Oskar i pani Róża

Oskar i pani Róża (fr. Oscar et la dame rose) – powieść Érica-Emmanuela Schmitta. TłumaczenieBarbara Grzegorzewska.

A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż

  • – A po co miałbym pisać do Pana Boga?
    – Może poczułbyś się mniej samotny?
    – Mniej samotny z kimś, kto nie istnieje?
    – Spraw, żeby istniał.
    Pochyliła się w moją stronę.
    – Za każdym razem, kiedy w niego uwierzysz, będzie trochę bardziej istniał. Jeśli się uprzesz, zacznie istnieć na dobre. I wtedy ci pomoże.
  • – A znasz ludzi, którzy cieszą się na myśl o tym, że umrą?
    – Owszem, znam. Na przykład moja matka. Na łożu śmierci łakomie się uśmiechała, niecierpliwiła się, spieszno jej było zobaczyć, co będzie potem. (…) Jednak większość ludzi nie ma w sobie tej ciekawości. Czepiają się tego, co mają, jak wesz w uchu łysego.
  • Bo fakt, że to nie sztuka mieć dzieci, ale trzeba jeszcze mieć czas, żeby je wychować.
  • Bo pisanie to bzdura, odchyłka, bezsens, jajo. To lipa. W sam raz dla dorosłych.
  • – Bo są dwa rodzaje bólu, Oskar. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera.
  • – Chcesz ze mną spać?
    Dziewczyny są obłędne. Ja zastanawiałbym się godzinami, tygodniami, miesiącami, zanim bym wypowiedział takie zdanie. Ona rzuciła je najnaturalniej w świecie, jak gdyby nigdy nic.
  • Choroba jest częścią mnie.
  • Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy.
  • Dojrzewanie to jest naprawdę syf! Dobrze, że przechodzi się przez to tylko raz.
  • Gdybyś mnie zastał śpiącego, nie wahaj się mnie obudzić. Byłoby głupio, gdybyśmy się nie spotkali z powodu jednej minuty, nie uważasz?
  • (…) i pomyślałem, że właściwie moja żona Peggy może mieć kolor, jaki zechce, a ja i tak będę ją kochał.
  • Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem musi się wykazać, żeby docenić życie. Musi być wyrafinowany, stać się po trosze artystą. Byle kretyn może cieszyć się życiem w wieku dziesięciu, dwudziestu lat, ale kiedy człowiek ma sto lat, kiedy już nie może się ruszać, musi uruchomić swoją inteligencję.
  • Im więcej dostajesz po buzi, tym więcej możesz wytrzymać. Nie wolno tracić nadziei.
  • Jak ma się osiemnaście lat, to nie wie się, co to zmęczenie.
  • – Jestem tu nielegalnie. Jest pewna granica wieku, żeby być wolontariuszką. A ja ją dawno przekroczyłam.
    – Jesteś przeterminowana?
    – Tak.
    – Jak jogurt?
    – Cśś!
    – Dobrze! Nikomu nie powiem.
  • Jeżeli będę zajmował się tym, co myślą głupcy, nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni.
  • Kiedy spotka się kogoś miłego, zwykle myśli się, że jest biedny.
  • Kompletnie zbaraniałem, kiedy zobaczyłem Twój posąg, stan, w jakim się znajdujesz, przykuty do krzyża, prawie goły, wychudzony, z ranami na ciele, twarzą, po której spływa krew od cierni i głową ledwie trzymającą się na szyi. Pomyślałem o sobie. I zezłościłem się. Gdybym był Bogiem, jak Ty, na pewno nie dałbym się tak załatwić.
  • Leżała na łóżku jak Królewna Śnieżka czekająca na swojego królewicza, kiedy tym bałwanom krasnoludkom wydaje się, że nie żyje, Królewna Śnieżka jak na zdjęciach, na których śnieg jest niebieski, a nie biały.
  • Ludzie boją się umierać, bo odczuwają lęk przed nieznanym. Ale właśnie, co to jest nieznane? Proponuję ci, Oskarze, żebyś się nie bał, żebyś był ufny. Spójrz na twarz Pana Boga na krzyżu: znosi cierpienie fizyczne, ale nie cierpi duchowo, bo ufa. I nawet gwoździe już mu tak nie doskwierają. Powtarza sobie: boli mnie, ale nie ma w tym nic złego. To są korzyści, które przynosi wiara.
  • Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz.
  • Myśli lekarza, są zaraźliwe. Teraz już wszyscy na naszym piętrze: pielęgniarki, praktykanci i sprzątaczki patrzą na mnie tak samo. Martwią się, kiedy jestem w dobrym humorze; zmuszają się do śmiechu, kiedy powiem jakiś dowcip. Nie chichramy się już jak dawniej.
  • – Najciekawsze pytania wciąż pozostają pytaniami. Kryją w sobie tajemnicę. Do każdej odpowiedzi trzeba dodać „być może”. Tylko na nieciekawe pytania można udzielić ostatecznych odpowiedzi.
    – Chcesz powiedzieć, że dla „Życia” nie ma rozwiązania?
    – Chcę powiedzieć, że dla „Życia” jest kilka rozwiązań, a więc nie ma żadnego.
    – A ja myślę, ciociu, że dla życia nie ma innego rozwiązania niż żyć.
  • – Nie było was wczoraj?
    – Wczoraj? Dlaczego? Możemy przyjeżdżać tylko w niedziele. Dlaczego o to pytasz?
    – Ktoś widział na parkingu wasz samochód.
    – Czy to jeden czerwony jeep na świecie? Samochody się powtarzają.
    – Uhu. Tylko rodziców ma się jednych. Szkoda.
  • – Nienawidzę moich rodziców.
    – To nienawidź ich z całej siły.
    – Ty mi to mówisz, ciociu Różo?
    – Tak, nienawidź ich z całej siły. To będzie tak, jakbyś miał kość do ogryzania. Kiedy już skończysz ją ogryzać, zobaczysz, że nie było warto.
  • Nieszczęścia zawsze chodzą parami.
  • – O.K. To mogę go o wszystko poprosić? O zabawki, cukierki, samochód?…
    – Nie, Oskarze. Bóg to nie Święty Mikołaj. Możesz go prosić tylko o sprawy duchowe.
    – Na przykład?
    – Na przykład o odwagę, o cierpliwość, o zrozumienie.
    – O.K. Rozumiem.
    – Możesz też, Oskarze, prosić go o różne rzeczy dla innych.
    – Jedno życzenie dziennie, ciociu Różo, no to bez przesady, najpierw pomyślę o sobie!
  • – Oskarze, z chorobą jest tak jak ze śmiercią. Jest faktem. Nie jest żadną karą.
  • Pierwszy związek jest zawsze bardzo kruchy, podatny na różne wstrząsy, ale jeśli jest dobry, trzeba walczyć o jego zachowanie.
  • Pocałunki to jakaś obsesja u dziewczyn, naprawdę muszą tego potrzebować.
  • Pomyśl o nich, Oskarze. Zrozumiałeś, że umrzesz, bo jesteś inteligentnym chłopcem. Nie zrozumialeś jednak, że nie ty jeden. Wszyscy kiedyś umrzemy. Twoi rodzice. Ja.
  • Szanowny Panie Boże,
    Peggy Blue opuściła szpital. Wróciła do domu. Nie jestem głupi, wiem, że już nigdy jej nie zobaczę.
    Nie będę do Ciebie pisał, dlatego, że mi smutno. Przeżyliśmy razem życie, Peggy i ja, a teraz zostałem sam i leżę w łóżku łysy, stary i zmęczony. Ohydnie jest się starzeć.
    Dzisiaj przestałem Cię lubić.
    Oskar.
  • Szanowny Panie Boże (…).
    Nie miałbym nic przeciwko małym odwiedzinom. Takiej wizycie duchowej. To mi się wydaje super. Chciałbym, żebyś mi taką wizytę złożył. Jestem otwarty od ósmej rano do dziewiątej wieczór. Przez resztę czasu śpię. W ciągu dnia zresztą też zdarza mi się zdrzemnąć, z powodu lekarstw. Gdybyś mnie zastał śpiącego, nie wahaj się mnie obudzić. Byłoby głupio, gdybyśmy się nie spotkali z powodu jednej minuty, nie uważasz?
  • Szpital to cholernie sympatyczne miejsce (…), jeżeli jest się mile widzianym pacjentem. Ja przestałem być mile widziany. Od czasu przeszczepu szpiku czuję, że nie jestem mile widziany.
  • Tak to już jest z człowiekiem, że na starość nie za bardzo lubi podróżować.
  • Tylko Bóg ma prawo mnie obudzić.
  • Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo potrzebuję pomocy. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem chory. Zrozumiałem to dopiero, kiedy pomyślałem, że więcej nie zobaczę cioci Róży i teraz wszystko wypłynęło ze łzami, które paliły mi policzki.
  • – Wiesz, Oskarze, umrzesz któregoś dnia. Ale twoi rodzice także umrą.
    Zdziwiło mnie to, co mówi. Nigdy dotąd o tym nie myślałem.
    – Tak. Oni też kiedyś umrą. Samotnie. Ze strasznymi wyrzutami sumienia, że nie udało im się pogodzić ze swoim jedynym dzieckiem, Oskarem, którego bardzo kochali.
    – Nie mów mi takich rzeczy, ciociu, bo dostanę chandry.
    – Pomyśl o nich, Oskarze. Zrozumiałeś, że umrzesz, bo jesteś inteligentnym chłopcem. Nie zrozumiałeś jednak, że nie ty jeden. Wszyscy kiedyś umrzemy. Twoi rodzice. Ja.
    – Tak. Ale ja pierwszy.
    – To prawda. Ty pierwszy. Ale czy z tego powodu wszystko ci wolno? Czy wolno ci zapominać o innych?
  • – Właściwie nie boję się nieznanego. Tylko trochę szkoda mi tracić to, co znam.
  • – Wydaje mi się, ciociu, że oni chcieliby widzieć ten szpital innym, niż naprawdę jest. Jakby człowiek przychodził do szpitala tylko po to, żeby wyzdrowieć. A przecież przychodzi się tutaj także po to, żeby umrzeć.
    – Masz rację, Oskarze. Myślę zresztą, że popełnia się ten sam błąd w stosunku do życia w ogóle. Zapominamy, że życie jest kruche, delikatne, że nie trwa wiecznie. Zachowujemy się wszyscy, jakbyśmy byli nieśmiertelni.
  • – Zastanów się, Oskarze. Który z nich wydaje ci się bliższy?
    Bóg, który nic nie czuje, czy Bóg, który cierpi?
    – Ten, który cierpi, oczywiście. Ale gdybym był nim, gdybym był Bogiem, gdybym miał takie możliwości jak on, uniknąłbym cierpienia.
    – Nikt nie może uniknąć cierpienia. Ani Bóg, ani ty. Ani twoi rodzice, ani ja.
    – No, dobrze. Ale dlaczego cierpimy?
    – Właśnie. Jest cierpienie i cierpienie. Popatrz uważnie na jego twarz. Przyjrzyj mu się. Widać po nim, że cierpi?
    – Nie. To ciekawe. W ogóle po nim nie widać.
    – Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera. Rozumem. Jeśli wbijają ci gwoździe w nadgarstki i stopy, nie masz innego wyjścia, musisz odczuwać ból. Znosisz go. Natomiast myśl o śmierci nie musi powodować bólu. Nie wiesz, czym jest. Wszystko zależy od ciebie.
  • Z chorobą jest tak jak ze śmiercią. Jest faktem. Nie jest żadną karą.
  • Zrozumiałem już, że stałem się złym pacjentem, pacjentem, który podważa wiarę w nieograniczone możliwości medycyny.
  • Zrozumiałem, że jesteś obok. Że zdradzasz mi swój sekret: codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy.
  • (…) życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć.