Cristina Hoyos
Cristina Hoyos (ur. 1946) – hiszpańska tancerka flamenco, aktorka, choreograf.
- Było dla mnie jasne, że chcę zostać tancerką i tańczyć dobrze. Początkowo stanowiło to dla mnie sposób na wyjście z biedy. Pochodzę z bardzo ubogiej rodziny, dwie siostry były szwaczkami, inne pracowały całymi dniami w fabryce tkanin od 14 roku życia. Wiedziałam, że tańcząc każdego dnia lepiej mogłabym tego uniknąć. To mi dawało siłę. Moją jedyną metą było tańczyć codziennie coraz lepiej i móc pomagać rodzinie.
- (…) fenomen flamenco polega na tym, że nawet, jeśli nie wszystko w nim rozumiesz, to go odczujesz. Bo flamenco wyraża przede wszystkim uczucia, emocje. I one zawsze są prawdziwe.
- Źródło: „Dziennik Polski”, 6 maja 2005
- Flamenco powstało z połączenia wpływów różnych kultur, które istniały w Andaluzji. Żeby sztuka była żywa, musi wciąż poszukiwać nowych wrażeń, nowych form. Dzięki fuzji stylów można osiągnąć coś dobrego, trzeba tylko uważać, żeby to wciąż brzmiało jak flamenco. Dobra jakość przetrwa próbę czasu. Choć są w Hiszpanii oczywiście konserwatyści, którzy woleliby niczego we flamenco nie zmieniać.
- Gdybym urodziła się w innym kraju, pewnie też bym tańczyła, ale miałam szczęście urodzić się w Sewilli, która jest kolebką flamenco.
- Istotą flamenco, jak zwykł mawiać Federico Garcia Lorca, jest „duende”, owo „coś”, co jest duszkiem, chochlikiem, może zjawą, a może marą, które czasami pojawia się będąc czymś ulotnym, nieuchwytnym, niewytłumaczalnym. Sądzę, że aby być dobrym tancerzem flamenco, trzeba mieć właśnie to „coś” specjalnego, co pozwala przekazywać publiczności uczucia, jakich doznajesz, tańcząc przy akompaniamencie gitary i pieśni. Flamenco to również technika – bardzo trudna, ale na scenie trzeba o niej zapomnieć. Na scenie musi królować jedynie sztuka wynikająca z doznań i… doskonałej techniki.
- Źródło: „Dziennik Polski”, 6 maja 2005
- Poprzez flamenco rozwijamy najgłębsze życiowe uczucia: miłość, rozczarowanie, tragedię. Dlatego może ta sztuka tak dociera do ludzi, jest głęboka i żywa. To nie kwestia mody, bo każda moda przemija.
- Są bardzo dobrzy artyści flamenco, są też zwyczajni i po prostu źli. Dużo zależy od impresario, od tego, z kim podpisze kontrakt. Im więcej ogląda się spektakli, tym większego nabiera się rozeznania co do ich jakości. Nie trzeba tak naprawdę rozumieć flamenco i niewielu może powiedzieć o sobie, że je rozumie. Tak jak nie wszyscy rozumieją malarstwo czy muzykę. W spektaklu ważne są emocje i to, czy widzowie je docenią. Ale trzeba też uważać na efekciarstwo. To nie kwestia tego, że ktoś coś zatańczy do gitary i już. Są tancerze, którzy wykonają kilka razy jakiś step i piruet, żeby ludzie zaklaskali, co z jednej strony jest normalne, bo tańczy się po to, by zdobyć aplauz. Ważna jest jednak troska o stworzenie spektaklu dopracowanego w tańcu, muzyce, śpiewie. Jeżeli ludzie będą coś takiego oglądać, to z czasem to docenią.
- Tańczymy na cześć miłości, jej braku, śmierci itp. Próbujemy dotrzeć do serc widzów. I prawdę mówiąc nawet nie ma potrzeby, żeby widzowie rozumieli nasz spektakl. Muszą tylko go czuć. Nie sądzę, że zawsze zachwycając się malarstwem rozumiemy je. Tak samo jest z flamenco.
- Upowszechniam pewną kulturę w krajach, gdzie nie jest znana. W jakimś sensie nie stanie się ona nigdy komercyjna. Może któregoś dnia stanie się z nią tak jak z jazzem, który jest grany w klubach na całym świecie. Ale nie przypuszczam, żeby doszło do tego, że flamenco stanie się „plastikowe”, zawsze będzie czymś więcej. Natomiast komercja rozumiana jako sprzedawanie płyt jest logiczna, bo artyści flamenco też muszą coś jeść.