąd zatem tytuł „Cycek Boży”? Matusz przewrotnie wyjaśnia to w wierszu tytułowym zbioru, parafrazując – nie pierwszy raz w swej twórczości – Mistrza Eckharta: „Wszyscy jesteśmy Cyckami Bożymi”. Wiersz ten jest tyleż utworem religijnym, co erotykiem: „Pierś daje, / pierś krwawi. Pierś / błyska groźnie // i powabnie… // Nie chcę innej piersi, / jak Bożej – to znaczy // każdej piersi”. Wyznanie na granicy ekshibicjonizmu religijnego. Ale ekshibicjonistą jest i był wcześniej – jak w znakomitym tomiku „Serdeczna mammografia” (2003) – gdzie odsłonił życie intymne rodziny, wpisując je w symbolikę Trójcy Świętej. „Cycek Boży” obok tych brutalnych, demaskatorskich wierszy przynosi również garść „czystych” erotyków. Przez to czystych, bo wolnych od uwikłań religijnych i społecznych, ale także wolnych od seksu. Przed kilku laty Bożena Budzińska recenzując na łamach „Twórczości” tomik „Przewrotka aniołów” (1989) stwierdziła, że Matusz jako poeta jest w stanie napisać wszystko – jest poetą na tyle świadomym, przenikliwym i sprawnym. „Cycek Boży” utwierdza mnie w tym przekonaniu. Matusz jest obecnie najciekawszym poetą pokolenia „bruLionu”, naśladowany, powielany i nie wiadomo (albo wiadomo) dlaczego spychany na margines.
** Autor: [[Edyta Antoniak]],Edyta Antoniak, „Twórczość” nr 1/2007; Warszawa
 
* Autor szczerze przyznaje się do lęku, który budzi w nim chaotyczny status quo. Nie można odmówić mu wnikliwości obserwacji – już w eseju z 2000 roku przewidział bezproduktywne użytkowanie Internetu i pustynię znaczeniową złożoną z tysiąca witryn internetowych, które w żadnym stopniu nie stanowią wartości dodanej w życiu jednostki. Eseje niejednokrotnie są raczej
socjologicznymi zapiskami nad m.in. współczesnymi modelami rodziny, kwestią etyki lekarskiej, norm i aberracji. Dobitnie pokazuje to, że poeta nie tworzy gdzieś „obok” rzeczywistości, nie jest (nie powinien być?) natchnionym, romantycznym szaleńcem, który przeżywa miłosne uniesienia, rozpacz czy ból w przerysowany sposób. Matusz krytykuje nadmiar patosu, o którym mówi, że ośmiesza autora. Nadużywanie pojęcia miłości, cierpienia, śmierci wskazuje według niego na bezradność językową i nadaje utworowi niezamierzony, kiczowaty charakter, co staje się tym bardziej deprymujące, gdy prace wątpliwej jakości zostają publikowane i cyrkulują wśród pseudoartystycznych środowisk i quasi-literackich grup. Sam Matusz mówi o nich, być może z przesadą, „gazetki” i wymienia nawet co poczytniejsze wydawnictwa. Nie umyka jednak uwadze fakt, że sama książka, w której autor dość dosadnie krytykuje (jego zdaniem) quasi-poetów i pseudopisarzy wydających swe prace pod auspicjami mniej lub bardziej prestiżowych lokalnych
przedsięwzięć kulturalnych, wydana została przez lokalne instytucje.
Nietrudno zauważyć, iż traktuje on pisanie jako misję, a złe pisanie, za św. Augustynem, jako grzech. To radykalne podejście Matusza do literatury każe ją traktować jako hermetyczne środowisko, dostępne tylko dla wąskiej grupy reprezentującej właściwe, jego zdaniem, wartości. Ci mniej utalentowani skazani są na banicję i rozczarowanie (żywią się też „zawiścią, zazdrością i
tanimi pochlebstwami”). Ta zamknięta postawa wobec ludzi próbujących swoich sił w poezji niepokoi i buduje dystans między dziełem a czytelnikami, od których wymaga dojrzałości i odpowiedniego podejścia do tekstu – muszą się oni zmierzyć z wytycznymi klarującymi metodę czytania poezji, które Matusz prezentuje w swojej pracy.
Z jednej strony postuluje on Barthesowską śmierć autora („Możemy jedynie śledzić tekst”),z drugiej – podnosi istotną kwestię autorskiego „Ja” i dążenia do introspekcji. Autorefleksja jego zdaniem może mieć zdolność oczyszczenia twórcy z cierpień. Z tego powodu czytelnik może początkowo odnieść wrażenie, iż Matusz dąży ku sacrum i dlatego rozpoczęcie szkiców od omówienia konceptu zła może zaskoczyć. Począwszy od buńczucznego manicheizmu, poprzez Tischnera autor zachęca do introspekcji Kartezjusza i stara się uzupełnić braki, które jego zdaniem pojawiają się w analizach zjawiska. Nie umyka czytelnikowi imponująca znajomość stanowisk
myślicieli zarówno średniowiecznych, jak i romantycznych i bardziej współczesnych. Z pewnością można traktować odautorskie komentarze jako drogowskazy w samodzielnym poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o pochodzenie zła. Lektura prac Matusza jest niełatwa i wymagająca, choć z pewnością warta czytelniczych wysiłków. Być może erudycja i skupienie są ceną – podatkiem, który przychodzi płacić za poruszanie się po obszarach literaturoznawczych. Tytułowy „Podatek od nienapisanego wiersza” to praca Matusza, która czeka na czytelnika pod koniec książki. Inspiracją dla tego wiersza był mężczyzna, który w ramach protestu dokonał aktu samopodpalenia pod kancelarią premiera. Tak mocny akcent wieńczący dzieło jest ciekawym zabiegiem kompozycyjnym – czy to pytanie o wysokość podatku składanego kulturze i ludziom, którzy wierszy nie piszą, lecz w radykalny i ostateczny sposób wyrażają swój sprzeciw wobec rzeczywistości? Czy też ceną za praktykowanie poezji jest pamięć o tych, którzy egzystują poza nią?
 
** Autor: Ewa Wylężek: „Czucie, wiara i szkiełko – o kondycji współczesnej”, Miesięcznik „Śląsk”, nr 11/2016
 
* Szczęśliwi ci autorzy, których omówione wiersze znalazły się w Liczniku Geigera, bowiem zostali uhonorowani przez wyjątkowego badacza, który posiadł umiejętność „czytania nieświadomości” i tego daru dopatrzył się u innych twórców. Wskazał w subiektywnym zbiorze prawdziwych poetów, ale także, nie po raz pierwszy, ujawnił swe niezwykle głębokie wczytanie w słowo. Pomyły Matusza zaskakują możliwościami, a interpretowana przez niego poezja staje się polifoniczna, zyskuje nadbudowę, która uwydatnia ogromny potencjał wierszy. Te liryki potrzebują fachowego dopełnienia, by pokazać swą moc znaczeniową. Czasem można odnieść wrażenie, że szkice Matusza są ciekawsze od opisywanych utworów, jednak nie zaistniałyby one bez źródła inspiracji. Przeto punkt ciężkości zawsze będzie umiejscowiony w liryku, którego skondensowana forma znaczeniowa otwiera się na jednostkowe doświadczenie każdego czytelnika. To właśnie na swoim przykładzie pokazał twórca Licznika Geigera. Pierwszeństwo należy do wiersza, on jest promieniotwórczy, powodując u odbiorcy ożywcze poruszenie duszy, które przekłada się na aktywację własnej wrażliwości lirycznej. A ta u Matusza jest bardzo bogata. W interpretacjach znajdziemy świat lektur autora, fragmenty jego biografii, wierszy, wspomnień. Poszczególne szkice nie odnoszą się wyłącznie do tekstów im przypisanych, ale wchodzą w dialog z innymi lirykami, budując intertekstualną wielogłosowość. Dzięki temu nie jest to książka tylko o 20 najważniejszych polskich wierszach – jest ich tam znacznie więcej. Esejom towarzyszą celne obserwacje socjologiczne, które tworzą niejedną podporę interpretacyjną.
Bez obawy zanurzmy się więc w obszar literackiej promieniotwórczości wykrytej przez Sławomira Matusza – wysokiej klasy specjalistę obsługi „licznika Geigera”.
** Autor: Tomasz Pyzik, Topos 4 (143) 2015
 
{{DEFAULTSORT:Matusz, Sławomir}}