Krokodyl z Kraju Karoliny

Krokodyl z Kraju Karolinypowieść kryminalna Joanny Chmielewskiej.

  • A Alicja miała charakter apolityczny, można po­wiedzieć nie ograniczony czasem i przestrzenią, taki, co to nie zna granic ni kordonów… Istniało dla niej tylko jedno kryterium: ktoś był przyzwoitym czło­wiekiem albo nie. Poza tym mógł sobie być czym­kolwiek i reprezentować dowolne poglądy. Obojętne. Pewne rzeczy jednak i pewne zajęcia wykluczały w jej oczach przyzwoitość i takim zajęciem było między innymi szpiegostwo, niezależnie od skali. Jednakowo negatywnie odnosiła się do skarżypyty w przedszko­lu i do międzynarodowego asa wywiadu. Uznawała atak z bagnetami na czołgi, ale nie uznawała naj­bardziej nawet patriotycznej pracy, z którą się trzeba było ukrywać.
  • – A sklep na Chmielnej z faszerowanym bam­busem i żmiją w galarecie należy do syna małego łysego w kapeluszu, nieprawdaż?
    – Należy. Do syna małego łysego. W galarecie. O co chodzi, do diabła?
  • (…) a skoro mam hak, to niech na nim coś wisi. Co mi się będzie hak marnował.
  • Ale mów i nie łżyj chociaż przez pierwszych parę zdań!
  • Cóż mi wobec tego pozostaje? Tylko jedno: wszy­scy dokoła muszą wierzyć w to, że ja kompletnie nic nie wiem! No więc bardzo dobrze! Jestem niedorozwiniętą kretynką, tępym wołem, sklerotyczką, idiotką, nie wiem, czym tam jeszcze, nic sobie nie kojarzę, nic nie wiem i o niczym nie słyszałam. W ogóle nie rozumiem, co się do mnie mówi.
  • – Do kitu takie skarby – mruknęłam z niesma­kiem.
    – Ciekawa jestem, co z tym zrobicie po wy­łowieniu. Chyba komisyjnie utopicie z powrotem…
  • Miałam właśnie świeżo umyte włosy, zakręcone papiloty, na tych papilotach jakąś ścierkę, rozmazany i częściowo straty makijaż i doprawdy wybałuszanie na mnie oczu było całkowicie nieuzasadnione.
  • Możesz spokojnie zacy­tować całość z wyjątkiem ostatniego zdania.
    – Ostatniego zdania w ogóle nie było – powie­dział Michał stanowczo.
  • Nie, znalazł się na drugi dzień po południu. Miał cholernie głupi wypadek, wyjechał samochodem gdzieś za Małkinię i po drodze zaplątał się w buhaja.
  • Ruszali gębami, więc chyba rozmawiali. Na żucie gumy to nie wyglądało.
  • W latach znacznie późniejszych zanotowałam tra­giczną informację: „Zginął plan zagospodarowania terenu!”. Obok widniało beztroskie zdanie: „No to co mnie to obchodzi? Nie ja zgubiłam”.
  • Zauważyłam (…), że przez pełne trzy godziny można trzymać jedną rękę w tej samej pozycji, w ogóle jej nie zmieniając i zupełnie się tego nie odczuwa, pod warunkiem wszakże, że ta ręka spoczywa na kierownicy samochodu.
  • Drzwi, nieszczęśliwym przypadkiem, otworzyło mu [majorowi] moje młodsze dziecko, obecne w domu dzięki przeklętej gęsi. Straszne dziecko znało majora.
    – A co? – spytało natychmiast w progu z niesłychanym przejęciem. – Przyszedł pan po matkę za to, że skręciła nieprawidłowo?
    W pierwszej chwili jeszcze nie wiedziałam, o czym mówi, i nie wyrzuciłam go natychmiast za drzwi, co było okropnym błędem. Major się na wszelki wypadek zainteresował.
    – Skręciła nieprawidłowo, mówisz? A gdzie tak było?
    – To pan nie wie? – zdziwiło się dziecko. – Na Marszałkowskiej. Koło placu Dzierżyńskiego, w sobotę. Ze środkowego pasa skręciła w lewo, widziałem z autobusu. Jechała z panią Alicją.
    Niedobrze mi się zrobiło. Cóż za upiorną pamięć mają te dzieci, jak nie potrzeba. Gdybyż taką samą miały w szkole!
    – Wyjdź stąd, dziecko – powiedziałam beznadziejnie. – Żmiję wyhodowałam na łonie. Idź do swojego pokoju i odrabiaj lekcje.
  • – A co, jest obiad? – zaciekawił się tak, że na chwilę zapomniał nawet o malarzu, na co zresztą liczyłam. – Właśnie, chciałem zapytać, co tak pachnie?
    – Gęś – odparłam jadowicie. – Zidiocenie u mnie różnie się objawia. Ostatnio niechęcią do kolejek po mięso.
  • – Gdzie masz tę kiełbasę? – spytał znienacka.
    (…) Z ponurą satysfakcją wskazałam bez słowa dziwne szczątki, będące uprzednio dwoma kilogramami zwyczajnej.
    Diabeł spojrzał i osłupiał.
    – Na litość boską, coś ty z tym zrobiła? Pogryzłaś i wyplułaś?
    – Aha. Właśnie. Gryzłam tak sobie ze zdenerwowania cały dzień. Wszystkie artykuły w domu będą tak wyglądały, jeżeli nie przestaniecie mnie z majorem denerwować.
  • – I co jeszcze? – zdenerwował się z kolei Michał. – Teraz mam grzebać w śmieciach, a potem wykonywać ćwiczenia gimnastyczne z kiełbasą! I w ogóle co za kretyn przesyła zwyczajną kiełbasę w lecie?!
    – Właśnie po to, żeby się szybko zaśmiardła – odparłam stanowczo.
    (…) – Czekaj – powiedział niepewnie. – Podobno wariatom nie należy się sprzeciwiać, poszukam tej kiełbasy.
    Po paru minutach, w czasie których warczałam do telefonistki „mówi się, mówi się”, wrócił do telefonu.
    – No dobrze, znalazłem ją – oznajmił z wyraźnym obrzydzeniem. – Śmierdzi coraz więcej. Spróbuję namówić pryncypałową, żeby coś z nią zrobiła, może ją zaciekawi taki egzotyczny smakołyk.