Jon Anderson

brytyjski wokalista rockowy, lider zespołu Yes

Jon Anderson (ur. 1944) – brytyjski muzyk rockowy, znany przede wszystkim z występów w grupie Yes oraz duetu z Vangelisem.

  • Muzyka będzie się zmieniać nieustannie. Gdy powstawał rock and roll, byłem może 10-, 12-letnim dzieckiem, słuchającym, jak śpiewają Elvis Presley czy Buddy Holly, a 14-letnim, gdy zachwycałem się The Everly Brothers. The Beatles pojawili się, gdy miałem 18. (…) Mieliśmy szczęście, działając w latach 60. i 70., gdy muzyka miała niesamowity wpływ na to, co działo się na świecie, gdy zmieniała świat. Myślę, że byliśmy częścią historii.
Jon Anderson (2011)
  • Śpiewam o pokoju, miłości i zrozumieniu. Zauważyłem również, że z biegiem lat coraz bardziej jestem związany z tą ideą nadziei, by świat był lepszy. Ta piękna myśl rozwija się przez cały czas i chociaż to się dzieje powoli, ale jednak nieustannie. Bo materia jest delikatna. Tu nie da się postawić cezury i ogłosić – do wczoraj było źle, a od jutra będzie dobrze.
  • Świat się już zmienił. 20 lat temu nie mogliśmy wystąpić w Polsce, w Rosji, w Chile i w innych krajach Ameryki Południowej, gdzie zabraniały tego władze. Teraz w 95% świata ludzie są już szczęśliwi, mogą myśleć o nowym domu, dziecku, samochodzie. Oczywiście są problemy, każdy z nas je ma.
  • To było w czasach „Solidarności”, która według mnie przyczyniła się do rozpadu Związku Radzieckiego. (…) W 1981 mieszkałem w Paryżu, pracowałem wtedy z Vangelisem i nagle pojawiła się ta niezwykła sprawa w Gdańsku. „Solidarność” stała się bardzo ważna, odczułem to sercem. Okazało się, że ludzie są silniejsi od rządów. Wchodząc w XXI wiek potrzebujemy nowej energii – zburzenie muru berlińskiego, upadek komunizmu… Dla mnie to zaczęło się w gdańskiej stoczni, chciałem w tej pięknej chwili napisać utwór. Poprosiłem Vangelisa o zagranie poloneza Chopina i poczułem, że to wielka chwila w historii Europy. Może nie wszyscy, a szczególnie młodzi, rozumieją, jaką rolę ich rodzice lub starsze rodzeństwo wtedy odegrali. Niebezpieczeństwo, strach, prześladowania. A oni to wytrwali. To jak tworzenie nowego świata – może to brzmi trochę pompatycznie, ale tak to czuję, tak to we mnie pozostało.
  • W latach 60. i 70. były takie grupy, które śpiewały po polsku, francusku, hiszpańsku, włosku i nagrywały prawdziwe przeboje. Ale ktoś je namówił, by śpiewały po angielsku, jeśli chcą się wylansować. I nagle wszyscy zaczęli w piosenkach używać tego języka. Ale wydaje mi się, że to się znowu zmienia, że ten cykl dominacji angielskiego się już kończy. Ja ubóstwiam, jak ludzie śpiewają w swoich językach, nawet jeśli nie rozumiem słów. Jest coś bardzo silnego w śpiewie w rodzinnym języku.