Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce
Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce – książka Jerzego Stuhra.
- Ambicja to próżność pełna wyrzeczeń. Kurde, ale powiedziane. Do „Przekroju” z tym, do myśli ludzi wielkich oraz psa Fafika.
- Gdyby chociaż kilku polskich krytyków było w stanie wyzwolić się z myślenia typu „co autor chciał przez to powiedzieć”, a zaczęło żyć tym, czym autor i aktor żyją, może wreszcie byłoby z kim podyskutować.
- Jak nie zachorować na ten aktorski AIDS? Pewnie kochać bardzo najbliższych i żyć głównie dla nich, pewnie często myśleć o swych pomyłkach, błędach. Analizować głosy krytyczne o sobie. Przebywać czasem za granicą, gdzie nie wiedzą, kim jesteś. Czytać i wierzyć w Herberta.
- Jak pomnę, od najmłodszych lat pełnej świadomości zawsze to, co zauważałem wokół siebie, co przeżywałem, na co reagowałem w naszej rzeczywistości, budziło we mnie raczej śmiech niż gniew i troskę.
- Kończymy plotki na Wędziszce i Marchewce, dwóch legendarnych już portierkach. Fulde raz strasznie je opieprzył, że go z centralki z kimś ważnym z komitetu nie połączyły: „Na co pani czeka? Na Andersa na białym koniu pani czeka? Że przyjedzie? No to się pani nie doczeka”. One, ogłupiałe po takiej mowie, po chwili odtajały i mówi jedna do drugiej: „Ty, co on godoł?” A Wędzicha: „E, nic, takom bojke Andersena, o takim kucu, kuniu znaczy się, białym opowiadał. Cosik mu się popierniczyło”.
- Zobacz też: Eugeniusz Fulde
- Lubię głupio żartować i będę to robił, jeżeli będzie po temu okazja, również na scenie czy w filmie, bo nienawidzę udawać kogo innego, a mogę robić, i będę robił, tylko to, co lubię!
- Młody człowieku, proszę cię, bądź odważny, nie bój się nawet porażki, bo porażka w ogólnym rozrachunku twej działalności pracuje na plus, jeżeli mądre wnioski z niej wyciągniesz.
- Nie sama jednak miłość gnała nas bez odpoczynku na scenę czy estradę. Wiedzieliśmy, byliśmy tego pewni, że aby posiąść pewien stopień wtajemniczenia w tym zawodzie, musimy mieć nieustanny kontakt z publicznością, aby ciągle zmniejszać w sobie barierę lęku przed prezentowaniem siebie innym. Chodzić po scenie, raczkować, przewracać się nieraz, ale być na niej jak najczęściej.
- Odwaga i próżność! Te dwie cechy zrobiły ze mnie aktora.(...) Niektórych młodych, którym ta piękna odwaga może się pomylić z coraz modniejszym chamstwem i bezczelnością, przestrzegam przed kombinowaniem typu: „Wchodzę, z miejsca opluję Stuhra, lekuchno pyknę Trelę i zacznę rozbierać Polony, wszyscy bledną i cedzą: «Artysta»”. Nie, kochany Inżynierze. Ty opowiedz kumplom, kiedy ci się tak naprawdę płakać chciało. No, zdecyduj się, ale 2 warunki: żeby kumple nie rechotali i żeby to było przed pierwszą flaszką. O! O takiej odwadze ja myślę. Oczywiście są rzesze aktorów, którzy tych cech charakterologicznych nie posiadają i są aktorami, mają dyplomy, pracują w teatrze, filmie, telewizji, czasami bardzo dużo, lepiej ode mnie zarabiają (ale tylko w państwach socjalistycznych). O nich jednak nie mówmy, bo i tak Państwo ich nie znają i nie wiedzą, o kogo chodzi. O takich kolegach, kiedy brali się za role protagonistów, moja babcia wstając od telewizora mówiła zawsze: „Kochany (-na), przyjdźże mi okna pomyć, przynajmniej dobry uczynek zrobisz!”
- Opowieści ciągnęły się godzinami. O tym, jak Sadeckiemu zaproponowano, żeby na maszynach do gry wrzucił w jedną z nich funta. On wrzuca, a tu worek bilonu. Wiktor w ryk (a głos, kto pamięta, to miał): „Wygrałem!” A to była maszyna do rozmieniania pieniędzy. Jak Bińczycki kupił jakiś owoc niesmaczny z wielką pestką, więc wypluł pestkę i na ligninie kładzie w garderobie, a tu, jak to zespół za granicą, każdy pyta: „Gdzieś to kupił? A co to? Po ile?” On odpowiada: „Na Soho w porno-shopie, taka zabawka «for women»”. Cała garderoba damska w sekundzie się zleciała obślizgłą pestkę oglądać. I tym podobne, całonocne spatifowe opowieści.
- Oto, jak traktował niezdolnych mój ulubiony pedagog, rektor PWST w latach, gdy tam studiowałem (...), Eugeniusz Fulde – Genio.(...) miał dwa sposoby na takich, powiedzmy delikatnie, nie rokujących specjalnych nadziei.1. sposób: / Spocony, zachrypnięty Niezdolny kończy monolog na przykład Zbyszka z „Dulskiej”. Chwila ciszy. Nie wiadomo: dobrze czy źle. Okropność! FULDE (troskliwie, bardzo poważnie): Proszę pana, niech pan zrobi tak (tu wykonuje szybkie pionowe machnięcie ręką). Ogłupiały delikwent myśląc, że może to właśnie jest ten magiczny gest – klucz do tajemnicy o nazwie talent, nieśmiało powtarza. FULDE: Bardzo proszę jeszcze raz. Student już śmielej z nadzieją – „Idzie mi!” – macha. FULDE: Dziękuję. Wystarczy. I widzi pan, kochaneńki, jak by pan dobrze bacikiem konika mógł poganiać. Może by na dorożkarza, a nie na aktora, co, złociutki? / I drugi sposób: kiedy to dobrodusznym basem, trzymając pod ramię dygoczącą dziewuszkę, mruczał: „Dziecinko, jest jeszcze tyle pięknych zawodów na «a». A kucharka. A sklepowa. A sprzątaczka”.
- Zobacz też: Eugeniusz Fulde
- Reżyser zawsze będzie zazdrościł aktorowi, że to on jest bezpośrednim przekaźnikiem jego i autora myśli i zbiera za to gratulacje (…); a aktor zawsze będzie miał do reżysera pretensje, że lepiej niż on sam, bo z zewnątrz, widzi, co on, aktor, ma zrobić, i jemu pierwszemu, prawowitemu gospodarzowi desek scenicznych, narzuca swoje zdanie, gusta, ideę, nawet ruch. Oto odwieczny konflikt. Dlatego te wzajemne kontakty muszą być niezwykle delikatne, przyjazne, bez cienia lekceważenia czy broń Boże pogardy.
- Teatr można robić tylko w przyjaźni. Nie mogę wyjść na scenę z wrogiem, z człowiekiem, o którym wiem, że mi źle życzy. W filmie tak, tam mogę grać z wrogiem, no, najwyżej, gdy już nie można wytrzymać, to jednego dnia nagram swoje ja, drugiego dnia nagra swoje mój wróg, potem się montuje i też od biedy może być, ale w teatrze nie!
- To, co najgroźniejsze w byciu aktorem, co ja nazywam „błazeńskim schorzeniem”.(...) zasadza się na tym, że jeśli pewien typ zachowania i stworzonej przez aktora osobowości został zaakceptowany i polubiony przez publiczność, aktor zaczyna z próżności, dla własnej wygody, aby być dalej lubianym, przenosić ten typ zachowania na życie. I tu zaczyna się błazeństwo – choroba. Młodzi adepci aktorstwa, uważajcie, połykając szlachetnego bakcyla teatru, połykacie go z wirusem próżności. Zacznijcie z nim walczyć już teraz! Ulotkę tej treści proponuję rozdawać w czasie egzaminów wstępnych do szkół teatralnych.
- Walka, żeby nie powyginać sobie kręgosłupa, kosztowała mnie bardzo wiele w mym dorosłym życiu (...). Nie ma przecież dwóch moralności. Nie można nie zgadzać się z władzą i brać od niej talon na samochód, prawda? (...) Rozwodzić się parokrotnie i jednocześnie manifestować postawę wierzącego katolika, w czasie wizyt Papieża przede wszystkim. Źle mówię: można, ale człowiek tak postępujący nigdy już nie będzie wiarygodny. Jeżeli mi ktoś w tej chwili krzyknie: „Ty głupku, tylko krowa nie zmienia poglądów”, odpowiem z pełną świadomością: „Jeżeli w tym kraju już tylko krowy wykazują się stałością poglądów, to chcę nią być i proszę od tej chwili nazywać mnie Szeketegestukhea”.
- Wczoraj, to jest 10 listopada 1989, runął mur berliński. (…) Jakże pragnę, aby mur runął również we mnie. Przecież te wszystkie lęki, kompleksy prowincjusza, niedouczenie, podejrzliwość, totalne zastraszenie – to właśnie jest mój mur.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Dowiedziałem się, że jednym z pierwszych zapisanych zdań w naszym ojczystym języku – oprócz słynnego, cytowanego z dumą wszędzie „Daj, at ja pobruszu, a ty pocziwaj”, co oddaje wspaniale pełną galanterii opiekuńczą naturę Polaka (…) – również drugie, mniej cytowane przez podręczniki „Dum bibo piwo, stabat mihi kolano krzywo”, co po części tłumaczy, dlaczego mamy dzisiaj jeden z najwyższych wskaźników spożycia alkoholu w Europie. Dla drogiego Inżyniera tłumaczę oba zdania ze staropolskiego na nasze: Zdanie pierwsze (do żony?!): „Daj, teraz ja pomielę (na żarnach – przyp. autora), a ty sobie odpocznij”. Zdanie drugie (do kumpla?!): „Kiedy się przysmaruje piwem, to mom, kurwa (z łac. – krzywa), miękko w nogach.”
- Zobacz też: Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj