Byczki w pomidorach

Byczki w pomidorach – powieść Joanny Chmielewskiej z 2010 roku.

A B C Ć D E F G H I J K L Ł M N O Ó P Q R S Ś T U V W X Y Z Ź Ż

Kościół w Birkerød, miejscowości, w której toczy się akcja powieści
  • – A ona co?
    – Przecież mówię, że nic. Równie dobrze mógł iść chochoł albo krowa, albo pień… Spytałam drugi raz, trochę głośniej, bo mogła być głucha, z tym samym rezultatem. Nie zwolniła, nie przyśpieszyła, nie spojrzała, jakby mnie wcale nie było. Prawie nabrałam obaw, że mnie rzeczywiście nie ma.
  • A prosiłam w tej knajpie, żeby splunęła trzy razy przez lewe ramię, to nie, zaniedbała, splunęła tylko raz!
  • Alicja zrobiła coś takiego, co nadawało się chyba tylko na przedstawienie kukiełkowe, straszące dzieci przed snem. Zarżała jakoś przeraźliwie i potężnie, postarała się o wyszukanie okropny wyraz twarzy, podrzuciła zasobniczek z serwetkami śniadaniowymi, zwaliła z półeczki puszkę z kawą, na szczęście zakręconą, schyliła się, żeby ją podnieść, walnęła głową w szafkę z kompostem na wierzchu, zrzuciła kompostowe wiaderko, wróciła na krzesło i znów zarżała. Napiła się koniaku, dzięki czemu zdążyłam się odezwać.
  • Alicja, szczerząc zęby dookoła głowy, co symulowało entuzjastyczny uśmiech, a oznaczało, że jest wściekła, zaczęła mnie przedstawiać (…).
  • Byłam pewna, że na taki pomysł prędzej wpadnie stół ogrodowy niż Marianek (…).
  • (…) chyba tu lata w powietrzu jakaś obrzydliwość, nie wiem, skąd się bierze ani jak wygląda, ale gdzieś mnie uwiera.
  • – Ciekawił cię pomyleniec, który ze mną wytrzymuje.
    – Dlaczego? – powtórzyła z wielkim zdziwieniem. – Z tobą jest bardzo łatwo wytrzymać. Właściwie nie sprawiasz żadnych kłopotów, nie sprzątasz wcale, nie pchasz się do zmywania, na jedzeniu ci nie zależy, w ogóle nie jesteś drobiazgowa, rano nie latasz po domu i nie tryskasz wigorem, do niczego mnie nie zmuszasz, rozumiesz, co się do ciebie mówi… No, do lodówki zaglądasz. Ale przyznaję, że raczej krótko.
  • Dania operuje formą „ty” bez względu na to, czy rozmawia minister ze śmieciarzem, czy arystokratyczna milionerka z listonoszem. Na własne uszy słyszałam, jak pan profesor Królewskiej Akademii Architektury gawędził per „ty” ze świeżo poznanym cieślą.
  • Elżbieta wzięła mnie na stronę. Strona znajdowała się na końcu tarasiku, przy poprzewracanych fuksjach. Jedną podniosła.
    – Słuchaj, co to były te studnie Napoleona? Co on miał na myśli?
    – Jak to? – zdziwiłam się. – To samo co Ilja Erenburg. Nie słyszałaś?
    – Nie. Jeszcze bardziej nie rozumiem.
    – O Boże, inne czasy czy co…? Wcale nie dowcip, tylko fakt, chociaż zrobili z tego dowcip. Na egzaminie w liceum nauczyciel spytał ucznia, co wie o stu dniach Napoleona, na co on zaczął ględzić, że jak Napoleon był w Afryce, to kazał na pustyni kopać takie studnie, żeby armia miała wodę i tak dalej. Studnie Napoleona, znana rzecz!
    – A Ilja Erenburg?
    – To na egzaminie wstępnym, i to na moim wydziale, prawie w moich czasach, kandydat na studenta dostał pytanie, kto to był Ilja Erenburg. Na co bez wahania odpowiedział: „Ostatnia kochanka Hitlera”. Jak Boga kocham, święta prawda, ale zauważ, że to było niewiele lat po wojnie!
  • – I nie słuchałaś, co on potem mówił?
    – Kto?
    – Romeo, wodolej, słowotok, pangolin, pan Wacław…
    – Coś podobnego! – zdziwiła się Alicja zgryźliwie. – Popatrz, nie zauważyłam towarzystwa takiej licznej wycieczki!
  • Jak ona jest niesprawna i rozpacza po pangolinie, to ja jestem arcybiskup Canterbury, królowa Izabella Hiszpańska i Adolf Dymsza!!!
  • Mimo olśniewającej urody nie wyszła dotychczas za mąż, podejrzewałyśmy, że z lenistwa, bo poza pracą zawodową, którą kochała i traktowała poważnie, z całą mocą i bardzo zręcznie unikała jakichkolwiek dodatkowych wysiłków. A mąż to jednak obowiązki. Za to rotacja narzeczonych biła wszelkie rekordy.
  • Nasłuchałam się o nim mnóstwo od nieskończoności, a w życiu człowieka na oczy nie widziałam nawet na zdjęciu, pojawiła się szansa, że go wreszcie zobaczę. Lubię poznawać ludzi optycznie.
  • Nie widziałam jeszcze dotychczas Marianka najedzonego, musiał być bezdenny. Trudno było dziwić się także rodzicom, którzy z całej siły starali się wypchnąć go z domu.
  • – Nie za bardzo skomplikowane, jak na jedną osobę? (…)
    – Trudno, żebym się podzieliła na kilka sztuk dla przyjemności idioty.
  • Ona taka żałobna, jak ja upierzona!
    • Postać: Magda
  • – Oszalałaś! Masz pojęcie, co się znajduje na tym drugim łóżku pod tobą?
    – Nie mam pojęcia. Dopuszczam wszystko, nawet granaty, i mam tylko nadzieję, że nic żywego.
  • Po drodze spojrzałam na swój samochód, zastanawiając się czy w ogóle jest zamknięty, ale nie chciało mi się sprawdzać, doznałam ulgi, że znajduję się w Danii, a nie na przykład w Turcji. Albo chociażby we własnym kraju.
  • Pomyślałam, że zabiegów zaraz będzie wymagał pan Wacław, z tym, że chirurgicznych. W ogóle opatrunkowych (…).
  • Przydałby mi się Aleksander Macedoński, ale mogła go zastąpić Alicja, nawet bez miecza.
  • (…) skąd mam wiedzieć, jeszcze ani razu tu nie umarłam!
    • Postać: Joanna
  • Śmierdzi mi, jak średniowieczne pole bitwy w letnim okresie, nazajutrz (…).
    • Postać: Stefan
  • To jest Duńczyk, trupem padnie, a powie prawdę!
    • Postać: Alicja Hansen
  • – To rosochate z prawej strony jeszcze zostawiłaś.
    – Nie zostawiłam, tylko mam je na deser.
    – A nie wolisz na deser sałatki z kartofli?
    • Postacie: Alicja, Joanna
  • – Trzeba przerzucić kompost – powiedziała nagle Alicja.
    – To ja mogę – zgłosił się ochoczo Marianek. – Gdzie?
    – Wiesz, gdzie jest kompost?
    – No wiem. Pewnie, że wiem.
    – W ilu zasobnikach?
    – No jak to, w… no, tego… w trzech.
    – Bardzo dobrze. Wiesz, gdzie masz prawą rękę, a gdzie lewą?
    Marianek obejrzał ręce i zapewnił, że wie. Z zainteresowaniem czekaliśmy na ciąg dalszy.
    – Z tego środkowego trzeba przerzucić część do lewego, wymieszać i przerzucić z powrotem do środkowego. I znów wymieszać. Porządnie. Zrozumiałeś?
    – No pewnie. Czym przerzucić?
    – Łyżeczką do herbaty – mruknęła na stronie Marzena.
    – Nic podobnego – zgorszył się Stefan. – Tylko nożem i widelcem…
    Marianek gapił się na nich niepewnie.
    – Łopatą i widłami – powiedziała wyraźnie Alicja.
    – A gdzie jest łopata i widły?
    – W składziku. Rozpoznasz je chyba? (…)
    – O rany, a co będzie, jak wideł i łopaty tam nie ma? – zaniepokoiła się Marzena po chwili milczenia, kiedy wszystkie oczy utkwione były w znikającym Marianku.
    – Są – zapewniłam ją. – Widły zaniosłam osobiście, a łopata stała obok jak byk. Nie wierzę, że sama gdzieś poszła.
  • U siebie akurat gówno bym kupiła, bo tylko gówno w dzisiejszych czasach jest łatwo dostępne (…).
  • Wodolejstwo jest dowodem braku inteligencji (…).
  • Zastanawiam się, czy oni kiedykolwiek się ruszą. Przecież nie przyjechali tu po to, żeby z całej Danii obejrzeć mój dom i nic więcej.
  • Znałam ją od dziewczynki w wieku szkolnym i nie było wypadku, żeby Elżbieta czymkolwiek się przejęła, trupy mogły padać wokół niej i bomby lecieć na głowy, nie szkodzi, nie mrugnęłaby okiem. Nie pomogłaby nawet tych trupów zbierać, uznawszy, że i tak nic im to nie pomoże, a porządek na ulicy mają głęboko w nosie. Jeśli jeszcze trochę żywi, a, to tak, ale skoro już przepadło…