Imre Kertész
węgierski pisarz, noblista (1929-2016)
Imre Kertész (1929–2016) – węgierski pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla.
Dziennik galernika
edytuj(węg. Gályanapló; tłum. Elżbieta Cegielska)
- Każdy czyn, który popełniliśmy w tak zwanej rzeczywistości, musimy raz jeszcze popełnić w wyobraźni, by go osądzić.
- Mam obowiązki i mam zadania. Do moich zadań należy mieć obowiązki.
- Są pytania, na które nie sposób udzielić odpowiedzi, ale też nie sposób ich nie stawiać.
Likwidacja
edytuj(węg. Felszamolas; tłum. Elżbieta Sobolewska)
- Człowiek z epoki katastrof nie ma własnego losu, nie ma charakteru, nie ma własnych myśli.
- Czytanie jest jak narkotyk, który przyjemnie stępia kontury rządzącego nami okrutnego życia.
- Miłością przegranych jest nienawiść.
- Tak drzemie we mnie wiele książek, lepszych i gorszych, najrozmaitszych. Zdania, słowa, akapity i wersy, niczym niespokojni sublokatorzy, nagle budzą się do życia, wałęsają się samotnie albo rozpoczynają w mojej głowie hałaśliwy dialog, którego nie potrafię uciszyć.
- W świecie, w którym przyszło mi żyć, konsekwencje nie zawsze były wynikiem przyczyn, a przyczyny nie zawsze okazywały się właściwym punktem wyjścia: tak więc logika, w myśl której poprzez analizę skutków można dociec przyczyn, w tym świecie okazywała się błędna. Sądzę, że świat, w którym się znalazłem, w ogóle pozbawiony był logiki.
Los utracony
edytuj(węg. Sorstalanság; tłum. Krystyna Pisarska)
- Ciasne więzienne mury nie stanowią żadnych granic dla skrzydeł naszej wyobraźni.
- Dlaczego, synu – wykrzyknął i widziałem, że już traci cierpliwość – mówisz na wszystko „oczywiście”, i to zawsze wtedy, kiedy coś w ogóle nie jest oczywiste?! – Rzekłem: – W obozie koncentracyjnym jest oczywiste. – Tak, tak – on – tam tak, ale… – i utknął, zawahał się trochę – ale… przecież sam obóz koncentracyjny nie jest oczywisty!
- (…) dostałem za współlokatora chłopaka mniej więcej w moim wieku. Jakbym już widział tę żółtą twarz i duże, płonące oczy – ale tu żółte twarze i duże, płonące oczy mieli wszyscy. W pierwszych słowach zapytał, czy nie znalazłoby się dla niego trochę wody, a ja mu powiedziałem, że sam bym nie pogardził; zaraz potem: – A papierosy? – z tym też nie miał szczęścia, oczywiście. Zaproponował, że mógłby zapłacić chlebem, ale dałem mu do zrozumienia, że nie w tym rzecz, zwyczajnie nie mam; wtedy zamilkł na jakiś czas. Przypuszczam, że musiał mieć gorączkę, bo od jego rozdygotanego ciała bił nieustający żar, z którego przynajmniej miałem pożytek.
- (…) kiedy jest los, to nie ma wolności. (…) jeśli zaś jest wolność, nie ma losu, (…) to znaczy, wówczas my sami jesteśmy losem.
- Nie wiem, na co czekali tam przed budynkiem ci wszyscy nadzy muzułmanie i kilku przechadzających się tam i z powrotem funkcyjnych, w towarzystwie, jeśli dobrze widziałem, fryzjerów, bo rzeczywiście poznałem ich nagle po taboretach i zwinnych ruchach – zapewne na kąpiel i wpuszczenie do obozu… I na darmo wszystkie przemyślenia, zrozumienie, trzeźwy rozsądek, i tak nie mogłem opacznie zrozumieć jakby wstydzących się swej niedorzeczności, a jednak uparcie powracających słów skrytego pragnienia: chciałoby mi się jeszcze trochę pożyć w tym pięknym obozie koncentracyjnym.
- (…) nigdy nie możemy rozpocząć nowego życia, zawsze musimy tylko ciągnąć stare.
- (…) nigdzie żaden ład życia, żadna wzorowość, powiedziałbym, moralność, nie jest tak ważna jak właśnie w niewoli…
- Pcheł w żaden sposób nie mogłem wyłapać, były szybsze ode mnie – całkiem zrozumiałe, w końcu lepiej się odżywiały. Wszy mogłem łapać z łatwością, tyle że to nie miało sensu. Jeśli już byłem na nie bardzo zły, przesuwałem paznokciem wielkiego palca po naprężonym na plecach płótnie koszuli i dobrze słyszalna seria trzasków była miarą mojej zemsty, rozkoszowałem się ich zagładą, ale już po minucie mogłem to powtórzyć, choćby dokładnie w tym samym miejscu i znów z dokładnie tym samym rezultatem.
- Pojąłem, że także niewola ma swoje powszednie dni, więcej, prawdziwa niewola składa się właściwie z samych szarych dni powszednich.
- Zajmowała mnie tylko jedna rzecz, myśl, pytanie, które w tej chwili przyszło mi do głowy. Może to mój błąd, że nie wiedziałem – ale nigdy nie byłem tak przewidujący, żeby zapytać o buchenwaldzkie zwyczaje, regulamin, sposób postępowania – jak to tu robią: gazem jak w Oświęcimiu, może za pomocą jakiegoś lekarstwa, bo i o tym również się słyszało, kulą czy ewentualnie inaczej, jednym z tysiąca innych sposobów, których jeszcze nie znam, nawet się ich nie domyślam.
Inne
edytuj- Przypadki nie istnieją, wszystko dzieje się dla mnie i przeze mnie, a kiedy już przejdę moją drogę, u jej kresu zrozumiem własne życie.
- Źródło: Angielska flaga (węg. Az angol lobogó)
- Przyszłość: to, czego nikt nie potrafi sobie wyobrazić (tak jak pogody), co jednak nadchodzi.
- Źródło: Fiasko (węg. A kudarc, 1988)