Stefan Korboński: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Jankrz (dyskusja | edycje)
+1
Jankrz (dyskusja | edycje)
+1
Linia 37:
** Źródło: ''W imieniu Rzeczypospolitej…'', op. cit., s. 343–344.
** Zobacz też: [[Jan Stanisław Jankowski]], [[Lwów]], [[Wilno]], [[Lublin]]
 
* Wreszcie 18 września, podczas pięknej, słonecznej pogody, doszedł do umęczonego miasta jakiś inny, głęboki i potężny głos motorów. Nie było widać jeszcze nic, ale już się rozpoczął potworny ogień niemieckiej broni przeciwlotniczej. Nad płonącą Warszawę, nad głowy płaczących ze wzruszenia ludzi, którzy wyciągali ręce ku niebu, nadpływają wysoko — niestety za wysoko — ogromne, błyszczące srebrzyście ptaki i setki różnokolorowych spadochronów spływają w dół... w większości poza linie powstańcze! Ściskamy sobie ręce z Janem, który ma łzy w oczach. Schwyciłem za kod i za chwilę Jan depeszował: „W tej chwili samoloty amerykańskie dokonywują nad Warszawą zrzutu”. Przeszedł na odbiór i z radosnym uśmiechem notował: „O.K., O.K., dziękujemy!”. Znad klucza podniosły się ku mnie zadowolone oczy: „Postawiliśmy dzisiaj nasz nowy rekord szybkości. Jeszcze zrzut się nie skończył, a już Londyn pokwitował wiadomość o nim!”.
** Opis: o zrzucie pomocy alianckiej dla walczącej Warszawy z samolotów „latających fortec” USA, 18 września 1944.
** Źródło: Zofia Korbońska, ''Refleksje z Powstania 1944. Zofia Korbońska świadek historii'', wyd. Fundacja im. Stefana Korbońskiego, Waszyngton – Warszawa 2004, ISBN 8392149203, s. 51–52.
 
* Wybrałem się z Zosią w piękne, lipcowe popołudnie na spacer na most Poniatowskiego. Tam oczom naszym przedstawił się niebiański widok. Obraz, o jakim marzyliśmy od lat. Po jezdni ciągnął nieprzerwany sznur żołnierzy niemieckich, ale takich, jakich nigdy nie widzieliśmy. Obdarci, brudni, często bez broni i butów, pieszo, na rowerach i wozach, w nieładzie i rozsypce i często bez dowódców. A wśród nich ranni z obwiązanymi głowami i rękami na temblakach. O widoku niezapomniany! A tu w dodatku słońce lipcowe, jak gdyby chcąc tę nędzę lepiej wystawić na widok, wydobywało z mundurów każdą dziurą, każdą plamę z bandaża, każdą rdzę na karabinie. Trzymając się za ręce i z trudem hamując radość, sygnalizowaliśmy sobie uściskiem dłoni ciekawsze widoki. Takich jak my przechodniów było na moście więcej. Wędrowała tam cała Warszawa. Ludzie, udając, że rozkoszują się pięknym, lipcowym popołudniem i Wisłą połyskującą w potokach światła, w gruncie rzeczy paśli oczy widokiem pobitych Niemców. Wymienialiśmy z nimi ukradkiem rozradowane spojrzenia, a tłumy zdemoralizowanych Niemców płynęły bez końca, ścigane głuchym głosem armat dolatujących od Radzymina i Otwocka. Nie ulegało wątpliwości, że front zbliżał się do Warszawy. Już od dawna obserwowaliśmy wśród Niemców oznaki rozkładu i strachu.