Samuel Willenberg
Samuel Willenberg (1923–2016) – polski Żyd, izraelski rzeźbiarz i malarz, więzień Treblinki, uczestnik powstania warszawskiego, kawaler orderu Virtuti Militari.
- A potem – tylko jak wyrzeźbić to, co stało się potem? – nadszedł esesman Mitte, zwany „Aniołem Śmierci”. Zbliżył się do dziewczynki. Na jego bladej twarzy z jasnym wąsem błąkał się uśmiech. Popychał ją lekko w kierunku placu sortowni, gdzie przeglądano rzeczy pozostawione przez więźniów. Z jednej z walizek wyjęła kolorową chustkę, zaczęła ją podrzucać. Potem kolejne, jakby była na jarmarku. Wyjęła też dziecięce okulary. Czy wiedziała, co ją czeka? Mitte poprowadził ją do wejścia w żywopłocie, na którym wisiała flaga Czerwonego Krzyża (za nią miał być lazaret). Rozległ się strzał.
- Dla Samuela Willenberga przepustką do życia okazała się skala mordów: ktoś musiał usunąć ciała z krematoriów, zakopać je lub spalić, posegregować pozostałe po nich rzeczy: ubrania, pieniądze, kosztowności. Prace te wykonywało 1500 więźniów, w dwóch grupach, nie mających ze sobą kontaktu. W jednej z nich, większej, znalazł się Willenberg. „Jednego z moich pierwszych dni w Treblince – opowiada – wśród stosów ubrań po zamordowanych znalazłem karakułową czapkę. Włożyłem ją, bo było zimno. Z powodu tej czapki nazwano mnie «Kacap». To był dziwny zbieg okoliczności: moja matka była Rosjanką i czasem kacapem przezywali mnie koledzy z podwórka w Częstochowie, gdzie spędziłem dzieciństwo. Tak mówią do mnie dziś ciągle ci, z którymi byłem w Treblince”.
Na jego oczach umierały tysiące ludzi.
Pewnego dnia na placu, gdzie segregował rzeczy zagazowanych, wpadły mu w ręce ubrania jego dwóch sióstr: Tamary i Ity. Zginęły tego dnia, w jednej z 13 komór gazowych.
- Kolejna rzeźba: dziewczynka z warszawskiego getta. Z transportu wysiadła z ostatnim bochenkiem chleba, który przyciskała do piersi, jakby w obawie, że ktoś go zabierze. Jej ciało okrywały szmaty, na głowie miała kolorową chustkę. Miała duże, sarnie oczy, a na wychudzonych i czerwonych od mrozu nogach równie czerwone buty na wysokich obcasach. W tych czerwonych butach została sama na peronie. Patrzyła na odjeżdżające wagony.
- Od wiosny 1943 do Treblinki przyjeżdżało coraz mniej transportów. Niemcy rozpoczęli stopniową likwidację obozu. Dla więźniów stało się jasne, że jako świadkowie zbrodni mogą wkrótce zginąć. Nieliczna obozowa konspiracja, kierowana przez żydowskiego więźnia Galewskiego, od pewnego czasu planowała bunt i ucieczkę.
2 sierpnia 1943 r. dzięki dorobionemu kluczowi więźniowie zaczęli wynosić broń z niemieckiego arsenału i rozprowadzać ją po obozie. Na sygnał rozpoczęła się strzelanina i ucieczka. Większość uciekających zginęła. Willenberg był jednym z ok. 70 więźniów, którym się udało. Z tej grupy wojnę przeżyło 40. Do dziś w Izraelu żyje ich pięciu.
- W Treblince początkowo nie mieliśmy żadnych specjalnych ubrań, znaków, obcięto nam tylko włosy – wspomina Willenberg. – To właściwie nie był obóz, ale jedna wielka śmierć. Dopiero jesienią 1942 powstały baraki – czerwony, niebieski i zielony, a więźniowie otrzymali „winkle”. Komendant Obersturmführer Franz Stangl sporządził nawet regulamin, w którym za większość przewinień groziła śmierć. Dopiero wtedy można powiedzieć, że likwidowanie ludzi zaczęło być dokonywane w pewnym porządku. Wcześniej panował chaos
- W Warszawie, w kamienicy przy Grójeckiej 104, odnalazł ojca.
Perec Willenberg, artysta – przed wojną uczył rysunku w częstochowskim gimnazjum, prowadził renowacje zabytkowych synagog – udawał niemowę. Z obawy, aby jego pochodzenia nie zdradził zły akcent, Jako Baltazar Pękosławski prowadził pracownię, malował święte obrazy na zamówienie, to było źródłem utrzymania.
Jego Jezus Miłosierny z twarzą pozującego mu Samuela do dziś wisi w kościele św. Stanisława w Siedlcach. Zachował się również Jezus Miłosierny, namalowany węglem na sklepieniu piwnicy kamienicy przy Marszałkowskiej 60 w pierwszych tygodniach Powstania.
W przeciwieństwie do ojca Samuel mówił po polsku bez akcentu i miał tzw. dobry wygląd, który pozwalał poruszać się ulicami pod fałszywym nazwiskiem. Jego aryjskie personalia brzmiały: Ignacy Popow (Popow to było panieńskie nazwisko matki).
W filmie Nekandy – Trepki Willenberg mówi: „Bałem się. Wiedziałem, że ze strony Niemców nic mi nie grozi, bo oni nie są w stanie rozpoznać, że jestem Żydem. Kimś, kto mógł rozpoznać we mnie Żyda, mógł być tylko Polak”.
Zobacz też: