Romans z trupem w tle
Romans z trupem w tle – powieść kryminalno-obyczajowa Ewy Stec z 2009 roku.
- „Administracja budynku informuje, że w dniu jutrzejszym od godziny ósmej odbędzie się dezynsekcja i deratyzacja”."… i defekacja” – dopisał jeszcze czerwonym długopisem jakiś dowcipniś, a dochodzący zewsząd zapach dowodził, że ta najpewniej odbyła się już dzisiaj.
- Dla mnie miłość to sztuka, która wymaga ciągłego rozwoju, doskonalenia, eksperymentów z tworzywem. A także poświęceń.
- Faceci mają tę cudowną zdolność mówienia komplementów bez jednego słowa. Niestety, jeśli wyglądamy fatalnie, widać to na ich twarzach równie wyraźnie.
- Gdyby były zawody w zgadywaniu rozmiaru biustu, zostałbym mistrzem świata.
- Jak zwykle dyskusja o tym, co jest sztuką, a co sztuką nie jest, przeciągała się do białego rana tudzież do momentu, w którym Kasi komórka zaczynała podskakiwać w rytmie ognistej samby. Był to znak, że gdzieś tam, desperacko uczepiony fali radiowej, jej mąż Paweł wzywa pomocy, nie mogąc poradzić sobie z długotrwałymi skutkami dodatniego testu ciążowego sprzed pięciu lat.
- Mam swoją teorię na temat kształtu męskiego tyłka. Tak sobie ostatnio myślałam, że odzwierciedla ich ego. (…) Zauważyłam, że ci wszyscy o wąskich biodrach mają skłonności depresyjne…
- Masz już trzydzieści lat… Życie dopiero się zaczyna!
- Mężczyźni są wszyscy tacy sami. Rozkochują nas w sobie, a potem nagle znikają, umierają albo zdradzają, a my pozostajemy ze złamanym sercem. A jeśli któryś zostaje, to najwyżej po to, by marudzić przez następne półwiecze na temat jedzenia, garów, seksu i tych dziurawych skarpetek.
- Moje przytępione alkoholem rozmyślania przerwał nagły atak rozsądku. Nie przypuszczałam nawet, że rozsądek potrafi zaboleć.
- Mój narzeczony też najwidoczniej chciał zapomnieć o smutnej rzeczywistości, tylko że wybrał nieco inny sposób. Dokładnie przed godziną wypatrzyłam go w objęciach pewnej… Jak by to określić eufemistycznie? Femme fatale. Liczyli sobie plomby… językami. Niby nic, w końcu Jacek jest dentystą. A może stara się przekwalifikować na ginekologa?
- – Nazywam się Bond. Jerzy Bond – powiedział ze znaczącym uśmiechem.
O mało nie udławiłam się przełykanym właśnie alkoholem.
- Nie czułam już alkoholu. W ustach pozostał tylko słony smak łez i paląca gorycz zdrady.
- Nie można dać się udomowić jakiemuś facetowi tylko dlatego, że ma nieodparty urok osobisty. Uwieść jak najbardziej, ale nie udomowić!
- – No! Panie Bond! Niby skąd miałeś mój numer do pracy?! Tylko mi nie wmawiaj, że ci go wczoraj podałam razem z numerem konta i rozmiarem stanika!
- – O czym tak zawzięcie myślisz? – moje medytacje przerwał ciepły głos Bonda, który patrząc na mnie z uśmiechem mogącym niewątpliwie rozbroić dzikie hordy bezlitosnych Amazonek, parkował swoje czarne volvo przed Galerią Ślubną Julii.
Moja złość na ród męski nieco osłabła. Cóż… Jestem tylko kobietą.
– O królewiczu na białym koniu – odparłam, patrząc mu głęboko w oczy. – Zastanawiam się, jak by go zrzucić z siodła, żeby go bardziej krocze bolało.
- Okazuje się, że różne rzeczy można robić na fotelu dentystycznym…
- Pistolety były dwa. Oba czarne, błyszczące i potencjalnie zabójcze. Czy były naładowane? Wolałam nie wiedzieć. Tym bardziej że jeden z nich znajdował się niepokojąco blisko mojego mózgu, uciskając prawą skroń, a drugi, trzymany przez stojącego parę kroków dalej mężczyznę, wymierzony był w głowę mojego prześladowcy…
- Przejażdżki dorożkami są turystyczną atrakcją o każdej porze roku. Klimat jak z Gałczyńskiego. „Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń…”. Tak. Kraków jest prawdziwie
zaczarowanym miastem. Widać to na każdym kroku: na Plantach, w każdym zaułku i w każdej sieni, a wszystkie drogi i tak prowadzą na Rynek, gdzie nad bawiącymi się czuwa pomnik wieszcza, który – nie czarujmy się jeszcze bardziej – też lubił sobie golnąć. A ileż miał zawodów miłosnych? Któż to zliczy… Choć te, przynajmniej na niego, działały inspirująco.
- (…) przyzwoity facet to gatunek niemal wymarły i na wolności już chyba nie występuje. Jedyne okazy, jakie znam, znajdują się pod ścisłą ochroną swoich żon!
- Siedziałam sama przy barze w tej obskurnej knajpie przy Mikołajskiej. Było prawie pusto. Ciemno, zimno i śmierdziało petami, a choinka na ladzie z całą pewnością pamiętała ostatnie Boże Narodzenie. W PRL-u.
- W miarę upływu lat pogłębiają się nie tylko zmarszczki, ale i instynkt macierzyński, który każe nam trwać na posterunku i nie spocząć przed osiągnięciem celu. A poza tym po co płacić za in vitro, jeśli można osiągnąć cel za darmo, i to przy sporej dozie przyjemności?
- Zdrada jest czymś, o czym się z reguły nie uprzedza.
- Znalazłam łazienkę. Kiedy spojrzałam w lustro, przestraszyłam się samej siebie. Moje włosy przypominały strąki wysuszonej fasoli, a granatowa maskara dotarła aż na policzki i kontrastowała wściekle z bladozieloną cerą.
Jak mogłaś! Złamałaś żelazną zasadę: nie pokazujemy się przystojnemu mężczyźnie bez odpowiedniego makijażu i koronkowych majtek. A ty co? Potworne! – wypominałam sobie, starając się zmyć resztki wodoodpornego tuszu namydlonym kawałkiem papieru toaletowego. Z marnym skutkiem.
- Życie nie zawsze gra z nami fair.
Uwaga: W dalszej części znajdują się słowa powszechnie uznawane za wulgarne!
- Oby się jej dupa do fotela przykleiła!
- (…) wznieśmy toast! Za życie, które potrafi pieprzyć się jak najlepsza dziwka!