Jürgen Thorwald: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
m kat., drobne redakcyjne
Rkty234 (dyskusja | edycje)
Dodatkowe informacje o książce, skrócenie cytatów
Linia 1:
'''[[w:Jürgen Thorwald|Jürgen Thorwald]]''' (1915–2006) – [[Niemcy|niemiecki]] pisarz, dziennikarz i historyk.
==''Wielka ucieczka'' (1951) - ISBN 978-83-08-05853-4 Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ==
 
* 4 listopada 1944: Hossbach odbija Gołdap. Straszliwe zniszczenia. W Nemmersdorf kobiety przybite żywcem gwoździami do wrót stodół. Wszystkie kobiety i dziewczęta wielokrotnie zgwałcone, mężczyźni i starcy zamęczeni na śmierć, czterdziestu francuskich jeńców wojennych zabitych.
 
* Potem kazał Piotrowi Hauptowi i jego synom: szesnastoletniemu, czternastoletniemu i czteroletniemu uklęknąć na podłodze. Żonie Haupta i jego córkom: osiemnastoletniej i dwunastoletniej, zerwał koszule, obejrzał je sobie, po czym kazał im się położyć na gołej podłodze i przytrzymać je swoim ludziom za ręce i nogi. A potem zrobił, na co miał ochotę. Gdy Haupt usłyszał płacz swojej dwunastoletniej córki, jęknął głośno, a jego żona zwijała się pod przytrzymującymi ją brutalnie dłońmi. Wołała o pomoc, której nikt jej nie mógł udzielić, głośno wzywała Boga, tak nieskończenie dalekiego, ofiarowywała siebie w zamian za dziecko[. Ale to, co miała do zaofiarowania, kapitan i tak miał zapewnione. Kiedy przetoczył się do osiemnastoletniej córki, Haupt wydał wściekły ryk. Na kolanach rzucił się do przodu, złapał kapitana za nogę i z całej siły ciągnął po podłodze do siebie. Wszystko to stało się tak szybko, że szarobrązowi nie zdążyli wystrzelić, trafili go dopiero wtedy, gdy kapitan z rykiem wściekłości podniósł się, szukając pistoletu u swego boku. Nie strzelił jednak, tylko wyprostował się i, zdjęty nagłą myślą, podniósł głowę Haupta, a przekonawszy się, że jeszcze żyje, zawołał dwóch szarobrązowych. Ci schwycili rannego i wywlekli za drzwi, na podwórze. Kapitan stał pośrodku izby, między kobietami na podłodze, swoimi żołnierzami i klęczącymi synami – i czekał, nasłuchując.] Nagle rozległo się wycie, które nie było już ludzkim głosem, zdradzające tak straszny ból, że kobieta usiłowała się zerwać i również zaczęła krzyczeć, nie wiedząc, co się stało. Nie miała pojęcia, że szarobrązowi zmiażdżyli jej mężowi kamieniami jądra i że ta męka wyzwoliła w śmiertelnie rannym człowieku ostatnie siły, kazała mu się zerwać i zatoczyć z rękoma kurczowo zaciśniętymi na łonie. Gdy upadł w śnieg, krzyk zamarł ostatecznie.
 
* Żaden Niemiec z tej wsi nie uszedł losowi, jaki mu był pisany. Stodoły, gdzie w słomie i sianie ukryło się kilka kobiet, ogarnęły płomienie. Żona lokalnego administratora gospodarstw rolnych, którą wielu Polaków wytykało palcami, ponieważ zachowywała się jak wyniosła władczyni niewolników, została tyle razy zgwałcona, że zmarła.
Linia 10:
* Fotografowie sowieckiej kroniki filmowej sfotografowali generała Matterna, po czym odebrano mu szpadę. Fotografowali także wynędzniałą rzeszę niemieckich jeńców, pędząc ich tam i z powrotem, częściowo boso, w ciągu całych czterech dni przez miasto – szarą, brudną gromadę, zdjętą śmiertelnym lękiem. Polskie pospólstwo biło ich i obrzucało kamieniami.
 
* Wraz z sowieckimi armiami wdarło się barbarzyństwo Hunów z azjatyckich stepów, i to nie tylko w propagandzie, ale i w traktowaniu ludzi. Od stycznia do kwietnia włącznie trwały na pozór przypadkowe grabieże, gwałty i mordowanie bezbronnych. Każda niemiecka istota była wyjęta spod prawa, a jej cały dobytek stawał się bez wyjątku zdobyczą.
* W tej niedoli ciągle płakałam i kilka razy byłam już bliska tego, że najchętniej położyłabym się po prostu w śniegu, aby umrzeć. Wtedy myślałam o Rudolfie. Moje ramię stawało się coraz sztywniejsze i nieruchome. Dniało. I znów widziałam martwe dzieci. Może niektóre kobiety pozostawiały dzieci jeszcze żywe, chcąc same się ratować. Przecież wszystkie szłyśmy, zataczając się. Nóg już w ogóle nie czułam.
 
* Wraz z sowieckimi armiami wdarło się barbarzyństwo Hunów z azjatyckich stepów, i to nie tylko w propagandzie, ale i w traktowaniu ludzi. Od stycznia do kwietnia włącznie trwały na pozór przypadkowe grabieże, gwałty i mordowanie bezbronnych. Każda niemiecka istota była wyjęta spod prawa, a jej cały dobytek stawał się bez wyjątku zdobyczą. Wydawało się, że Sowieci, planując ostatnią fazę wojny, popełnili jakiś niesłychany błąd, dla Niemców tragiczny w skutkach, a przed historią i w obliczu międzynarodowego prawa nie do naprawienia. Dowódcom Armii Czerwonej brakowało wszelkich dyrektyw potrzebnych dla normalizacji życia cywilnego. Ludność niemiecka była bezradna i pozbawiona ochrony… wydana samowoli. Tym samym stała się łupem nieokrzesanej milionowej armii, która od Stalingradu aż po Polskę przeciągnęła po ciałach milionów swych współbraci i sióstr, czyniąc ze zgliszcz miast i wsi pola bitewne. Oprócz tego armia ta była szczuta systematyczną propagandą, nawołującą do bezlitosnej nienawiści względem Niemców. Trudno sobie wprost wyobrazić, co oznaczało stałe powtarzanie, coraz częstsze, przez wiele lat – Kałmukom, Tatarom, mieszkańcom Kaukazu i Syberii – ludziom pierwotnym, ograniczonym, którzy żyjąc w swej ojczyźnie wśród rozmaitych niebezpieczeństw, biedy i prymitywu, nie szanowali życia ludzkiego tak, jak czynią to obywatele wysoko cywilizowanych krajów: «Niemcy są faszystami, a faszyści to dzikie zwierzęta i trzeba ich zabić!». Przez z górą trzy lata sowieckie radio monotonnie, jak młotem, wbijało w umysły ludzi słowa: «Zabijajcie faszystowskiego okupanta!».
 
* Dla Sowietów było jasne, że wprawdzie odstąpią Polakom te tereny, ale z możliwie jak najmniejszymi bogactwami. W każdym mieście i w każdej wsi Śląska urządzono, natychmiast po ich zdobyciu, obozy służące przejmowaniu łupów. Kiedy w końcu kwietnia przypadek ponownie sprowadził mnie do kilku wsi w okolicy Głogowa, zobaczyłem, że w domach wyrwane były nawet podłogi, drzwi, futryny, krzyże okienne, umywalki, urządzenia klozetowe, przewody elektryczne i wyłączniki światła. Wszystko to, rzucone na stos, czekało na załadunek i wywiezienie do Rosji. Często urządzenia elektryczne i telefony ładowano łopatami na ciężarówki…
Linia 18:
* Najstraszniejsze były jednak dla kobiet, dziewcząt i dzieci bezustanne gwałty. W Szydłowie, na południowy zachód od Opola, widziałem raz dwudziestu czerwonoarmistów, stojących w kolejce przed zwłokami wielokrotnie zgwałconej, mającej z całą pewnością więcej niż sześćdziesiąt lat starej kobiety. Wyli i wrzeszczeli, czekając, by zaspokoić swoje zwierzęce żądze na już pozbawionym życia ciele. Była to najstraszniejsza rzecz, jaką przyszło mi oglądać.
 
* Nagle przeskoczyła ostatnie stopnie, tak jakby mogła u niego spodziewać się pomocy, i padła na kolana. Oficer coś zawołał do „szerokiej twarzy” i żołnierz, klnąc dziko, zbiegł po schodach na dół. Oficer podniósł ją z klęczek i wprowadził do pokoju, w którym znajdował się jeszcze jeden żołnierz, prawdopodobnie ordynans. – Dlaczego krzyczysz? – zapytał w czystym, miękkim, prawie pozbawionym obcego akcentu języku niemieckim. Podniosła na niego oczy, a jej nadzieja na pomoc i ratunek jeszcze wzrosła. Dodał jej sił dźwięk jego głosu. Ale gdy spojrzała ponownie, w jego wzroku zobaczyła pożądliwe błyski. W ponownym odruchu przerażenia próbowała otulić się rozerwanym futrem, lecz on bez słowa wpił się w nią swoimi wąskimi wargami i pociągnął na rozrzuconą pościel na łóżku. Teraz już pojęła, że nie będzie pomocy ani nie będzie litości…
 
* Dwie kobiety zmarły w mękach wskutek odmrożeń, których nabawiły się w pierwszych dniach. Gdy młodsza z sióstr Bowien, w dwa dni po rozpoczęciu ucieczki, jednej z nich zdjęła buty, ciało odeszło od kości wraz z obuwiem. Przytrafiło się to wielu setkom ludzi, a tylko nieliczni znaleźli jakiegoś lekarza, który ich przyjął na kilka nocy, amputował odmrożoną stopę albo przynajmniej na parę godzin uśmierzył ból.
 
* Prawdopodobnie nikt nie potrafiłby właściwie opisać Piławy w owych dniach. We wspomnieniach pastora pozostały tylko przerażające szczegóły, pomieszane fragmenty wrażeń. Były w nich widoki kobiet w ciąży, rodzących w jakimś kącie, jakiejś sieni, jakimś baraku, niekiedy – mimo swego stanu – po drodze jeszcze zgwałcone. Później zdołały zbiec i teraz trzęsły się ze strachu, że urodzą diabelskiego potwora. Widział też dziwnie pobladłe twarze zgwałconych gdzieś na drogach dziewcząt, którym jeszcze raz powiodła się ucieczka, a teraz szukały lekarzy. Byli też ciężko ranni i chorzy, pełni obaw, że ich się pozostawi; często pod kocem skrywający broń, by zmusić sanitariuszy do zabrania ich ze sobą lub skończyć z własnym życiem, zanim wpadną w ręce Rosjan. Byli też rosyjscy jeńcy wojenni, których z najwyższego rozkazu miano przetransportować na zachód, widok politowania godny: ludzie w drewniakach, z głęboko naciągniętymi czapkami, w rozwiewających się płaszczach przewiązanych papierowym sznurkiem. Byli ludzie przepełnieni żądzą życia, którzy pędzeni strachem przed zbliżającą się śmiercią, w biały dzień, mimo zimna, spółkowali w ruinach, pod drzewami, w rowach – na pół nagie ciała, drgające, walczące, stękające, krzyczące z rozkoszy. Byli tacy, którzy zwariowali i z obłędem w oczach biegali od domu do domu i od wozu do wozu, nawołując swoje matki i dzieci. Była rezygnacja ludzi starych, jeszcze tragiczniejsza w swej wymowie niż powszechna panika wzniecona lękiem i okropnościami. A ponad tym wszystkim szare niebo, śnieg i mróz, i odwilż, i znów mróz, śnieg, zimno i odwilż, i mordercza wilgoć…
 
* – Moja żona wykrwawi się – zawołał – jeśli natychmiast ktoś jej nie przyjdzie z pomocą. Oddział rosyjskich czołgistów dopadł nas przed dwoma dniami w nocy, gdy odpoczywaliśmy w pewnej wsi… Przeprowadziłem operację w polu, w niewyobrażalnych warunkach. Po raz pierwszy robiłem tamponadę macicy na nie osłoniętej, zaśnieżonej równinie, gdzie hulał lodowaty wiatr. Kobieta w przesiąkniętej krwią odzieży leżała na brudnym wozie… Prawdopodobnie nigdy się nie dowiem, czy mogłem jej jeszcze jakoś pomóc… U wezgłowia chorej siedział w kucki bliski płaczu czternastolatek z błędnym wyrazem twarzy… – Musiał się przyglądać – opowiadał mężczyzna, gdy dawałem kobiecie dwa zastrzyki, które przypadkowo miałem przy sobie. – Mnie pobili, gdy leżał na niej piętnasty, i upuściłem lampę. Wówczas Albert musiał trzymać lampę tak długo, dopóki wszyscy nie skończyli… Relacje, jakie słyszałem w ostatnich dniach, są tak niewiarygodne, że w przyszłości, w czasach pokoju, zapewne nikt w nie nie uwierzy. Ale to przecież czynili ludzie, nie zwierzęta…
 
* Miasto znajdowało się pod stałym ostrzałem artyleryjskim. Tylko wieczorem następowała krótka przerwa, a wtedy rozlegały się propagandowe głosy z sowieckich megafonów wykrzykujące hasła: „Towarzysze, chodźcie do nas, dziś mamy gulasz z kluskami!”, „W Leningradzie czekają na was tysiące pięknych nóg młodych dziewcząt!”, „Pozdrawiają was oddziały, które właśnie maszerują na Gdańsk!”. Potem rozlegało się: „Przesyłamy wam jeszcze koncert organowy!”. I wtedy krótką chwilę przerwy kończył ryk „organów Stalina”.
Linia 30:
* Do naszej wsi rosyjskie oddziały weszły 1 marca… Wszystkie domy zostały splądrowane, a kobiety – od najstarszej staruszki po dwunastoletnie dziewczynki, zgwałcone. Wszystkie, bez różnicy, przeszłyśmy to samo. Następnego dnia napotkałyśmy kilka młodych kobiet, które się powiesiły wraz ze swoimi dziećmi, ponieważ już nie mogły znieść tej męki. Byłyśmy tak przerażone i otępiałe, że już nawet nie mogłyśmy płakać i tylko myślałyśmy sobie: mają to już za sobą…
 
* 9 marca załadowano mnie wraz z wielu innymi kobietami na ciężarówki. Musiałyśmy budować lądowiska dla samolotów i tłuc kamienie. W ulewnym deszczu i zacinającym śniegu siedziałyśmy w kucki na szosie od godziny szóstej rano do dziewiątej wieczorem. Jeśli jakiemuś Rosjaninowi któraś się spodobała, brał ją na bok. Rano i wieczorem dostawałyśmy zimną wodę i kawałek suchego chleba. W południe była zupa z nieobranych ziemniaków, bez soli. W nocy leżałyśmy śmiertelnie zmęczone w chłopskich chatach i na gołej ziemi w szopach, dokąd nas zapędzono, lecz nie dawał nam spać strach, gdy do naszych uszu dochodziły w ciemności stękania, jęki, sapanie i okrzyki rozkoszy, świadczące o obecności stojących na warcie żołnierzy. Całkowicie wyczerpana, w końcu się załamałam.
 
* Spotyka się też pojedyncze kobiety z pancerfaustami w ręku. Są to dyszące zemstą Ślązaczki.
Linia 40:
* Nie ma niemieckiego żołnierza, który by nie wiedział, że w sowieckiej niewoli nie będzie tak traktowany, jak to jest w zwyczaju wśród europejskich przeciwników. Nie znajdzie się żaden dowódca, który mógłby się oddać wraz ze swoimi żołnierzami w ręce Rosjan, dopóki będzie istniała choć jedna jedyna możliwość ucieczki. To nie jest kwestia dumy, że nie dopuszcza się zgody na kapitulację wobec Rosjan, dla nich jest to po prostu sprawa życia i śmierci…
 
* 6 maja zaczęły się pierwsze oficjalne prześladowania Niemców na ulicach Pragi. Okrążone oddziały niemieckie próbowały przy pomocy oddziałów szturmowych uwolnić Niemców z prowizorycznych więzień, ale większości z nich nie można już było w ten sposób pomóc. Tych, którzy w tych dniach zostali aresztowani i przeprowadzeni do prowizorycznych więzień, spotkał straszliwy los. Na ulicach czekali na nich Czesi ze wszystkich warstw społecznych, udowadniając, jak zaraźliwe są okrucieństwo i nienawiść. Napadali na nich, obrzucali kamieniami, opluwali i bili, czym się dało. Całe grupy niemieckich aresztantów, kobiet, mężczyzn i dzieci, musiały biec, z podniesionymi rękoma, zataczając się, pod gradem uderzeń i kopniaków. Kobiety, niezależnie od wieku, wleczono do najbliższych domów i lokali. Tam ścinano im włosy do gołej czaszki zwykłymi nożycami, a twarze ochlapywano farbą. Zrywano im suknie i malowano swastyki na plecach i piersiach. Na placu Wacława Niemców spędzono do podziemnych szaletów, zmuszając uprzednio do przeskakiwania na jednej nodze placu o obwodzie jednego kilometra, przy czym tłum bił ich, gdy choć raz drugą nogą dotknęli ziemi. We wszystkich miejscowościach zamieszkanych przez Niemców wyglądało to podobnie. Małe grupki niemieckich żołnierzy zabijano, znienacka rozstrzeliwano, wieszano, topiono w gnojownikach i toczono w beczkach, dopóki nie wyzionęli ducha. Niemcy, w przeważającej części żyjący w dużym rozproszeniu, stawali się bezradnymi ofiarami rozpętanych namiętności.
 
 
{{DEFAULTSORT:Thorwald, Jürgen}}