Leopold Tyrmand: Różnice pomiędzy wersjami

Usunięta treść Dodana treść
Alessia (dyskusja | edycje)
m kat.
Dodano cytat o warszawskich targowiskach
Linia 60:
 
* Żyjemy tu, w Warszawie życiem tramwajowym. Znaczy to, że w naszej warszawskiej epoce tramwaj wzniósł się do roli symbolu. Oczywiście tramwaj wyraża miejską jednostkę komunikacyjną, taką samą jak trolejbus czy autobus. Mówi się: żyjemy życiem takim czy innym, wtedy gdy życie owo dobywa z człowieka jego najistotniejsze cechy. Czyli że w zetknięciu z nim człowiek objawia się w całej okazałości. Przepełniony irracjonalnie tramwaj warszawski stanowi doskonały odczynnik, przekonujemy się w nim codziennie, jacy jesteśmy i jak bardzo żyjemy życiem tramwajowym. W chwili gdy najbliższy bliźni demoluje nam śledzionę, unicestwia czar dopiero co kupionego płaszcza, niweczy z trudem przyszyte guziki, gasi brutalnie przepiękny połysk żarliwie wyczyszczonych butów, gniecie na miazgę wiezione dla dzieci ciastka, uśmiecha się przepraszająco, pakując nam w usta rękaw od kurtki, w której przed chwilą czyścił kominy lub wypakowywał stare śledzie – w takiej chwili, powtarzam, instynkty, jak działa żaglowej fregaty, wysuwają się groźnie z burt naszych dusz. Wtedy dopiero spostrzegamy z przerażeniem, jacy potrafimy być pierwotni, dzicy, egoistyczni, kłótliwi, nietolerancyjni, zaślepieni, krótkowzroczni. Z drugiej strony – ileż wspaniałych wartości dostrzegamy naraz w życiu, gdy uda nam się wepchnąć jako ostatni do rozchodzącego się w szwach autobusu, gdy przygodny sąsiad, wisząc na stopniu, odstąpi nam trzy centymetry kwadratowe miejsca, akurat tyle, by postawić na nich szpic buta, gdy złapany rozpaczliwie za krawat ten, który już do połowy tkwi w środku, uśmiechnie się bez pretensji i przygnie nas mocnym ramieniem, gdy wreszcie starsza pani, której, prąc ku wyjściu, strąciliśmy kapelusz, porwali w strzępy gazety i wgnietli całą zawartość siatki z masłem, jajami i marmoladą w biust, uśmiechnie się z tramwajową melancholią i powie smutne, lecz przebaczające: – Nie szkodzi... – Wtedy widzimy, jak dalece potrafimy być solidarni, wyrozumiali, ludzcy i coś ciepłego rozpływa się nam jak słodka, rozgrzana czekolada koło serca. Nic nie wzbudza w nas tak nieprzytomnej złości i bezmyślnej chęci awantur, jak niekończące się wyczekiwanie na wypchane ludźmi trolejbusy, do których nie można się dostać, jak tępota, brutalności i nieuprzejmość w tramwaju, o nic nie będziemy się sprzeczać i kłócić tak namiętnie, jak o grubiaństwa współpasażerów i bezduszną wrogość konduktorów. Ale też nic nie wzbudza w nas takiego uczucia zadowolenia, satysfakcji i wygody, jak widok wyczekiwanego numeru na ulicznym horyzoncie i stwierdzenie, że znajdziemy w nim miejsce siedzące. Tramwaj wyzwala w nas dziś w Warszawie cenną bezpośredniość przeżywania i dlatego żyjemy tu, w Warszawie życiem tramwajowym.
*O, targowiska warszawskie! Czyż jest coś bardziej poetyckiego w wielkim mieście niż targowisko? Czyż współczesna, wielkomiejska metropolia zdolna jest zdobyć się na inny objaw plastycznego liryzmu poza kolorową paletą hali targowej? Czy może się cokolwiek równać w sile uczuciowej ekspresji z obraźliwymi rozmowami i zjadliwym targowaniem się przy rytualnym obrzędzie zakupów nabiału i owoców, warzyw i mięsa, ryb i kasz, pieczywa i kartofli? Trzeba być człowiekiem oschłym i zimnym, by nie dać się unieść wzruszeniu na widok gigantycznych połaci surowej wołowiny, by nie zatopić się w smutku wobec czarno-srebrzystych złóż ryb, wobec rozwartych z wysiłku, różowawych pyszczków świeżych karpi, by nie wydać okrzyku zachwytu stanąwszy oko w oko z brunatnymi kopcami włoszczyzny, by nie zatrzymać się w nostalgicznej zadumie przed nieskalaną, śnieżną bielą ciągnących się hen w dal szeregów twarogu! Jedynie człowiek płytki nie ulega tajemniczej poetyczności ciasnych i ciemnych straganów z bielizną, obuwiem i odzieżą, budki z pończochami, czapkami i nićmi, kramów z norymberszczyzną, pasmanterią i konfekcją, stoisk z częściami rowerowymi, zardzewiałym żelastwem, zamkami, kłódkami, rurami do piecyków i odpadkami ślusarskimi. Jedynie człowiek tępy i brutalny nie przystanie w pełnym szacunku podziwie przed grubymi, opatulonymi w zwały odzienia, starymi jak drzewa i głazy przekupkami warszawskimi, przysiadłymi od wieków za kolorowymi szańcami świeżego, smakowitego towaru; i tylko człowiek głupi nie wsłucha się w ich kłótliwy dialog, nabrzmiały surową, zgrzytliwą i prastarą mądrością, wiecznie nową dzięki swej roziskrzonej humorem przyziemności.
** Zobacz też: [[Warszawa]], [[tramwaj]]