Erik von Kuehnelt-Leddihn: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Teuer (dyskusja | edycje)
Nie podano opisu zmian
Teuer (dyskusja | edycje)
Linia 23:
* Dla nacjonalisty etnicznego argumentem są liczby i statystyki, więc choćby tylko z tego względu jest on bliskim krewnym równie „populistycznej” demokracji i harmonijnie łączy się z nią, a skutkiem tego mariażu jest narodowa demokracja – nowotwór zżerający Europę od połowy XIX stulecia. (Później nacjonalizm zawarł zgodny związek małżeński z równie „populistycznym” socjalizmem.) Jego logiczną konsekwencją były masowe wypędzenia, ponieważ tylko taka metoda pozwalała osiągnąć „narodowe cele” i zdobyć „wymagane” proporcje w parlamencie.
* Zaledwie dwa lata po zakończeniu Kongresu Wiedeńskiego na zamku Wartburg odbyło się święto tzw. Burszenszaftów (korporacji studentów) z okazji trzechsetnej rocznicy reformacji i czwartej rocznicy „rzezi narodów” pod Lipskiem. Zjazd miał jednoznacznie narodowodemokratyczny charakter. Dawną, czarno-złotą flagę Rzeszy wzbogacono rewolucyjną czerwienią, a ukoronowaniem spotkania było palenie książek. Na pastwę płomieni rzucono np. dzieła Kotzebuego oraz C.L. von Hallera. (stąd czerpali wzorce narodowi socjaliści). W Berlinie, Wiedniu i Petersburgu rozległo się bicie na alarm. Niewiele później radca i komediopisarz Kotzebue został zasztyletowany przez narodowodemokratycznego studenta-terrorystę. Demokracja i nacjonalizm szły ręka w rękę, podobnie jak później nacjonalizm i socjalizm. Prawdziwy patriotyzm i radość z różnorodności ustąpiły przed nacjonalizmem, który w swej niecierpliwości chciał robić wszystko według jednego szablonu.
*Już w chwili, kiedy pada słowo „naród”, powinno się zawsze głośno zaprotestować, ponieważ „narodem” nie jest ani mniejszość, ani większość, a samo pojęcie pozostaje czysto „konstruktywistyczną” abstrakcją.
*Izraelski punkt widzenia ma wprawdzie podbudowę historyczną, należy jednak zadać sobie pytanie, czy zasiedlenie jakichś ziem przed trzema tysiącami lat, a zakończenie przed dwoma, może uzasadniać moralne roszczenia do tych terytoriów? Czy celtyccy Irlandczycy mogą żądać oddania Tyrolu, tylko dlatego, że 1700 lat temu Tyrol był celtycki? Czy Niemcy mają prawo do wizygockiej Hiszpanii, a Słoweńcy do salzburskiego Lungau?
*Chyba nie ma kraju, któremu zniesienie monarchii przyniosłoby stabilizację, dobrobyt, sprawiedliwość, radość życia oraz prawdziwą wolność.
*„Najszlachetniejszym dogmatom demokratycznej religii”, jak określił to Pareto, obce są takie kryteria, jak wiedza lub doświadczenie. Głos młodziutkiej fryzjerki i siwego profesora prawa państwowego mają dokładnie tą samą wagę
*Przypomnijmy sobie jak często zdarza się, że w zależności od składu rządu jedna i ta sama osoba obejmuje rozmaite resorty. Dziś jest ministrem zdrowia, jutro skarbu, pojutrze zostanie ambasadorem.
*W drodze do urny tworzy się wstrząsająca synteza niewiedzy, anonimowości i całkowitego braku odpowiedzialności.
*Stosują proste kryteria oceny: kandydat jest sympatyczny albo nie; program jakieś partii „przyciągający” lub „odpychający”. Wszystko opiera się na uczuciach, a nie na rozsądku.
*Przypomnijmy sobie Kongres Wiedeński z lat 1814-1815, który mimo poważnych błędów nasto lat powstrzymał wybuch kolejnej wojny światowej. Ówczesnemu mężowi stanu wystarczyło jednak, że dobrze znał francuski, historię, geografię, prawo państwowe, genealogię i sztukę wojenną. Dla współczesnych mężów stanu (zastąpionych zresztą wszędzie przez polityków) wiedza taka byłaby niewystarczająca. Obecnie muszą się oni znać również na ekonomii, finansach, etnopsychologii, a nawet na fizyce, problemach komunikacyjnych i służbie zdrowia- dotyczy to niemal wszystkich kontynentów. Zamiast jednak wiedzieć dziesięć razy więcej niż antenaci, nasi polityczni epigoni dysponują w porównaniu z nimi wiedzą dziesięciokrotnie mniejszą.
*Masy trzeba sobie kupić i doszło do tego, że partie obecnie dzielą się na dwie grupy: partie „świętego Mikołaja” i partie „trzeba zacisnąć pasa”. Te pierwsze trzymają ręce w kieszeniach jednych i wkładają prezenty do kieszeni drugich: mniejszość musi nieustannie oddawać coś większości, wszak to jedynie dzięki większości można wygrać wybory. Sprawdza się słynne motto Jeremy’ego Benthama „The greatest happiness for the greatest number”.
*Kandydat, który w dniu wyborów stanie dziesięć metrów od lokalu wyborczego i każdemu, kto obieca nań zagłosować, da sto marek, najprawdopodobniej zostanie aresztowany, odwieziony do aresztu i ukarany. Na spotkaniu wyborczym tydzień wcześniej wolno mu jednak obiecać grupce majętnych obywateli, że jeśli go wybiorą, doprowadzi do radykalnego obniżenia podatków, albo składać obietnice mniejszościom, które mogą zadecydować o jego politycznym być albo nie być: może na przykład przyrzec ciemnowłosym kobietom o niebieskich oczach miesięczną rentę w wysokości 200 marek.
*Organizacja Narodów Zjednoczonych to jedyny w swoim rodzaju, by nie powiedzieć kuriozalny twór polityczny powstały po II wojnie światowej, niegodny następczyni Ligi Narodów. Niegodna, bowiem jej poprzedniczka była jedynie „ligą”, ONZ natomiast ma w nazwie słowo „zjednoczonych”, które mami nas pozorami jedności i gotowości niesienia wzajemnej pomocy. To właśnie miłujące pokój (peace loving) – na papierze – narody zebrały się w 1945 r. w San Francisko. Podobnie, jak wcześniej w przypadku Ligi Narodów, zwyciężcy wojny chcieli teraz zapewnić sobie trwałą legitymizację łupów zdobytych zgodnie albo i niezgodnie z prawem. Narody miłujące pokój? Czyżby chodziło o ZSRR, które dzięki paktowi Hitler-Stalin z sierpnia 1939 r. dał sygnał do rozpoczęcia II wojny światowej, a jakiś czas później po krwawej wojnie odebrał Finlandii południowo-wschodni rejon kraju? Jak można współdziałać moralnie i intelektualnie w ramach czegoś, co zasługuje jedynie na to, aby określić je mianem „językowego nadużycia”?(autor pisał to w 1985)
*Bismarck miał chyba rację, gdy uznawał Watykańczyków za osobny naród.
*Fatalnie jednak się dzieje, kiedy w sporze między dobrą a złą ideologią, która mogłaby zostać ucieleśniona w państwie, ta dobra powstrzymuje się wstydliwie przed koniecznym sprawowaniem władzy, umożliwiając tym samym zwycięstwo zła. Dobro nie może być uległe.
*„Mój brzuch należy do mnie!” Oczywiście, ale gdy zostawię otwarte drzwi i jakiś niewinny obcy wejdzie przez pomyłkę do mojego mieszkania, mam prawo go zamordować, poćwiartować, a jego śmiertelne szczątki wrzucić do najbliższego śmietnika?
*Równość nie jest stanem „naturalnym”, a jej idea może być realizowana jedynie z użyciem przemocy.
*Demokracja to nie „samorząd” lecz najbardziej wszechogarniająca forma rządów, władza większości nad mniejszością, happiness of te greatest number, która u samych swych korzeni jest totalitarna, ponieważ żąda „upolitycznienia” społeczeństwa (niektóre państwa karzą swoich obywateli, którzy nie chodzą do urn)
*Potrzebujemy zatem ideologii i „utopijnej” zadumy nad sobą i innymi; wizji porządku, jakiego jeszcze nigdzie nie ma, ale można go urzeczywistnić. Jednak dla wielu „konserwatystów” słowa „ideologia” i „utopia” skazane są z góry na potępienie, ponieważ ich zdaniem pasują jedynie do lewicy, potrafią oni natomiast zaakceptować pojęcie „światopogląd”. Jeśli jednak zapytać ich, gdzie dokładnie leży granica pomiędzy ideologią-utopią a światopoglądem, zamiast odpowiedzi słyszymy jedynie jakiś niewyraźny, podejrzany bełkot.
 
==Inne==