Władca much: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
poprawiona literowka
m interwikidane, dr zmiana
Linia 1:
'''[[w:Władca much|Władca much]]''' (ang. ''Lord of the Flies'') – powieść [[William Golding|Williama Goldinga]] z 1954 roku.; Tłumaczenietłumaczenie – Wacław Niepokólczycki.
* – Co lepsze, czy być bandą wymalowanych dzikusów, jak wy, czy rozsądnymi ludźmi, jak Ralf?<br />Dzicy podnieśli wrzask. Prosiaczek znowu zaczął krzyczeń.<br />– Co lepsze, prawo i zgoda, czy polowanie i zabijanie?<br />Znowu wrzawa i znowu świst w powietrzu. Ralf przekrzyczał hałas:<br />– Co lepsze, prawo i ocalenie, czy polowanie i niszczenie?
 
Linia 6:
* Jasnowłosy chłopiec zatrzymał się, machinalnie podciągnął skarpetki, co nadało dżungli na chwilę jakiś swojski charakter.
 
* – Można by sądzić – rzekł oficer – że brytyjscy chłopcy – jesteście wszyscy Brytyjczykami, prawda? – potrafią się lepiej spisać...spisać… to znaczy...znaczy…<br />– Z początku tak było – powiedział Ralf – ale później...później… Urwał.<br />– Z początku byliśmy wszyscy razem...razem…
 
* Nożem zwierza! Ciach po gardle! Tryska krew! Ukatrupić!
Linia 16:
* Powinniśmy ustanowić więcej praw. Tam, gdzie jest koncha, tam jest zgromadzenie.
 
* Ralf spojrzał na niego w milczeniu. Na chwilę stanął mu przed oczami przelotny obraz dziwnego czaru, który kiedyś opromieniał tę plażę. Ale teraz wyspa jest spalona, martwa...martwa… Simon nie żyje, a Jack...Jack… Z oczu popłynęły mu łzy i łkanie wstrząsnęło ciałem. Po raz pierwszy na tej wyspie rozpłakał się, a wielkie spazmy żalu aż go skręcały. Na płonących gruzach wyspy, pod czarną chmurą dymu, rozległo się jego buczenie; zarażeni tym uczuciem inni malcy zaczęli też się trząść i łkać. A pośród nich, brudny, ze skołtunioną głową i zasmarkanym nosem Ralf płakał nad kresem niewinności, ciemnotą ludzkich serc i upadkiem w przepaść szczerego, mądrego przyjaciela, zwanego Prosiaczkiem.
 
* Stos świńskich bebechów przemienił się w czarną plamę much, które bzyczały jak piła. Po chwili muchy znalazły Simona. Nażarte siadały przy strużkach potu i piły. Łaskotały go w nozdrza, wyprawiały harce na udach. Były czarne, zielonkawe i nieprzeliczone; a przed Simonem stał na kiju Władca Much i uśmiechał się. W końcu Simon nie wytrzymał i spojrzał na niego; zobaczył białe zęby, przymglone oczy, krew – i to odwieczne, nieuniknione rozpoznanie przykuło jego wzrok. W prawej skroni Simona załomotał puls.
Linia 23:
[[Kategoria:Angielskie powieści]]
[[Kategoria:Powieści paraboliczne]]
 
[[sv:Flugornas herre]]