Tadeusz Dołęga-Mostowicz: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Linia 10:
*— A trzeba twardym być ― ciągnął Michał ― twardym, bo cię ludzie rozdepczą w tłoku. Nie dość mieć ostre zęby i mocne pazury. Musisz czekać, aż ci skóra zgrubieje, jak u hipopotama, aż łeb stwardnieje na żelazo, byś mógł nim trykać w mur. No i cały niepotrzebny balast z tej głowy ― na śmietnik. Wstążeczki, chorągiewki, faramuszki, hasełka, zasadki, mrzonki, fidrygałki, skrupuły ― na śmietnik.<br>— No, no, Michale, nie przesadzaj. Jakaś żółć cię podlała i sam nie wierzysz w to, co mówisz.<br>— Wierzę. Musiałem uwierzyć. Alboż to mi mało boków naobijali? O każdy ochłap, o każdy kawał chleba. Alboż to mi raz podbijali koturny? Walił się człowiek nosem wprost w śmierdzące błoto, a jak sobie pysk otarł, to widział wkoło tylko śmiech. Cacki ideałów, bracie, to wszystko malowanki. Sztandary, bracie, tylko w dzień wiszą dostojnie nad głowami. W nocy zdziera się je bez ceremonii i czyści się nimi buty.<br>(...)<br>— To tak ci ciężko w życiu?<br>Żegota roześmiał się sarkastycznie.<br>— Było ciężko. Było, dopóki nie przestałem łazić na szczudłach. Po ziemi, bracie, trzeba pełzać na brzuchu. A dostrzeżesz, że ten, co pełznie przed tobą, słabnie ― skocz i za gardziel, i w błoto! Było ciężko, póki nie zmądrzałem, póki pierwszego pięknego dnia nie wyrzuciłem na śmietnik wszystkich fatałaszków. Póki nie rozumiałem, że trzeba ściągnąć z pleców całą tę nakrochmaloną koszulę, którą nazywają duszą, i póty prać, aż ją można będzie w jednej garści ścisnąć, wsadzić do portmonetki albo wytrzeć w nią nos.<br>(...)<br>― Nie wierzę ci, Michale ― powtórzył ― nie wierzę, byś mógł tak łatwo wyzbyć się całego piękna swoich dawnych poglądów.<br>― Wcale nie łatwo. Właśnie ciężko, bardzo ciężko. Co zaś do przekonań, bracie, to pluj na przekonania. Mogę dziś być socjalistą, jutro faszystą, pojutrze kamelotą królewskim, a od tego się nic nie zmieni. Kiedyś nie dziwiłem się Kmicicowi, że go szlag trafił, gdy książę Bogusław Radziwiłł przedstawiał Polskę jako kawał sukna, który kilku magnatów rozrywa między sobą. Dziś tu się wyciągnie niteczkę, tu niteczkę, a z jakiej strony to się robi, z prawej czy z lewej, to już ganc pomada. Sukno mocne jest, i tak wytrzyma, a ostatecznie znajdą się i tacy, co większe dziury pocerują, połatają.<br>Andrzej wbił oczy w ziemię i spytał:<br>— A cóż będzie z suknem, gdy wszyscy zaczną tak po niteczce wyciągać?<br>― O, widzisz, tutaj jest cały sekret. Nie wszyscy mają dostęp do niteczek. Chcieliby wszyscy, ale przy suknie tłok. Reszta stoi z dala od koryta i oblizuje się. A ci, najbliżsi, jak się naćpają, a utuczą się, a nie będą mieli sił odganiać tamtych, to tamci przejdą im po brzuchach i stratują. Ocaleje tylko ten, co w porę się odsunie. I tak dokoła Wojtek.
** Opis: wypowiedź posła Żegoty w rozmowie Dowmuntem
 
— Duszę się, rozumiesz? Duszę się! Tchu mi brak! Nie mogę, nie mam sił patrzeć!...(...)<br>— Na co?<br> — Na co? ― wybuchnął Andrzej. ― Na co? Na to wszystko, na was, na wasze miedziane czoła, na wasze brudne łapy, na wasze oschłe serca, na to, coście z tej Polski zrobili! Żeście ją zapluli, żeście jej...<br>— Dobrze ― przerwał Żegota ― ale co ma znaczyć to „wy”? To niby kto?<br>— Wy wszyscy! Całe wasze społeczeństwo, całe wasze pokolenie! Wy, coście wyprali swoje dusze z czci i wiary, coście obsiedli jak robactwo tę naszą niepodległość, coście Polskę zmienili w koryto, w żerowisko!... Myślisz, że nie pamiętam, coś mówił o sztandarach, którymi w nocy buty się czyści?!<br>
— Ach, więc mówisz o augurach?<br>
— Nie, nie tylko o augurach! O wszystkich. Każdy z was ciągnie jakąś niteczkę z tego sukna. Spodleliście tak, że łotry spod ciemnej gwiazdy, że ostatnie szuje bez krzty sumienia, ludzie, którym przed wojną nikt ręki nie podałby ― dziś stoją na świeczniku... Powiedz! Czy jakikolwiek naród mógłby to znieść? Nie, po trzykroć nie! Chybaby spodlał do szczętu, chyba skarlałby w tchórzostwie o parszywy kęs chleba! Czy jakikolwiek naród nie chwyciłby takich augurów za gardziel?<br>— Trzeba mieć czym chwycić. A naród, bracie, ma zajęte ręce tą, tą ― niteczką.
<br>— Gdzież są wasze ideały? Gdzie cele? Do czego dążycie? Co jest motorem waszego życia? Zbydleliście, spoganieli, maksimum, na co zdobyć się umiecie, to albo jałowy pesymizm, albo bałwochwalczy kult!<br>Andrzej uderzył pięścią w stół i czekał obrony Michała, lecz ten trwał w ironicznym uśmiechu.<br>— A nędza? Wszyscy narzekacie na nędzę. A któż tu w Polsce, na miły Bóg, pracuje? Gdzie jest ten „wyścig pracy”? Kpiny. Takiego nieróbstwa, takiego lenistwa nie widziałem nigdzie! Tak! Nigdzie! A wszyscy żyjecie nad stan! Wszyscy ― od robotnicy, chodzącej w jedwabnych pończochach, do obszarnika, puszczającego pieniądze za granicą. Francuz wydaje połowę tego, co zarabia, a tu każdy wydaje więcej, niż zarabia. Stąd bankructwa, rozbitki życiowe...
** Opis: rozmowa Dowmunta z Żegotą
 
* – Jest źle, no, oczywiście źle, ale kto temu winien? Pewno wszyscy, i ci z prawej, i ci z lewej, i ci z centrum. Pierwej byli u władzy ci, co twierdzili, że polityka to świństwo, a teraz są ci, co znajdują, że to fałszywa gra. A i jedni, i drudzy zapominali dodać, że to kokosowy interes. Tylko trzeba umieć brać się do tego interesu.<br />– No, a nadużycia? A kupczenie przekonaniami, a korupcja? Trylski wzruszył ramionami.<br />– Humanum est. Były i będą.<br />– A moralność, a etyka, przecież kiedyś się za to będzie ponosić odpowiedzialność?<br />Redaktor roześmiał się serdecznie.<br />– Bądźmy łagodni! Kto ma żądać sprawozdania?<br />– Choćby historia, choćby przyszłe pokolenia. A i dziś opozycja obsypuje was zarzutami bardzo ciężkimi.<br />– Myśmy pisali to samo o nich, gdy oni byli u władzy. To, przyjacielu, są fatałaszki. Przyjdą znów oni ― znowu my będziemy ciskać pioruny.