Coco
Coco – hiszpańska powieść z 2007 roku, napisana przez Cristinę Sánchez-Andrade. Tłumaczenie – Aleksandra Krakowska.
- Coco realizowała każdy projekt, jaki przyszedł jej do głowy, i natychmiast odnosiła sukces. Pracowała dużo, ze świadomością, że wreszcie robi to, co powinna. Tworząc stroje, tworzyła samą siebie.
- Czas... Okres między teraz a wtedy, ruchome obrazy, które osadziły się na siatkówce oczu. Na zawsze.
- Kiedy Liebard zostawił ją na górze, poszła do łazienki i usiadła na sedesie. Pochlipując i czkając. Odkorkowała butelkę i przytknęła do ust. Zachciało jej się siku. Możliwość robienia tych trzech rzeczy naraz: płakania, picia i sikania, zaskoczyła ją nieco. Towarzyszące temu uczucie było niezwykłe i miłe. Łzy spływały jej strużkami po nosie i policzkach, wpadając do ust i łącząc się z szampanem, który piła i który z kolei zlewał się w jeden strumień z tym co wydalała. Jej ciało funkcjonowało na nowych zasadach, ten świeżo odkryty obieg zdawał się znacznie bezpośredni niż zwykle: gardło i od razu cewka moczowa. Nie było czkania, ani wnętrzności, ani nerek. Ani nawet macicy. Szampan lał się pionowo, bez przeszkód. Przenikał ją na wskroś.
- – Nie dały nam ani odrobiny czułości. Tym lepiej. Pocałunki, pieszczoty, dobrzy nauczyciele i witaminy zabijają w dzieciach całą siłę, robią z nich mięczaki. Złe ciotki pomagają w życiu zatryumfować.
– Tak pani sądzi? – wtrącił Jurie.
– Nie wydaje się pani, że troska też może stymulować?
– Tym, co stymuluje człowieka najskuteczniej, jest egoizm.
– A miłość?
– Miłość wynika z pragnienia, żeby ktoś nas kochał. A to znowu egoizm.
- – Pokoje są ładne, ale przegrzane prawda? Liczą się pieniądze – ciągnęła, rozwiązując mu krawat – a właściwie nawet nie tyle pieniądze, ile praca. Dzisiejsza kobieta – powiedziała i odpięła guzik jego koszuli, leniwie, jakby chodziło o coś zupełnie naturalnego, jakby znalazła się u niego właśnie po to, żeby odpinać mu kolejne guziki koszuli – dzisiejsza kobieta to stojak na błyskotki, koronki i futra.
Erny siedział osłupiały.
– Łaskoczesz mnie paznokciami – wykrztusił.
– Stojak na szynszyle – podjęła. – Treny u sukni służą wyłącznie do zamiatania kurzu. Wszystko powinno być prostsze, ozdoba – wpisana w linie kroju. Nadmiar przytłacza.
– Zwróciłem uwagę na twoje obcisłe bryczesy – powiedział Erny. – I na to, że dosiadasz konia po męsku. Coco zdjęła spodnie i energicznym ruchem cisnęła je w kąt. Swoboda ruchu to władza – stwierdziła, po czym dodała: – Nie wiem, jak możesz spać w takim upale, ja otwieram okna na oścież. Mam mnóstwo pomysłów dotyczących mody...
– Tak – przytaknął Erny z lekkim uśmiechem – mnóstwo pomysłów.
Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety tak pod każdym względem przyziemnej, tak bezczelnie żywotnej i ostrej, pięknej, a raczej uroczej w sposób, który pozbawiał go tchu.
– Praca uszlachetnia nie tylko mężczyzn – mówiła, rozpinając stanik – ale także kobiety.
I odsłaniając niespiesznie piersi, śliczne i delikatne jak młode figi, zaczęła opowiadać o sklepie Grampayre i o swojej misji wyzwalania kobiet z gorsetu. Nie zamierzał dłużej czekać. Niespodziewanie znikła gdzieś cała jego rezerwa, opadła maska angielskiego dżentelmena. Zrzucił spodnie, zdjął szybko buty i skarpetki. Potem wziął Coco za rękę i przesunął nią powoli wzdłuż swojego ciała.
- Zanim zaowocuje, nienawiść jest otorbionym nasieniem. Zalążkiem. Któregoś dnia człowiek zawija ziarnko bobu w wilgotną watę, wkłada do metalowej puszki i wszystko to ustawia na parapecie, w promieniach słabego słońca. Wkrótce, jeśli warunki sprzyjają, pojawią się kiełki: uraza, zawiść, słabość albo frustracja, pogarda, czasem miłość.