Bogumił Książek

polski malarz

Bogumił Książek (ur. 1974) – polski malarz, wykładowca Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie.

  • Bawiliśmy się w Indian w ogrodzie projektowanym przez Mehoffera i utrzymywanym w rozkwicie przez moją babkę Babosię, postrach wszystkich dzieci i dorosłych, którzy kiedyś byli salwatorskimi dziećmi. Pojawiali się też inni dorośli, którzy Babosi się nie bali – starsze panie przybywające z Toronto, Australii czy Tel Awiwu na herbatę na werandzie, żydowskie podopieczne mojej babki, niegdyś przedszkolanki z wojennego przedszkola sióstr Niepokalanek. A my tymczasem zakradaliśmy się do ogrodu willi generała, gdzie w pokrzywach dokonywała żywota gestapowska limuzyna. Bawili się u Witka przy ul. Anczyca, w pokoju, w którym zmarł Jacek Malczewski, u Bartka pili Kryniczankę z sokiem malinowym, w mieszkaniu, które architekt Bandurski podobno projektował jako kasyno gry, i słuchali opowieści babki Bartka o węgierskim lotniku.
Bogumił Książek (2018)
  • Jerzy Panek powiedział mi kiedyś, że artysta powinien widzieć jak nienormalny, wszystko naraz. Miał rację.
  • Ktoś kiedyś powiedział, że widok z okna z dzieciństwa rzutuje później na twórczość malarza. Ja dorastałem na balkonie, z którego widać było Wisłę, Tatry, Kopiec Kościuszki i Kopiec Kraka oraz – wychylając się za róg – Wawel. Spędziłem dzieciństwo na swoistej wyspie. Wychowałem się na krakowskim Salwatorze. Domy na Wzgórzu bł. Bronisławy mężnie opierały się szarej beznadziei PRL, zrzucając co najwyżej co jakiś czas kawałek gzymsu, niczym uciekająca jaszczurka porzuca ogon. Zamiast codziennością żyło się w świecie salwatorskich opowieści.
  • Miałem taki epizod na studiach: w wyniku szoku anafilaktycznego doświadczyłem chwilowej utraty wzroku. Wtedy wzbudziło to we mnie gwałtowne i niezapomniane uczucia, a dramat tamtych chwil przeżywałem, zdając sobie sprawę że byłem malarzem, a teraz jestem ślepy, jak mi się wówczas zdawało, na zawsze. Oczywiście przyjechało pogotowie i mnie reanimowali. Trwało to minuty, a mnie te chwile wydawały się wiecznością. Gdy odzyskałem na intensywnej terapii świadomość, nie cieszyłem się z odzyskanego życia, tylko z odzyskanego świata widzialnego.
  • Skoro kultura jest destylatem z życia, to musi uderzać do głowy. Cenię momenty, gdy to, co odnotowane w obrazie, legendzie czy książce, daje znać o sobie w tzw. prawdziwym życiu. Posłużę się przykładem słowiańskości. Znamy zjawisko współczesnych neopogan – to mnie nie bierze. Ale pamiętam ostatnich prawdziwych pogan, wyrostków z kieleckiej wsi, którzy nawet nie wiedzieli, że są poganami, gdy palili w noc św. Jana opony od traktora. Były lata 90., w tym tłustym dymie unosiły się stare piastowskie duchy. Wzbudzało to we mnie, czytającego wówczas Mitologię Słowian Aleksandra Gieysztora, ambiwalencję. Oczywiście był jeszcze magnetofon kasprzak i kasety disco polo. Rozumiałem to jako zjawisko etnologiczne, ale wolałbym podziwiać zmurszałe i milczące słowiańskie głazy niż popijać piwo przy tamtym ogniu. Ale to była właśnie nasza przeszłość, jawiąca się w naszej współczesności. Dlatego robią na mnie wrażenie czarne marsze i nocne ekshumacje. To jak ze Starej Baśni Kraszewskiego, iści się polskość, słowiańskość. Na świecie podobnie: Indianie są nadal Indianami, a Aborygeni Aborygenami, Polacy nadal są Polakami. Wszyscy piją i pielęgnują dawną wielkość tak jak potrafią, tak jak pozwala im na to współczesność. A ja zrozumiałem wreszcie, że to i tak dużo, że dane mi jest to oglądać.
  • W codzienności dostrzegam obecność mitu, opowieści, jak wtedy gdy leżeliśmy sobie całą grupą w pewien upalny dzień na skałach Porto Badisco. Na przeciw nas rozpościerał się przymglony brzeg Albanii, a mój przyjaciel Andrea w pewnym momencie powiedział: „A wiesz, że właśnie tu wylądował Eneasz? Masz to u Wergilego”. Nie wiedziałem, ale od razu to zobaczyłem: statek trojańskich uchodźców wpłynął powoli o poranku pomiędzy kryjące Porto Badisco skały. Kompani Eneasza wysiedli na brzeg, ubrali kąpielówki i teraz kąpią się i wygrzewają wokół w słońcu. Tamta wyimaginowana scena tak silnie na mnie oddziałała, że malowałem cykl poświęcony Eneidzie przez kilka lat, przedstawiając właśnie plaże i ludzi w morzu.
  • Widok z balkonu peerelowskiej nadbudowy rodziców nad willą pradziadka, skąd widać Wawel, Tatry, Wisłę i kopce, to nie był ani nie jest widok prawdziwej Polski. Przekonywałem się o tym boleśnie jako dziecko, uczeń szkoły podstawowej im. Jurija Gagarina, a i teraz, jak stanę na balkonie mamy, to nachodzą mnie takie myśli i mam wrażenie, że oglądam scenografię. Ta scenografia coraz częściej wypełnia moje myślenie o malarstwie.
  • Wydaje mi się, że mój język malarski jest współczesny, ale nurtu wokół nie dostrzegam. Wielu artystów, w szczególności tych młodszych, eksploruje własne zamknięte światy, zamykając się na otaczającą ich rzeczywistość. Wielu z nich inspiruje się w bardzo wyrazisty sposób malarskimi dokonaniami konkretnych autorów sprzed lat, rekonstruując niejako te wyimki z historii sztuki. Ale robią to, wypreparowując tamte zjawiska z tamtych kontekstów. Taka monadyczna forma bycia.