Artur Hajzer

polski alpinista i himalaista

Artur Hajzer (1962–2013) – polski taternik, alpinista i himalaista.

  • Dla himalaistów jasna jest stara prawda, że szczyt to dopiero połowa sukcesu. Oczywiście nie można było pohamować pewnej radości, kiedy otrzymaliśmy wiadomość, że są na szczycie, ale wiedzieliśmy, że o pełni sukcesu będziemy mogli mówić po zejściu ekipy do bazy, zresztą tak był formułowany komunikat. Zawsze tak robimy, podając wiadomość o wejściu wierzchołkowym – podkreślamy, żeby jednak wyczekać, bo sukces jest w bazie, trzeba go ze szczytu donieść do bazy. Tak że informacja o wejściu szczytowym była miła, ale nie taka, żeby środowisko popadło w euforię.
Artur Hajzer, 2011
  • Dobrej odpowiedzi na to pytanie nie ma. Każdy góry traktuje po swojemu. Na przykład, gdy Piotr Pustelnik opowiada o górach, to zawsze mówi dużo o mistyce gór. U mnie jest inaczej. Gdzieś w podświadomości pewnie jest i taka mistyczna więź człowieka z górą podobna do mistycznej więzi rolnika z ziemią… Ale to wszystko, co potrafię na ten temat powiedzieć. Dla mnie góry nie są jakąś formą mistyczną. To jest kupa kamieni, na którą trzeba wejść i zejść…
  • Himalaiści po to idą w góry, żeby przeżyć. Nie są kapliczką straceńców. Staraliśmy się dobrać najstaranniej wszystkie środki, żeby himalaizm w dzisiejszym wydaniu był jak najbezpieczniejszy. Przez szereg lat udawało nam się wypadków unikać. To, że tragedia się zdarzyła jest dla nas porażką, ponieważ w himalaizmie zwycięża ten, kto żyje. Każdy wypadek traktujemy w środowisku jako klęskę, dlatego z takim trudem przychodzi nam się pogodzić z tą sytuacją.
  • Na pewno śmierć Jerzego Kukuczki miała tu jakieś duże znaczenie. Potrzebowałem tych kilkunastu lat, żeby sobie zrekonstruować psychikę. Utraciłem wiarę w to, że ja przeżyję w tych górach. Brakowało mi też trochę celów, motywacji.
    Tą decyzję ułatwiły zmiany społeczno-polityczne w Polsce . Nasz system organizacji wypraw się całkowicie rozsypał. Był to system oparty na absurdach komuny, całkowicie irracjonalny, ale jakoś działał. Nie było tak łatwo znaleźć się w nowej rzeczywistości. Wszystko się rozsypało i spowodowało, że ludzie z przyczyn czysto życiowych odeszli od dyscypliny. Pojawiają się realia życia: rodzina, puste garnki i coś trzeba do tych garnków włożyć, Himalaje schodzą siłą rzeczy na dalszy plan.
  • Nie ma obowiązku powszechnego zgadzania się z istotą alpinizmu i dla dużej części odbiorców i naszego społeczeństwa będzie to absolutnie niezrozumiałe. Komentarze internetowe będą masowo negatywne. My to rozumiemy. Choćby dlatego, że gdy nas pytają: po co i dlaczego, to sami mamy trudności z definicją i odpowiedzią. Możemy tylko powiedzieć, że z drugiej strony góry mają szeroką grupę fanów, są na naszej planecie i determinują nas.
  • Patrząc na mój górski dorobek, nie ma co owijać w bawełnę i trzeba przyznać, że śmierć w górach nie powoduje u mnie dużego zaskoczenia, to po prostu się zdarza. Ludzie w górach zawsze ginęli, giną i ginąć będą i ten moment zawsze jest trudny. Pojawia się refleksja, że ta postać, ten zawodnik odchodzi na zawsze, góry go zabrały.
    Jak czytałem notkę donoszącą o śmierci Marciniaka, to miałem jednak tę nutkę, odrobinę satysfakcji, że te dwadzieścia lat, o które przedłużył sobie życie po tej przygodzie na przełęczy Lho La, czy też przedłużyliśmy mu wspólnie – miało wartość, to było coś, dwadzieścia lat... I raczej myślałem o tym, co się udało przez te dwadzieścia lat, a nie o tym, że coś się teraz skończyło i że mamy do czynienia z jakąś wielką tragedią.
  • Po piętnastu latach budowania firm outdoorowych po prostu zmęczył mnie biznes. Może poniosłem porażkę, ponieważ nie osiągnąłem celu, który bym chciał. Po tym czasie okazało się, że to jest takie gonienie ogona w kółko, coraz szybsze machanie łopatą, a efekt... nie taki, jak by się chciało.
    Cel biznesowy jest taki, żeby, powiedzmy to tak, nie martwić się o godną emeryturę. Po prostu nie udało mi się zakopać w ogródku miliona dolarów. Jakikolwiek walor pieniężny jest niestety zawsze bardziej potrzebny w biznesie w formie środka obrotowego i nigdy nie jest tak, że daje się zakopać w ogródku.
  • Zajmuję się górami i wspinaczką, bo to potrafię robić najlepiej. Cywilizacja ustawiła mnie na tym odcinku, że jestem człowiekiem od gór. Każdy z nas jest człowiekiem od czegoś, jest trybikiem w wielkiej machinie ludzkości.
  • Młode pokolenie ma dużo zapału ale jest inne niż to z lat 80-tych niż ci wielcy wojownicy, lodowi. Na pewno nie jest słabsze, bo kondycyjnie i zdrowotnie są świetni. Są tak wytrenowani i wybiegani, robią maratony w świetnych czasach - tego nigdy w himalaizmie nie było, żaden z moich kolegów himalaistów nigdy nie biegł żadnego maratonu w historii. Natomiast, no technicznie jest trochę słabiej i powiedziałbym bym motywacja jest nie ta. Wtedy to był himalaizm zawodowy, każdy mógł się z tego utrzymać. Nikt nie był na żadnej liście płac, no ale radziliśmy sobie. Przywoziliśmy z wypraw więcej pieniędzy niż wywoziliśmy, tak że nikt nie miał żadnej stałej pracy, ewentualnie roboty wysokościowe z doskoku i tak się po prostu żyło na całkiem przyzwoitym poziomie jak na czasy komuny. Na pewno ja za komuny jako himalaista miałem większą swobodę finansową niż dzisiaj jako przedsiębiorca i prezes średniej wielkości firmy. Taka prawda.
  • My Polacy jako nacja byliśmy uznani za najaktywniejszą nacje w tym sporcie, ale z perspektywy lat mam wątpliwość czy rzeczywiście rozegraliśmy tę partię profesjonalnie, czy pewna granica wariactwa czy wyścigów czy konkurencji nie została przekroczona. Bo rachunek nam historia wystawiła bardzo wysoki i ta polska potęga himalajska się po prostu wzięła i zabiła w tych górach. Tak to trzeba nazwać.

O Arturze Hajzerze

edytuj
  • Artur po śmierci Jurka przestał się wspinać. Nie chodził w wysokie góry przez 20 lat. Jerzy bardzo cenił Artura. To był facet znakomicie zorganizowany. Zawsze wiele pomagał przy organizowaniu wypraw, zaś w górach był silny i zdecydowany. Miał bardzo silną psychikę. Był wytrzymałym partnerem. Jurek bardzo lubił wspinać się z Arturem. Razem zdobyli trzy szczyty. Te ostatnie, brakujące do Korony Himalajów, czyli Manaslu, zimową Annapurnę i Sziszapangmę. Artur był człowiekiem bardzo odpowiedzialnym i takim, który nie chciał zbyt wiele ryzykować. Wielokrotnie jednak podkreślał, że przy Jurku czuł się bardzo bezpieczny. Nie czuł się zagrożony w górach.