Kraina Chichów: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Wstawka (dyskusja | edycje)
wprowadzenie nowych cytatów
dodanie cytatów
Linia 1:
'''[[w:Kraina Chichów|Kraina Chichów]]''' (ang. ''The Land of Laughs'') – powieść autorstwa [[Jonathan Carroll|Jonathana Carrolla]]; tłum. Jolanta Kozak.
 
* Bulteriery mają łby z kamienia, udają tylko, że to skóra i kości.
 
* Byłem ćmą, a miasto płomieniem świecy.
 
* Byłem świadkiem cudu, a jednak zastanawiałem się, czy przypadkiem nie tędy właśnie przechodzą na „tamtą stronę” wszyscy wariaci.
 
* Był to jeden z tych letnich dni, podczas których powietrze przypomina rozmiękły ołów, a chmury same nie wiedzą, czy mają chlusnąć deszczem, czy tylko wisieć na niebie i straszyć.
 
* Co mnie tak pociągało w Marshallu Fransie? Jego wizja. Umiejętność tworzenia światów, które czarowały, przerażały, zdumiewały, rodziły podejrzenia, kazały z całej siły zaciskać powieki albo klaskać w ręce z radości. Tworzył ten świat bez przerwy, bez wysiłku.
 
* Człowiek, jak już mówiłem, robi dziwne rzeczy, kiedy go spotka coś strasznego. Co ja zrobiłem? Usiadłem do stołu i wymiotłem talerz do czysta. Brałem nawet dokładkę jajecznicy. Potem położyłem widelec koło pustej szklanki i powiedziałem: „Mój ojciec zginął przed chwilą w katastrofie lotniczej".
Linia 13 ⟶ 20:
 
* „Głos Sola też kochał Krang. Kiedy był z nią, zawsze szeptał."
 
* „Hobbit”, „Lew, czarownica i stara szafa”, „Po drugiej stronie lustra”... Połowę dnia spędzaliśmy na lekturze, usadowieni na ganku w wilgotnych, wiklinowych fotelach pani Fletcher. Deszcz był łagodny i dobrotliwy, nadawał wszystkiemu barwę niebieskawą albo też połyskliwie zieloną.
 
* Kiedy zahamowała, rozejrzałem się uważnie, ale niczego niezwykłego nie dostrzegłem.<br />- Spróbuję zgadnąć, co to za niespodzianka: cały ten las zasadził pani ojciec - zgadłem?<br />- Nie.<br />Zgasiła silnik i puściła kluczyki na podłogę.<br />- No to... pewnie lubił tu spacerować?<br />- To już lepiej.<br />- Pisał książki siedząc na tamtym pniu?<br />- Źle.<br />- Poddaję się.<br />- Nie bardzo się pan wysilił. Ale niech tam. Myślałam, że może zechce pan zobaczyć, gdzie mieszkała Lady Oliwa.<br />- Mieszkała? Jak to?<br />- Przecież czytelnicy zawsze pytają autorów, skąd wcięli postacie do swoich książek. Lady Oliwę ojciec pożyczył od kogoś, kto mieszkał to w lesie. Chodźmy, pokażę panu.
 
* Krainie Chichów światło dały oczy, które widziały światła, których nie widział nikt.
 
* Kuchnia tonęła w blasku słońca. Na dworze było zimno jak diabli, ale w domu ciepło jak w ulu, a wpadające przez okno słońce czyniło mieszkanie żywym i przytulnym.
 
* Lekarze traktują człowieka znacznie bardziej... nie wiem, jak to powiedzieć... po ludzku, kiedy wiedzą, że wyjdzie z choroby.
Linia 23 ⟶ 34:
 
* Na studiach miałem ćwiczenia z kompozycji tekstu. Facet, który je prowadził, przyniósł na pierwsze zajęcia dziecinną lalkę. Podniósł ją do góry i oznajmił, że większość ludzi opisałaby lalkę z najbardziej oczywistego punku widzenia. Wyrysował przy tym niewidzialną linię poziomą od własnego oka do lalki. Ale pisarz z prawdziwego zdarzenia, mówił dalej, wie, że lalkę można opisać z wielu punktów widzenia – z góry, z dołu – i że tu właśnie zaczyna się prawdziwa twórczość.
 
* Najgorszą rzeczą jaka może spotkać człowieka w bajce, to zostać zamienionym w zwierzę Za to największą nagrodą dla zwierzęcia jest zamiana w człowieka.
 
* Należę do osób które, gdy zamawiają kotlet, a przez pomyłkę dostają rybę bez zmrużenia oka wsuwają rybę, jedynie po to, żeby uniknąć scen. Nie znoszę publicznych awantur, hucznych urodzin obchodzonych w restauracjach, potykania się na ulicy i puszczania bąków przy ludziach, bo wszystko to sprawia, że ludzie nagle przestają robić swoje i gapią się na człowieka przez najdłuższe sekundy w życiu.
Linia 31 ⟶ 44:
 
* Owszem, lubię maski i niezwykłe przedmioty, ale upodobanie do tego, co prawie realne, a strach przed tym, co potworne, to dwie absolutnie różne rzeczy. Proszę uprzejmie pamiętać, że jestem tchórzem.
 
* Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie potrzebowałem mapy, żeby wiedzieć, dokąd zmierzam. To było cholernie przyjemne.
 
* Podszedłem do biurka i tępo gapiłem się na rękopis w blasku księżyca. Przez dobrą minutę groziłem mu palcem, po czym wróciłem do łóżka, nie czując się ani odrobinę lepiej.
 
* Popatrzyłem na Kulfona, a on na mnie. Pełna pogarda. Czubek nosa jak suszona śliwka sterczał zza jednej z czterech łap.<br />- Pa-ni-Fletch-er!!!<br />- Tomasz, przestań bardzo proszę, nie rób tego. Może ona jeszcze śpi.<br />- Tym gorzej dla niej. Nie dam się pogryźć. Dobry piesek, Kulfon. Pani Fletcher!
 
* Popatrzyłem na nią przez obszar świeżego białego obrusa. Zamrugała szybko oczami, roześmiała się i podała Pańci pod stołem kawałek jajka. Nie od razu uświadomiłem sobie, że kiedy tak na mnie spojrzała dostałem niesamowitej erekcji.
 
* Prawdę mówiąc, nie byłem zachwycony tym odkryciem. Niezależnie od romantycznej strony zagadnienia, wolałem, żeby moi bohaterowie karmili się czystym natchnieniem. Przygody, miejsca akcji, postacie, nazwiska - wszystko to powinno wychodzić wyłącznie od autora, a nie z cmentarza, książki telefonicznej czy gazety. France stał się nagle dla mnie nieco zbyt ludzki.
Linia 39 ⟶ 58:
 
* - Sax, którą książkę France'a lubisz najbardziej?<br />- „Sadzawkę Gwiazd" i „Krainę Chichów", po równo.<br />- „Sadzawkę Gwiazd"? Naprawdę?<br />- Tak, tam jest moja ulubiona scena. Jak ta dziewczyna idzie nocą na plażę i spotyka starca, a biały ptak wydziobuje niebieskie dziury z oceanu.<br />- O rany, a ja nie potrafiłbym powiedzieć, która scena jest moją ulubioną. Chyba coś z „Krainy Chichów". Tak, na pewno. Ale miałbym trudności czy wybrać scenę magiczną czy komiczną. Właściwie teraz wolę bardziej sceny komiczne, ale jak byłem mały - te wojny Słów z Ciszą - o kurczę!
 
* Saxony podeszła do tablicy, ujęła kawałek kredy i zaczęła rysować coś koło naszych imion - pani Lee i mojego. Już jej szkice kukiełek przekonały mnie, że jest zdolną rysowniczką, ale tym razem przeszła samą siebie.<br />Lady Oliwa - bardzo wierna, szybka kopia słynnej ilustracji Van Walta - oraz ja, staliśmy nad grobem Marshalla France'a. Nad nami, na boku, siedział France i operował sznurkami poprzyczepianymi do nas obojga we wszystkich możliwych miejscach. Była to niewątpliwie zręczna karykatura, ale w świetle tego, co mówiła Anna, również niepokojąca.
 
* Saxony przestąpiła z nogi na nogę i usiłowała przybrać ton nonszalancki. Poczułem, jak bardzo ją kocham za ten nieudany wysiłek.
 
* Spojrzałem za okno. Zalany słońcem ogród chwiał się na wietrze. Nad niektórymi roślinami krążyły pszczoły, czerwony ptaszek przysiadł jak ognik na balustradzie werandy, niecałe trzy stopy ode mnie.<br />Wczesny ranek w Galen, Missouri. Ulicą przejeżdżały nieliczne samochody. Ziewnąłem. Dzieciak liżący lody w waflowym rożku szedł wzdłuż płotu pani Fletcher i wolną ręką przesuwał po szczycie parkanu. Tom Sawyer z wściekle zielonym, pistacjowym lodem. Przyglądałem mu się sennie, zdumiony faktem, że jest na świecie ktoś, kto potrafi jeść lody o godzinie ósmej rano.
 
* Te i tym podobne racjonalizmy latały mi po głowie na nieopierzonych skrzydłach. Byłem świadkiem cudu, a jednak zastanawiałem się, czy przypadkiem nie tędy właśnie przechodzą na „tamtą stronę” wszyscy wariaci. Kobiety o twarzach latawców... gadające psy... Wszystko, co miałem w sobie za lekkie dziwactwa, nagle wstało z miejsc, skłoniło się głęboko i zaczęło po mnie krążyć w przyspieszonym tempie - nieco nadmierne upodobanie do kolekcjonowania masek, ciągłe mówienie o ojcu, które wskazywałoby na coś w rodzaju obsesji... Tego typu drobiazgi.
 
* Turyści nosili kiedyś śmieszne stroje: kobiety w długich sukienkach typu Daisy Miller i w kapeluszach typu sałatka owocowa, faceci w tweedowych bryczesach, które wydymały się jak balon w okolicy kolan i w komicznych tyrolskich kapelusikach z piórkiem. Wszyscy wpatrywali się w obiektyw: jedni z kretyńskim uśmiechem, inni z tragicznym grymasem „żona-mi-się-utopiła“. Żadnych pośrednich wyrazów twarzy, które tak często widuje się na fotografiach współczesnych.
 
* Właściwie myślę, że bardziej za nią tęsknię, niż ją kochałem.