Sowa, córka piekarza
ostatnia wydana za życia powieść Marka Hłaski
Sowa, córka piekarza – powieść Marka Hłaski z 1967 roku.
- Brzęk kajdan, którymi skuty jesteś z drugim człowiekiem, milszy jest czasem od samotnej pieśni na drodze.
- Czas jest ideą, którą zajmują się głupcy. Ważne jest tylko najbliższe pięć minut, w czasie których nie wiadomo, co z sobą począć.
- Czasami nie chodzi o to, aby się zmieniło na lepsze. Najczęściej chodzi o to, aby zmieniło się cokolwiek.
- Dano ci życie, które jest tylko opowieścią. Ale to już twoja sprawa, jak ty ją opowiesz i czy umrzesz pełen dni.
- Każdy umie zabić, ale tylko prawdziwi ludzie umieją darować życie.
- Kiedy po raz pierwszy ktoś zacznie rozdeptywać ci palce, myślisz, że to nieprawda, a potem przychodzi zdziwienie, że człowiek może coś takiego zrobić z drugim człowiekiem. Ale nie bardzo masz czas to przemyśleć, bo właśnie oddają ci mocz na twarz i ty znowu myślisz, że to nieprawda, że bo przecież ten człowiek rozkraczony nad tobą ma takie samo serce, nerki i ten sam wstyd.
- – Nie czuj żalu do nikogo, kiedy będziesz zdychać (…).
– Ani do tego miejsca, które zostawisz za sobą. To miejsce nie jest warte ani jednej minuty żalu. I jeśli będziesz mógł, to nie zostawiaj za sobą nawet pustego miejsca, gdyż puste miejsce może coś oznaczać, a ty i ja nie oznaczamy niczego.
- Nikt nie potrafi tak obrazić, jak kobieta, z którą się żyje i o której się myśli, że cię kocha.
- O kobiecie nie wie się niczego, jeśli nie patrzy się na nią przez mężczyznę, z którym żyje.
- Odpowiedź rodzi się wskutek zadanego pytania.
- Pamięć jest głupstwem jak każda idea. Człowieka można tylko pamiętać poprzez innych ludzi.
- Pomyślałem sobie, iż mógłbym teraz wstać od stolika i wyjechać z tego miasta; znaleźć sobie jakąś dziewczynę i chodzić z nią po nocach, i dręczyć ją czy też kochać ją; i mógłbym ją budzić po nocach i opowiadać jej o Weronice; o tym, że tylko z Weroniką byłem szczęśliwy i że tylko przy Weronice mogłem spać spokojnie; i mówiłbym o tym, jakie książki lubiła Weronika i co lubiła jeść, i żądałbym tych samych potraw; i jeszcze mógłbym mówić jej o tym, że pamiętam do dziś zapach sukienek Weroniki, a nawet kupiłbym gdzieś jakąś starą sukienkę i powiesił do szafy między sukienkami tej dziewczyny, i nie pozwoliłbym jej tknąć tej sukienki, a ona robiłaby mi straszliwe sceny i życie toczyłoby się naprzód przy pozorach dramatyzmu. Myślałem, iż mógłbym to wszystko zrobić, ale wtedy znów poczułem ból zaczynający się poniżej mego serca i przecinający nucie wpół do łokcia; i przypomniałem sobie, że gdziekolwiek bym nie poszedł, zabrać z sobą muszę serce moje, przez które nie chce przepływać krew. O tym na chwilę zapomniałem, a teraz znów siedziałem naprzeciw niej i w końcu to wszystko nic byłoby rozrywką aż tak złą, gdyby nie fakt, iż moje własne umieranie także zaczynało mnie nudzić.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Po zakończeniu wojny Wuj Józef zapętał się gdzieś i nie było go dwa lata. Wreszcie odnalazł się i otworzył kancelarię adwokacką we Wrocławiu. Powodziło mu się nieźle aż do dnia, w którym musiał z urzędu bronić jakiegoś bandziora, który w ubikacji kolejowej na ścianie wykaligrafował kwiat swoich myśli: JA PIERDOLĘ ARMIĘ CZERWONĄ. Inni, podglądający go Polacy, zawiadomili policję, która wykazała zainteresowanie stroną polityczną jego grafiki. Na sprawie sądowej wuj Józef zjawił się w świetnym humorze, rozsiewając wokół siebie wykwintną woń spirytualiów i okryty czarną togą wyglądał jak doża wenecki. Jak powiedziałem, nie mnie chodzić jego stroną ulicy. Zaczął prokurator po wstępnym badaniu światków. Był to jednak idiota, który skończył specjalny, skrócony kurs dla oskarżycieli i formułowanie własnych myśli przychodziło mu z trudem. – Oskarżam oskarżonego o to, że oskarżony pie… pie… – zająknął się i potoczywszy przerażonym wzrokiem po sali powiedział: – Oskarżam tego człowieka o uprawianie nierządu z Armią Radziecką. Ludzie na sali poczęli się śmiać i sędziemu z trudem udało się opanować sytuację. Oskarżony siedział nieruchomo i obojętnie oglądał swoje czarne pazury. Był spokojny: wiedział, iż tak czy inaczej dostanie swoje pięć lat i nic nie może go uratować. Wreszcie powstał Wuj Józef i zaczął od kreślenia świetlanej sylwetki oskarżonego (...) i kiedy po długim i dramatycznym przemówieniu doszedł do lat młodzieńczych oskarżonego, tragicznym gestem wskazał na ławę, na której siedział nieszczęśnik, i zawołał: – A kiedy w roku dwudziestym hordy bolszewickie runęły na Polskę, on pierwszy stanął w potrzebie… Chciał mówić dalej, lecz aplikant uwiesił się u jego ramienia i Wuj Józef usiadł. Rodzina oskarżonego płakała rozdzierająco; sam oskarżony jak i poprzednio siedział bez ruchu, poświęcając uwagę swym czarnym szponom. Sędzia musiał uciec się do pomocy woźnego, aby uciszyć wrzawę; w międzyczasie zadzwoniono już po policję, której przybył nowy delikwent. Sprawę jednak postanowiono doprowadzić do końca; tak więc powstał sam oskarżony i odwróciwszy się w tył, patrzył przez długą chwilę na pustą ścianę; wtedy w naszych sądach nie było już krzyży. – Gdyby tu był krzyż – rzekł oskarżony po długiej chwili, wskazując wspaniałym gestem pustą ścianę poza sobą – to bym wyłączył. A tak, pierdolę wszystkich. Wysoki Sąd, pana prokuratora, pana sędziego… Wuj Józef począł mu dawać rozpaczliwe znaki, chcąc jeszcze coś niecoś uratować. Oskarżony skłonił się głęboko w jego stronę i wskazał na Wuja Józefa tym samym gestem, który wykonał był Wuj, mówiąc o hordach bolszewickich. – I pana mecenasa także – dodał w sensie wyjaśnienia. Tą oto rzeczy koleją Wuj Józef powędrował do więzienia razem ze swoim klientem.
- Zobacz też: Armia Czerwona
- Tylko miernoty wiedzą o sobie wszystko.
- Wszystko jest dobre pewnego dnia, jeśli się już dokładnie nie pamięta.
- – Powiedz mi, że jestem silniejsza od deszczu.
– Tak – powiedziałem. – Jesteś silniejsza od deszczu.
- Pewnego dnia zrozumie pan, że we wszystko można uwierzyć – powiedziała. – I zrozumie pan ku swojemu ubolewaniu, iż nie jest to kwestia inteligencji ani wyobraźni, a tylko czasu.
- – Nie mam losu – powiedział Samsonow. – Tak tylko patrzę, czy przypadkiem nie wygrałem.(...)
– Pan chciał wygrać nie kupiwszy uprzednio losu?
– A cóż to za sztuka wygrać, kiedy się kupiło los?